„Katolicy na ulicy!”  – to hasło, z jakim Anię i Dominika znaleźć można na Stawowej
„Katolicy na ulicy!” – to hasło, z jakim Anię i Dominika znaleźć można na Stawowej
Joanna Juroszek /Foto Gość

Co do grosza!

Komentarzy: 1

Joanna Juroszek

GOSC.PL

publikacja 06.02.2016 06:00

Przyjąć Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela czy nie przyjąć? – zastanawiał się ich rozmówca. A z głośników na festynie wybrzmiewał wers discopolowej piosenki: „Przyjmij mnie, nie wahaj się!”.

Przepraszam Pana /Panią

Szczęśliwy znalazł się w Częstochowie, gdzie poznał Jacka, ok. 60-letniego ewangelizatora z Wrocławia, który mimo choroby bardzo często jest na ulicy. – Zaraził mnie ewangelizacją. Przyjechałem do diakonii i próbowałem zarazić nią innych, ale bez Boga nic nie zrobisz – mówi Dominik. – Pamiętam, że byłem w Lidlu na zakupach i miałem takie pragnienie: „Panie Jezu, tak chciałbym iść, ale nie umiem nikogo wyciągnąć”. I nagle w tym Lidlu dzwoni do mnie Jacek i mówi, że wymodlił, że ma iść ze mną na ulicę. Przyjechał z Wrocławia, poszliśmy, to był dla mnie moment otwarcia, potwierdzenia.

Potem diakonia prowadzić miała ewangelizacyjne rekolekcje. – Nie wypaliły. Zgłosiło się kilku uczestników. Pojawiło się pytanie dlaczego, pojawiły się nerwy, a z nerwów czasami Pan Bóg wyciąga bardzo dobre rzeczy. Padliśmy na kolana. Nie pamiętam tak intensywnej modlitwy o rozeznanie. I padły na niej bardzo konkretne słowa. Pierwsze: że Pan Jezus chce, żebyśmy wychodzili, ale żeby to wychodzenie stało się naszym życiem. On nie prosił nas o wielkie rzeczy. Jest zasadnicza różnica, czy robisz dzieła dla Pana, czy dzieła, jakich On chce. Często robimy dzieła dla Pana, one są dobre, dają owoce, ale czy naprawdę Pan Bóg tego chciał? Kolejne słowo od Pana to modlitwa, trzecie – integracja. No i krótko mówiąc, to wywróciło diakonię do góry nogami. Skoro Pan Jezus daje konkret, trzeba na ulicę wyjść. Ja po cichu się cieszyłem, bo wiedziałem, że sam bym ich nie przekonał. I zaczęło się dziać – uśmiecha się Dominik.

Oazowicze nigdy nie ewangelizują w pojedynkę, zazwyczaj idą po dwóch, czasem trzech. Umawiają się na Facebooku, organizują także większe akcje, jak ta przed świętami Bożego Narodzenia 2015 r., kiedy ewangelizowali razem ze wspólnotą Dobrego Pasterza z Katowic. 

Choć każda rozmowa jest inna, wszystkie zaczynają się tak samo: „Przepraszam Pana /Panią bardzo, prowadzimy taką akcję: »Katolicy na ulicy!«, czy możemy chwilę porozmawiać?”. – zagadują nieznajomych. Potem głoszą im kerygmat, czyli podstawowe prawdy wiary, następnie mówią świadectwo i proponują przyjęcie Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela. Na koniec jest czas na modlitwę wstawienniczą. Choć nie wszyscy godzą się na rozmowę, nie każdy chce przyjąć modlitwę czy wybrać Jezusa, ewangelizatorzy są przekonani, że to sam Bóg podsyła im ludzi, do których mają podejść.

– Podstawą ewangelizacji jest głoszenie Zmartwychwstałego. I to jest niesamowite. Ta prawda mnie fascynuje. W centrum Katowic spotkałem osobę, która nie wiedziała, że Jezus Chrystus umarł na krzyżu! Dla niej to był szok. Zawsze mówię: „Skoro przyjąłeś Jezusa, zrobiłeś to świadomie, to On też chce potraktować cię na serio. Chce już teraz działać w twoim życiu. Nie za 5 lat, nie za 3 minuty, teraz” – mówi Dominik.

– Dla mnie w ewangelizacji niesamowite są twarze ludzi – dodaje Ania. – Widzę, kiedy ktoś nie do końca słucha, wywraca oczami, patrzy w ziemię. I w pewnym momencie – pstryk – zaczyna słuchać. Szklą mu się oczy – to działa Pan Bóg. Zawsze przypominają mi się też słowa św. Piotra: „Nie mam złota ani srebra, ale co mam, to ci daję”. Tym, Kogo możemy im dać, jest Pan Jezus.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 3 z 3 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..