Wieczny łotr i Pan

Agata Puścikowska

GOSC.PL |

publikacja 16.08.2015 06:00

Łukasz, zwany Wiecznym, pił kilkanaście piw dziennie. Do tego wódka. Czasem jabol. Po pięciu miesiącach zostawiła go żona. Dno butelkowego dna. A Pan powiedział Wiecznemu: kocham cię! I Wieczny wrócił.

Raper Łukasz „Wieczny” Wieczorek, który na co dzień pracuje w archiwum państwowym,  śpiewa o Panu Bogu, a właściwie o swoim życiu z Bogiem Raper Łukasz „Wieczny” Wieczorek, który na co dzień pracuje w archiwum państwowym, śpiewa o Panu Bogu, a właściwie o swoim życiu z Bogiem
roman koszowski /foto gość

Zarobku z muzyki nie ma. Jego płytę o wdzięcznym tytule „7 na 7”, czyli siedem grzechów głównych na siedem cnót głównych, opowiadającą o walce dobra ze złem, można ściągnąć za darmo z internetu. Są jakieś pieniądze za koncerty. Niewiele i rzadko. Ale to wystarczy. Łukasz „Wieczny” Wieczorek nie gra dla pieniędzy, tylko dla Pana.

Rap o życiu

Wieczny swoje teksty pisze sam. Specyficzny rodzaj muzyki wymaga innego myślenia i innych metafor. Wszystko musi być dobre, musi brzmieć. – Tekst nie może wypadać z bitu, bo to byłoby jak fałsz w piosence – Wieczny stara się laikowi tłumaczyć raperskie zmagania. – Wszystko trzeba dograć. Czasem pomysły wpadają nagle. Żeby dograć utwór, to nawet dwa miesiące trwa. Robię rap chrześcijański. Oczywiście w skrócie tak się mówi, schematycznie. Robię po prostu rap o swoim życiu, życiu z Bogiem. Zawsze jak coś znika, trzeba dziurę wypełnić. Dziurę po procentach wypełniły u mnie (dość święte) bity – opowiada.

Kto słucha Wiecznego? Różni: katolicy wierzący i dzieciaki szukające. I letni katolicy. Ci ostatni proszą: nagrywaj więcej, ale może już nie „kościółkowo”. A Wieczny czasem i napisze coś bardziej „świeckiego”. Ale zawsze, niezależnie od woli, gdzieś się te wartości chrześcijańskie przewijają: chociażby w tekście o prześladowanych za wiarę chrześcijanach. „Bóg to wszystko. A nie wszystko jedno”. – Robię muzykę w międzyczasie. Po pracy zawodowej w archiwum państwowym, gdzieś między wynoszeniem śmieci, zabawą z córką Julią i rozmową z żoną. A do tego szkoła nowej ewangelizacji, gdzie koordynuje Kursy Alfa. I wyjazdy ewangelizacyjne – opowiada Łukasz. Wieczny – przykładny mąż i ojciec, uśmiechnięty, grzeczny i z klasą. Ale nie zawsze tak było...

Łotr i dziecko

–  Jestem teraz we wspólnocie Świętego Dobrego Łotra w Radomiu. W sam raz dla mnie, łotrzykiem byłem kiedyś, choć z rodziny dobrej, kochającej, pełnej. Patologia była jednak na podwórku, koledzy silni i twardzi. Bali się ich wszyscy. – Chciałem być taki sam, a ja chucherko...  Tamci imponowali mi. Już starszy, nadal chudy i słaby, zacząłem radzić sobie inaczej: mocny w gębie, niszczyłem słowem, niszczyłem psychicznie...

W podstawówce super uczeń. W liceum nygus. Najpierw papierosy, potem alkohol. Jedno piwo, dwa. Coraz więcej i więcej. Wieczny stracił kontrolę gdzieś w drugiej klasie. A rodzice? W domu byli, nic nie widzieli. – Mistrzem kłamstwa byłem. Skończyłem 18 lat i przestało mi nawet na ukrywaniu zależeć. Już była pełna katastrofa z promilami. Rodzice chyba powinni byli wystawić walizki za drzwi...

Cztery piwa, żeby się rozkręcić. Potem kolejne butelki, dwanaście, trzynaście. I wódka. Jak nie było kasy, to tanie wina. Studia jedne zawalone, drugie też. Bo na bani przychodził na zajęcia. Na kacu na egzamin. I oszukaństwo, kłamstwa. W stosunku do najbliższych: rodziców i dziewczyny. Kochającej, pięknej i dobrej dziewczyny.

– O czym ja wtedy myślałem? Dziewczyna w ciąży, ja się bardzo cieszyłem. Ojcostwo? W przepitej głowie bycie ojcem to jak bułka z masłem. Wzięliśmy ślub, zamieszkaliśmy razem. I... wszystko się wydało. Picie, znikanie z domu. Opuszczanie pracy. Cztery miesiące po ślubie urodziła się córka Julka. Bardzo chora. Miesiąc później żona nie wytrzymała. Rozstanie. Dramat. Separacja. Potem rozwód.

– Ja tego niby nie chciałem. Niby prosiłem o możliwość powrotu. Ale wódka była ważniejsza. I koledzy od kieliszka. I przygodne dziewczyny. Żona była twarda. I jak w żałobie po ukochanym, ubierając się na czarno (!), całkowicie poświęciła się niepełnosprawnej Julce. Miała żal do Łukasza? A mogła nie mieć? Wielki, bolesny, paraliżujący żal...

– Ja nawet chciałem być ojcem. Najpierw wypity próbowałem się spotykać z córką. Żona nie zgadzała się. Nauczyła mnie, że mam przychodzić trzeźwy. Więc spotykałem się z Julką bez promili. A Julka rozkochiwała mnie w sobie. Coraz mocniej i mocniej. Miotałem się: chciałem być dla niej dobrym ojcem. Wódka nie pozwalała. Picie, wyrzuty sumienia... Pierwsza próba samobójcza. Przed drugą ochroniła myśl o córce: duża już była i ojca kochała bardzo.

Wieczny wiecznie wyglądał jak żul. Chudy wściekle, czerwony na twarzy. Ile to by jeszcze trwało? Rok? Dwa? Piątek, sobota, niedziela – gorzała. Jedzenia nic, procenty niepoliczalne. Kiedyś, akurat trzeźwy, Wieczny wziął Julkę na spacer. Dziecko poprosiło: „Wróć do mamy”. –  Tłumaczyłem:  to niemożliwe. Ja w nowych związkach, mama nie chce mnie widzieć (i słusznie). Julka strzeliła focha i stwierdziła, że się będzie za nas modlić. Bóg wszystko może. O tej rozmowie Wieczny zapomniał...

Kocham cię, Wieczny!

Druzgocący brak sensu. Butelka. Tak nadal upływało Wiecznemu życie. Do dramatycznego czasu śmierci bliskiego kolegi od flaszki.

– Feralnego dnia poszedł na wódkę. Usnął i się nie obudził. Szok ogromny, bo młody chłopak. Poszedłem na pogrzeb, chociaż już wtedy z Kościołem nie miałem nic wspólnego. Żeby oddać hołd, jak pijak pijakowi. Widziałem rozpacz rodziny i w głowie mi się tłukło: ja nie chcę tak skończyć! I myśl światła: Wieczny sam sobie nie jest w stanie pomóc. To, co słyszał na spotkaniach AA, odczuł w praktyce. Pierwszy raz również poczuł, że pomóc może siła wyższa, duchowość jakaś, która będzie silniejsza od butelki. Jakakolwiek duchowość: islam, buddyzm, wszystko po kolei. Cokolwiek. Jakaś energia może pomoże? A może by nawet do kościoła iść?

– Raz czy drugi poszedłem. Ale chętniej do protestantów, bo z katolików się wyśmiewałem, mocno szydziłem. Jednak kiedyś, z pięć lat temu, koleżanka z pracy zaproponowała: „Idź na Mszę z modlitwą o uzdrowienie”. – Ja, wielki kontestator i prześmiewca katolicyzmu, poszedłem! Msza jak msza. Potem były wystawienie Najświętszego Sakramentu i modlitwa. Ksiądz przechodził obok mnie z Hostią. Spojrzałem na Najświętszy Sakrament. Nie wiem, co to było. Nie wiem, jak to się stało. Wiem tylko, że spojrzałem i padłem na kolana. On mnie nie oskarżał, On nie winił! Mówił mi: kocham Cię! Nie umiem tego opisać. Taki strzał to był.

Ludzie mnie już nie interesowali. Byłem ja i Hostia. Płacz. „Przepraszam” – mówiłem. „Chcę być mężem dla żony, ojcem dla córki” – szeptałem w kółko. To było Zwiastowanie, 25 marca, 2010 r. Wyszedł Wieczny z kościoła, a tu wszystko ma kolory! Ludzie są radośni i piękni! Świat jest piękny! „Czy ja się czegoś nie naćpałem?”– zastanowił się trzeźwo Wieczny...

Walka

– Nadal piłem, bo nałóg to nałóg. Ale walczyłem z procentami, a do kościoła zacząłem chodzić regularnie. Garstka starszych babć i łysy skacowany Wieczny. Przypomniałem sobie modlitwy z dzieciństwa i odmawiałem je... Dziewięć miesięcy takich zmagań. Aż przyszło Boże Narodzenie i wielka nadzieja, że picia choć w święto nie będzie, a będzie godność. Będzie czas z córką... – I popłynąłem... – Wieczny aż kręci głową. – Gorzała, melanż, opór. I po świętach. Potem większy kac moralny niż ten fizyczny. Po świętach, 27 grudnia, wspomnienie św. Jana Ewangelisty, mojego patrona z bierzmowania. Czułem się fatalnie. Wieczorem walnąłem się do łóżka. Miałem dość. „Boże, Jezu! Jeśli teraz mnie nie uratujesz, nikt mnie nie uratuje!” – leżał Wieczny i łkał. Nagle poczuł na swojej łysej i przepitej głowie dotyk dłoni. Konkretny, kojący. Wieczny usnął.

Zdrowie

Poranek dnia następnego. Praca. Jakieś dziwne odczucie, że coś się zmieniło. Ale co? A tu, zza pijackiego rogu, czai się sylwester. – Kupiłem sobie cztery piwa. A jakże. Spróbowałem jednego, wylałem. Otworzyłem drugie, coś nie wchodzi... Dziwne! Impreza u kolegi, potem kieliszek wódki? Nie, dzięki. Lampka wina? Znów nie ciągnie! Nie smakuje. Uświadomiłem sobie po jakimś czasie, że nie potrzebuję alkoholu! Nie do uwierzenia! To Jezus mnie uzdrowił! Jestem w stu procentach zdrowym człowiekiem! Nie ciągnie mnie, mógłbym się napić, nie wpadając w ciąg! Ale nie chcę. Podpisałem kilka lat temu deklarację niepicia do końca moich dni. W intencji takich, jakim ja sam byłem. O ich uzdrowienie i nawrócenie.

A co z Julką? Co z rodziną? Skomplikowana i długa jeszcze droga powrotu. – Miałem dziewczynę, ateistkę. Planowaliśmy wspólne życie. Brałem ją jednak do kościoła, do wspólnoty i... nawróciła się! Jak mówi – dzięki mnie. Byliśmy potem nawet u prawnika kościelnego, który był pewien, że po procesie kanonicznym otrzymam stwierdzenie nieważności małżeństwa... Przesłanek i powodów było wiele. Jednak dziewczyna Wiecznego, po nawróceniu, dużo się modliła. I pierwsza zaczęła mieć wątpliwości. Twierdziła, że nie jest przekonana co wspólnej przyszłości, że coś jej mówi: czeka was inna droga.  Niemal w tym samym czasie żona Wiecznego, mama Julki, była na rekolekcjach. Mocnych, które oczyściły zranione serce. Po rekolekcjach naprawdę wybaczyła byłemu mężowi pijakowi. Wcześniej nie potrafiła. – Po tych rekolekcjach żona stała się inną kobietą: radosną, spokojną. Przestała ubierać się na czarno! To dla mnie była wielka radość i ulga. Też się poczułem oczyszczony, opuściło mnie poczucie winy względem żony i Julki...

Jakiś czas później, po wielu latach życia osobno, stał się cud: żona zaproponowała Wiecznemu powrót. – To było niesamowite! Skrzywdziłem żonę i przez wiele lat nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. A tu taka propozycja! Z dziewczyną rozstaliśmy się w zgodzie, a ja powoli, małymi krokami, zacząłem swój powrót do rodziny. Mijały miesiące, mieszkaliśmy długi czas osobno. Potrzeba czasu i modlitwy, wielu trudnych i dramatycznych (!) rozmów, by zacząć od nowa...

Od kilku miesięcy Wieczny mieszka z żoną i córką. Jeszcze w tym roku wezmą ślub cywilny. A przed ołtarzem raz jeszcze potwierdzą swój sakrament i miłość. Julka triumfuje: – A pamiętasz, tato, naszą rozmowę? Mówiłam ci: Pan Bóg wszystko może! Wieczny potwierdza.

TAGI: