Ks. Jan Kaczkowski – doktor nauk teologicznych, bioetyk, twórca Puckiego Hospicjum pw. św. o. Pio. Autor książek: „Szału nie ma, jest rak” oraz „Życie na pełnej petardzie”. Więcej o jego pracy na: www.hospitium.org
Ks. Jan Kaczkowski – doktor nauk teologicznych, bioetyk, twórca Puckiego Hospicjum pw. św. o. Pio. Autor książek: „Szału nie ma, jest rak” oraz „Życie na pełnej petardzie”. Więcej o jego pracy na: www.hospitium.org
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

Dzieje się pełzający cud

Komentarzy: 1

Agata Puścikowska

GOSC.PL

publikacja 10.07.2015 06:00

O pięknie tradycji Kościoła, cierpieniu, które kapłan powinien przyjąć, i pracy w hospicjum z ks. Janem Kaczkowskim rozmawia Agata Puścikowska.

...nosie…

Tak właśnie, mam w nosie bycie onkocelebrytą. Czasem się nim świadomie staję, bo ta rola służy dobrej sprawie. Mam nadzieję, że docieram do szerokiego odbiorcy, któremu mówię o Eucharystii. A żeby zabezpieczać potrzeby hospicjum, potrzeba tyleż rozgłosu, co pieniędzy. Cieszę się, że mogę łamać konwenanse schematycznego myślenia o Kościele i o mnie. Wykorzystując pewną popularność, mówię też publicznie o opiece paliatywnej, o śmierci w sposób, który moim zdaniem jest odpowiedni. Obecnie narracja dotycząca tych tematów oscyluje między gadaniem cierpiętniczym i oklejaniem autobusów zdjęciami łysych dzieci (przekroczenie moralne) a mówieniem przesłodzonym, którego symbolem jest plakat z radosną emerytką, która stara się nas przekonać: „Umieranie jest sweet”. Śmierci nie wolno ani upraszczać, ani trywializować, ani też nią straszyć. 

Godna śmierć w hospicjum…

To śmierć domknięta. Bezpieczna pod względem medycznym, psychologicznym i duchowym. Bo nie da się wprowadzić pacjentowi elementów psychologicznych, gdy chorego boli. I nie da się też wprowadzić elementów duchowości, gdy jest on niepogodzony i niespokojny. To przemyślana strategia. Wiele lat pracuję w hospicjum, umarły przy mnie tysiące osób. To jest mój kawałek podłogi, który stworzyłem od zera, to jest rzeczywistość,, którą ogarnąłem. Rzeczywistość niełatwa. Umieranie bywa nerwowe, duża adrenalina pojawia się zarówno u rodziny, jak i u mnie. Dlatego gdy idę do chorego, muszę najpierw zdusić w sobie emocje, bym mógł stać się elementem wprowadzającym spokój w tej trudnej chwili.

Momenty bardzo trudne w tej pracy?

Owszem, bywają. Jednak jak już wiele razy mówiłem, nie chcę być kapłanem pluszowym. Nie chcę się nad sobą użalać i jęczeć, że mi źle. Kiedyś, gdy odprawiałem Mszę św., dotarło do mnie, że skoro uczestniczę jako kapłan w Ofierze Chrystusa, to nie wolno mi narzekać na codzienne kłopoty. „Masz czelność, Johnny, codziennie podchodzić do Najświętszej Ofiary i nie cierpieć?”. Nie miałem czelności. Przyjąłem cierpienie. To było jeszcze na długo przed chorobą. Przypomniałem sobie stare określenie, że kapłan jest jednocześnie ofiarą i żertwą. I musi się spalać.

Później przyszła diagnoza: glejak mózgu, rokowania fatalne. A ks. Kaczkowski cud dopuszcza, ale... nie do końca w niego wierzy. Teraz jest chyba inaczej.

Przyznaję, zbłądziłem duchowo, ale ja też mam prawo dojrzewać. Na pewnym etapie mówiłem tylko: „Jestem otwarty na cud”. Jednak w świetle Ewangelii samo dopuszczenie możliwości Boskiej interwencji to za mało. Od pewnego więc czasu kołaczę, prosząc o uzdrowienie. Jednak bez przywiązania do efektu. Modlę się o cud i jednocześnie proszę modlitwą św. Ignacego: „Przyjmij Panie całą wolność moją”... Całkowicie zgadzam się z Jego wolą. Wewnętrzna zgoda czyni mnie wolnym. Nadal też mam spory dystans do potencjalnego cudu spektakularnego. Jednak nie da się ukryć, że w mojej głowie dzieje się... pełzający cud. To przecież Pan Bóg pełzającego glejaka w mojej głowie utrzymuje w ryzach. Trzy lata w tej chorobie, i w niezłej formie, to mistrzostwo świata. I w ramach tego cudu ufam, że z Panem Bogiem będziemy pełznąć jeszcze długo.

A jeśli nastąpi cud spektakularny?

Jeśli Panu Bogu będzie potrzebny taki cud dla mojego zbawienia, zbawienia świata lub ku pożytkowi Kościoła świętego, to oczywiście go dokona. Jednak to Bóg stworzył prawa natury i rzadko je łamie. Jest konsekwentny. Skoro na razie nie zostałem uzdrowiony spektakularnie, to ufam, że jest w tym zamysł Boży. Widzę, że w moim przypadku są Mu bardziej potrzebne cuda pełzające, delikatne jak On sam. Ten cud przemienia mnie, przemienia ludzi wokół. A ja poddaję się Jezusowi, bo jestem w dobrych rękach. Jeśli On mnie uzdrowi całkowicie, będę o nim świadczył. I Mu dziękował. Ale również przygotowuję się na śmierć. 

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 3 z 3 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..