„Katolicy na ulicy!”  – to hasło, z jakim Anię i Dominika znaleźć można na Stawowej
„Katolicy na ulicy!” – to hasło, z jakim Anię i Dominika znaleźć można na Stawowej
Joanna Juroszek /Foto Gość

Co do grosza!

Komentarzy: 1

Joanna Juroszek

GOSC.PL

publikacja 06.02.2016 06:00

Przyjąć Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela czy nie przyjąć? – zastanawiał się ich rozmówca. A z głośników na festynie wybrzmiewał wers discopolowej piosenki: „Przyjmij mnie, nie wahaj się!”.

Idź i rozsław Moje imię

– W naszej diakonii jest taka dziewczyna, Marta. Często opowiada, że kiedy pierwszy raz wyszła na ulicę i zastanawiała się, o czym ma mówić, spotkała osobę, której wcześniej Bóg przywrócił wzrok – mówi Dominik, przekonując, że na pierwszej ewangelizacji ulicznej najwięcej otrzymuje sam ewangelizator. Potem są kolejne, w których potrzebne są wytrwałość i pokora. A podstawą każdego wyjścia jest modlitwa: przed, w trakcie, po. – Z niej wszystko wypływa – podkreślają Dominik i Ania, którzy na ulicy są średnio raz, dwa razy w miesiącu. Zanim jednak pójdą na Stawową, swoje kroki kierują do konfesjonału. – Jeżeli w moim życiu duchowym wszystko jest w porządku, mogę iść na ulicę. Jeżeli nie jestem w stanie ewangelizować, to znaczy, że coś gdzieś nie trybi z moją modlitwą, relacjami – mówi Ania.

– Ja już nie mogę się wycofać. Ewangelizacja uliczna jest dla mnie takim źródłem błogosławieństwa, łaski… Pan Bóg tak mocno mnie do tego zachęca i przynagla – dodaje Dominik. A oboje zgodnie stwierdzają, że mówienie o Jezusie obcym ludziom pomaga im wzrastać w wierze i pozytywnie wpływa na ich rodzinę. Dzięki wyjściom mają też czas na małżeńskie randki. Ktoś zajmuje się ich dziećmi, a oni po ewangelizacji idą na kawę czy herbatę.

Choć dziś ewangelizacja uliczna jest ich życiem, w przeszłości tak nie było. Diakonia organizowała happeningi na Stawowej i na tym się kończyło. Od Adwentu 2014 r. nastąpił jednak przełom. Wcześniej coś zmieniło się w Dominiku, odpowiedzialnym za diakonię.

– Kiedyś na modlitwie wstawienniczej Pan Jezus dał mi słowa, które pamiętam do dziś: „Jesteś Moim sługą, chcę ci błogosławić. Idź i rozsław Moje imię” – opowiada Dominik. – To mnie przekonało, że ewangelizacja to jest to, ale nie wiedziałem jeszcze, że jest nią ulica – mówi. Potem, jakieś półtora roku temu, jechał pociągiem do Częstochowy na spotkanie diakonii z całej filii śląskiej. – Rano miałem jakieś dziwne myśli, że Pan Bóg zachęca mnie do ewangelizacji. W sumie zawsze chciałem ewangelizować w pociągu, ale raz jak jechałem, to spotkałem faceta, który szedł pieszo do Ziemi Świętej, innym razem same zakonnice i faceta rozważającego Pismo Święte – uśmiecha się. Tym razem było jednak inaczej.

– Wsiadam do tego pociągu, przedział pusty. Mówię: „Panie Jezu, dajesz mi takie pragnienie, a tu nikogo nie ma”. W Sosnowcu dosiada się chłopak. Modlę się, zastanawiam: rozmawiać, nie rozmawiać... Miałem takie mocne przekonanie, że Pan Jezus tego chce, ale daje mi też wolność. Ja jestem takim człowiekiem, że nie umiem nie rozmawiać. Okazało się, że ten chłopak chodzi na te same studia co mój brat, więc coś nas łączy. Wiedziałem, że za 15 minut wysiadam. Zapytał, gdzie jadę, powiedziałem, że jestem w Ruchu Światło–Życie i od słowa do słowa zacząłem prowadzić rozmowę ewangeliczną. Wygłosiłem mu kerygmat. Pomodliliśmy się, przyjął Pana Jezusa. To była moja pierwsza ewangelizacja w pociągu – wyjaśnia.

oceń artykuł Pobieranie..