O walce z ciężką chorobą, sile modlitwy i cudzie w poszukiwaniu dawcy szpiku z Arturem Górskim rozmawia Agata Puścikowska.
Agata Puścikowska: Ciężka choroba – moment dramatyczny. W jaki sposób pomóc choremu, by nie obciążać go, lecz wesprzeć?
Artur Górski: Wszystko zależy od konkretnej osoby, jej spojrzenia na świat, jej religijności. Osobie wierzącej należy pokazać niezłomną wiarę w to, że Pan Bóg pomoże. Warto też zaapelować do ludzi o modlitwę i pokazać jej siłę, aż po cuda uzdrowienia. To daje nadzieję. Trudniej jest ze wspieraniem osoby niewierzącej. Tu odwoływanie się do Boga i wiary nie działa, a może wręcz irytować. Wtedy warto wskazać liczne przypadki wyleczenia z konkretnej choroby, podać statystykę wyzdrowień. Choć jestem osobą wierzącą, kiedy zachorowałem, nawet na mnie statystyka zrobiła pozytywne wrażenie. Lekarze poinformowali mnie, że przy zaawansowaniu mojej białaczki bez przeszczepu mam 1 proc. szans na przeżycie, a przy przeszczepie aż 40 proc. na pełne wyleczenie. Wybór był oczywisty. Zrozumiałem, że muszę mieć przeszczep. Dotarło też do mnie, że pozostałe 60 proc. muszę… wymodlić.
Był moment, w którym zawahał się Pan przed procedurą? Przeszczep budzi wśród chorych lęk…
Nie wahałem się. Od początku zaufałem Bogu i lekarzom. Najpierw oczywiście byłem przygotowywany do przeszczepu. Procedura nakazuje potraktować chemią i naświetleniami całe ciało, do tzw. wyzerowania. Lekarze powiedzieli mi, że w pewnym sensie mnie „zabiją”, ale przeżyję. I tak się stało. Potem nastąpił przeszczep. Ludzie czasem pytali, czy bardzo bolało. Niektórym się wydawało, że to była operacja porównywalna np. z przeszczepem nerki. Nic podobnego. W przypadku białaczki przeszczep polega na dożylnym przelaniu obcego szpiku w krwi obwodowej. I zanim człowiek się obejrzy, obcy szpik zaczyna pracować w organizmie. Gorzej, jeśli organizm potraktuje przeszczep jako obce ciało, wówczas może dojść do odrzucenia przeszczepu. Miałem szczęście: moja dawczyni miała nawet taką samą grupę krwi jak ja. Mimo to nie obeszło się bez powikłań.
Co w czasie choroby było dla Pana najtrudniejsze?
Dla osoby aktywnej, a taką zawsze byłem, najtrudniejsze było poczucie bezsilności wynikające z długotrwałego przywiązania do łóżka. Radziłem sobie tą formą aktywności, która zawsze była mi bliska: pisałem. Podczas choroby napisałem broszurkę liczącą kilkadziesiąt stron. Ale pomagała też inna aktywność, która pozwalała nie myśleć o chorobie: chociażby muzyka. Namiętnie słuchałem koncertów Jeana-Michela Jarre’a, szczególnie wieczorami.
A modlitwa?
To największe wsparcie. Nie znałem wcześniej Nowenny Pompejańskiej, modlitwy trudnej i silnej. Podczas leczenia białaczki odmawiałem nowennę każdego dnia. To było właśnie te 60 proc. szans, które musiałem wymodlić.
Z rodzinnego doświadczenia wiem, jak trudno jest chorym oczekiwać na dawcę szpiku. Świadomość społeczna na temat problemu jest bardzo mizerna.
Tak, to prawda, dawstwo szpiku w Polsce nie jest rozwinięte. To w znacznej mierze wina państwa, które nie wspiera inicjatyw społecznych propagujących bycie dawcą. Owszem, istnieje pewna baza dawców, ale to kropla w morzu potrzeb. Co z tego, że organizuje się naprędce akcje szukania dawcy szpiku dla konkretnych osób, kiedy procedury badań potencjalnych dawców są tak długie, że praktycznie zainteresowane osoby nie mogą z nich skorzystać. No i trzeba mieć nie lada szczęście, żeby znaleźć idealnie pasującego dawcę. W moim przypadku wstępnie wytypowano w Polsce sześciu dawców, ale po ich przebadaniu okazało się, że żaden nie pasuje, bo mam nietypowy antygen.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.