Wieczny łotr i Pan

Łukasz, zwany Wiecznym, pił kilkanaście piw dziennie. Do tego wódka. Czasem jabol. Po pięciu miesiącach zostawiła go żona. Dno butelkowego dna. A Pan powiedział Wiecznemu: kocham cię! I Wieczny wrócił.

Reklama

Zarobku z muzyki nie ma. Jego płytę o wdzięcznym tytule „7 na 7”, czyli siedem grzechów głównych na siedem cnót głównych, opowiadającą o walce dobra ze złem, można ściągnąć za darmo z internetu. Są jakieś pieniądze za koncerty. Niewiele i rzadko. Ale to wystarczy. Łukasz „Wieczny” Wieczorek nie gra dla pieniędzy, tylko dla Pana.

Rap o życiu

Wieczny swoje teksty pisze sam. Specyficzny rodzaj muzyki wymaga innego myślenia i innych metafor. Wszystko musi być dobre, musi brzmieć. – Tekst nie może wypadać z bitu, bo to byłoby jak fałsz w piosence – Wieczny stara się laikowi tłumaczyć raperskie zmagania. – Wszystko trzeba dograć. Czasem pomysły wpadają nagle. Żeby dograć utwór, to nawet dwa miesiące trwa. Robię rap chrześcijański. Oczywiście w skrócie tak się mówi, schematycznie. Robię po prostu rap o swoim życiu, życiu z Bogiem. Zawsze jak coś znika, trzeba dziurę wypełnić. Dziurę po procentach wypełniły u mnie (dość święte) bity – opowiada.

Kto słucha Wiecznego? Różni: katolicy wierzący i dzieciaki szukające. I letni katolicy. Ci ostatni proszą: nagrywaj więcej, ale może już nie „kościółkowo”. A Wieczny czasem i napisze coś bardziej „świeckiego”. Ale zawsze, niezależnie od woli, gdzieś się te wartości chrześcijańskie przewijają: chociażby w tekście o prześladowanych za wiarę chrześcijanach. „Bóg to wszystko. A nie wszystko jedno”. – Robię muzykę w międzyczasie. Po pracy zawodowej w archiwum państwowym, gdzieś między wynoszeniem śmieci, zabawą z córką Julią i rozmową z żoną. A do tego szkoła nowej ewangelizacji, gdzie koordynuje Kursy Alfa. I wyjazdy ewangelizacyjne – opowiada Łukasz. Wieczny – przykładny mąż i ojciec, uśmiechnięty, grzeczny i z klasą. Ale nie zawsze tak było...

Łotr i dziecko

–  Jestem teraz we wspólnocie Świętego Dobrego Łotra w Radomiu. W sam raz dla mnie, łotrzykiem byłem kiedyś, choć z rodziny dobrej, kochającej, pełnej. Patologia była jednak na podwórku, koledzy silni i twardzi. Bali się ich wszyscy. – Chciałem być taki sam, a ja chucherko...  Tamci imponowali mi. Już starszy, nadal chudy i słaby, zacząłem radzić sobie inaczej: mocny w gębie, niszczyłem słowem, niszczyłem psychicznie...

W podstawówce super uczeń. W liceum nygus. Najpierw papierosy, potem alkohol. Jedno piwo, dwa. Coraz więcej i więcej. Wieczny stracił kontrolę gdzieś w drugiej klasie. A rodzice? W domu byli, nic nie widzieli. – Mistrzem kłamstwa byłem. Skończyłem 18 lat i przestało mi nawet na ukrywaniu zależeć. Już była pełna katastrofa z promilami. Rodzice chyba powinni byli wystawić walizki za drzwi...

Cztery piwa, żeby się rozkręcić. Potem kolejne butelki, dwanaście, trzynaście. I wódka. Jak nie było kasy, to tanie wina. Studia jedne zawalone, drugie też. Bo na bani przychodził na zajęcia. Na kacu na egzamin. I oszukaństwo, kłamstwa. W stosunku do najbliższych: rodziców i dziewczyny. Kochającej, pięknej i dobrej dziewczyny.

– O czym ja wtedy myślałem? Dziewczyna w ciąży, ja się bardzo cieszyłem. Ojcostwo? W przepitej głowie bycie ojcem to jak bułka z masłem. Wzięliśmy ślub, zamieszkaliśmy razem. I... wszystko się wydało. Picie, znikanie z domu. Opuszczanie pracy. Cztery miesiące po ślubie urodziła się córka Julka. Bardzo chora. Miesiąc później żona nie wytrzymała. Rozstanie. Dramat. Separacja. Potem rozwód.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7