Łukasz, zwany Wiecznym, pił kilkanaście piw dziennie. Do tego wódka. Czasem jabol. Po pięciu miesiącach zostawiła go żona. Dno butelkowego dna. A Pan powiedział Wiecznemu: kocham cię! I Wieczny wrócił.
– Ja tego niby nie chciałem. Niby prosiłem o możliwość powrotu. Ale wódka była ważniejsza. I koledzy od kieliszka. I przygodne dziewczyny. Żona była twarda. I jak w żałobie po ukochanym, ubierając się na czarno (!), całkowicie poświęciła się niepełnosprawnej Julce. Miała żal do Łukasza? A mogła nie mieć? Wielki, bolesny, paraliżujący żal...
– Ja nawet chciałem być ojcem. Najpierw wypity próbowałem się spotykać z córką. Żona nie zgadzała się. Nauczyła mnie, że mam przychodzić trzeźwy. Więc spotykałem się z Julką bez promili. A Julka rozkochiwała mnie w sobie. Coraz mocniej i mocniej. Miotałem się: chciałem być dla niej dobrym ojcem. Wódka nie pozwalała. Picie, wyrzuty sumienia... Pierwsza próba samobójcza. Przed drugą ochroniła myśl o córce: duża już była i ojca kochała bardzo.
Wieczny wiecznie wyglądał jak żul. Chudy wściekle, czerwony na twarzy. Ile to by jeszcze trwało? Rok? Dwa? Piątek, sobota, niedziela – gorzała. Jedzenia nic, procenty niepoliczalne. Kiedyś, akurat trzeźwy, Wieczny wziął Julkę na spacer. Dziecko poprosiło: „Wróć do mamy”. – Tłumaczyłem: to niemożliwe. Ja w nowych związkach, mama nie chce mnie widzieć (i słusznie). Julka strzeliła focha i stwierdziła, że się będzie za nas modlić. Bóg wszystko może. O tej rozmowie Wieczny zapomniał...
Kocham cię, Wieczny!
Druzgocący brak sensu. Butelka. Tak nadal upływało Wiecznemu życie. Do dramatycznego czasu śmierci bliskiego kolegi od flaszki.
– Feralnego dnia poszedł na wódkę. Usnął i się nie obudził. Szok ogromny, bo młody chłopak. Poszedłem na pogrzeb, chociaż już wtedy z Kościołem nie miałem nic wspólnego. Żeby oddać hołd, jak pijak pijakowi. Widziałem rozpacz rodziny i w głowie mi się tłukło: ja nie chcę tak skończyć! I myśl światła: Wieczny sam sobie nie jest w stanie pomóc. To, co słyszał na spotkaniach AA, odczuł w praktyce. Pierwszy raz również poczuł, że pomóc może siła wyższa, duchowość jakaś, która będzie silniejsza od butelki. Jakakolwiek duchowość: islam, buddyzm, wszystko po kolei. Cokolwiek. Jakaś energia może pomoże? A może by nawet do kościoła iść?
– Raz czy drugi poszedłem. Ale chętniej do protestantów, bo z katolików się wyśmiewałem, mocno szydziłem. Jednak kiedyś, z pięć lat temu, koleżanka z pracy zaproponowała: „Idź na Mszę z modlitwą o uzdrowienie”. – Ja, wielki kontestator i prześmiewca katolicyzmu, poszedłem! Msza jak msza. Potem były wystawienie Najświętszego Sakramentu i modlitwa. Ksiądz przechodził obok mnie z Hostią. Spojrzałem na Najświętszy Sakrament. Nie wiem, co to było. Nie wiem, jak to się stało. Wiem tylko, że spojrzałem i padłem na kolana. On mnie nie oskarżał, On nie winił! Mówił mi: kocham Cię! Nie umiem tego opisać. Taki strzał to był.
Ludzie mnie już nie interesowali. Byłem ja i Hostia. Płacz. „Przepraszam” – mówiłem. „Chcę być mężem dla żony, ojcem dla córki” – szeptałem w kółko. To było Zwiastowanie, 25 marca, 2010 r. Wyszedł Wieczny z kościoła, a tu wszystko ma kolory! Ludzie są radośni i piękni! Świat jest piękny! „Czy ja się czegoś nie naćpałem?”– zastanowił się trzeźwo Wieczny...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.