Na całe życie

Matka pyra, ojciec hanys - na dobry początek półwiecza wystarczy, potem trzeba jeszcze jezuitów i franciszkanów.

Reklama

Po raz pierwszy podczas promocji lektorskiej i ceremoniarskiej katedrę wypełniły oklaski – trudno się dziwić, 18 kwietnia bp Ignacy gratulował Markowi Puczce 50 lat spędzonych w Liturgicznej Służbie Ołtarza.

Są rzeczy ważniejsze

Że jako dziecko biegał do kościoła, nie jest dziwne, że jako nastolatkowi wciąż mu to nie przeszło – też się zdarza, ale że jako dorosły wciąż podaje ampułki, bije w gong, czyta lekcję i przewraca kartki w Mszale – to zaskakujące. Przeszkadzali mu w tym tylko w czasie komuny. Najpierw w szkole średniej, w latach 70. ub. wieku. Kierownik internatu w Henrykowie zarządził czyn społeczny. Marek się buntował: Nie pójdę, bo Msza dla młodzieży jest, tuż obok (internat mieścił się w zabudowaniach pocysterskich). Kierownik przemyślał i ustąpił. Więcej, wygonił wszystkich do kościoła, a czyn społeczny i tak zrobili, ale później.

W 1977 poszedł do wojska. Tu znowu przeszkody, żeby do kościoła pójść. Najpierw to mu nawet łańcuszek z szyi zerwali, tak nienawidzili Chrystusa, albo raczej ludzi, którzy się do wiary przyznają (a przecież sami potajemnie dzieci chrzcili i śluby brali – przy zamkniętych drzwiach kościoła). Bitka była o ten łańcuszek, ale przepustkę na Mszę wymusił. I jeszcze osiemdziesiąte lata. Poszedł do komitetu i zapytał, czy do partii go przyjmą (ojciec radził dla świętego spokoju, ale Marek w ten święty nieświęty spokój nie wierzył). Zapytał, wystawiając ich na próbę. – Ty szybciej ministrantem zostaniesz, niż my ciebie do partii zapiszemy – usłyszał to, czego się spodziewał. – Czemu mnie nie chcecie? – Za bardzo afiszujesz się z wiarą, więc nam ty wizerunek partyjny zepsujesz.

Spojrzał i zakochał się

– Jako dziecko zobaczyłem u jezuitów, naszych, kłodzkich, ołtarz – wspomina Marek Puczka. – I ta miłość do ołtarza od razu na mnie spadła. Od pierwszego wejrzenia. Mamo, ja chcę tam być! – zajęczałem przejęty i mama podjęła stosowne kroki – mówi. Kroki zaprowadziły ją do o. Treli, już nieżyjącego. Opowiedziała o marzeniach synka, jedynaka, a ojciec ostrzegł: – On będzie ministrantem, ale ty będziesz miała krzyż Pański z nim. Jak powiedział, tak się stało. Krzyż był, ale jak to z krzyżami Pana Jezusa bywa: słodki on i lekki, choć wciąż krzyżowy. Chodziło bowiem o godziny dyżurów. Było bowiem kiedyś tak, co dzisiaj jest już prawdziwą rzadkością, że grafik służby był nieubłagany. – Szedłeś do ołtarza nie wtedy, kiedy miałeś ochotę, ale wtedy, gdy wyznaczono ci dyżur – wspomina. Wstawała więc matka o piątej nad ranem, bo synek o szóstej do Mszy służył. Szła więc matka do kościoła na wieczorną Mszę, choć w niedzielę od dziecka chodziła na ranną. Prowadziła więc matka brzdąca na zbiórkę, choć musiała w domu dokończyć pranie czy sprzątanie. – A wszystko bez cienia skargi czy pretensji – zapewnia Marek. – Bo to z miłości było, i do Boga, i do mnie, synka ukochanego, jedynaka – dorzuca.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama