Alkoholik i awanturnik, który na równię pochyłą wszedł, mając zaledwie 12 lat. Dzisiaj kandydat na ołtarze i szczególny patron walczących z nałogiem. Matt Talbot pokazuje, że Eucharystia i modlitwa naprawdę ratują człowieka.
To było jak uderzenie gromu z jasnego nieba. Ale bez jakichś specjalnych błyskawic i zewnętrznych nadzwyczajności. Raczej solidny wstrząs wewnętrzny. Zupełnie niespodziewany, bo sytuacja wydawała się typowa.
Zbawienna nędza
Matt Talbot przyszedł w sobotni poranek razem z bratem przed jeden z pubów w Dublinie. Czekał i zagadywał znajomych w nadziei, że ktoś w końcu postawi mu kolejkę. Od tygodnia nie miał pracy i pieniędzy. Wcześniej, gdy je miał, zawsze kręciło się wokół niego sporo ludzi, z którymi hojnie dzielił się zamawianymi trunkami. Teraz koledzy mijali go obojętnie. Czasami któryś rzucił jakąś obelgę. Śmiali się z niego. Upokorzenie sięgnęło szczytu, gdy na skierowaną do jednego z dawnych kompanów prośbę o odrobinę whisky usłyszał odpowiedź: „Ty świnio”. Zostawił pod knajpą zdumionego brata i poszedł do domu. Zdumiona była również matka, że syn pierwszy raz od wielu miesięcy nie był pijany. Wstrząs, który przeżył 28-letni wówczas Matt, był tak silny, że zrodziło się z niego pragnienie stałej trzeźwości. Wkrótce podpisał deklarację o abstynencji. Przez resztę życia dużo się modlił i pokutował. W ciężkich chwilach mocno chwytał się Boga. Zmarł w 1925 roku, a kilka lat później biskup Dublina rozpoczął starania o jego beatyfikację. W 50. rocznicę śmierci Irlandczyka papież Paweł VI podpisał dekret o heroiczności jego cnót. A 1 stycznia 2015 r. dziennik „The Irish Catholic” poinformował o cudzie za wstawiennictwem sługi Bożego Matta Talbota.
Modlitwa matki
Charles i Elizabeth Talbot mieli 12 dzieci. Ojciec, robotnik portowy, nie stronił od kieliszka. Synowie też nie postrzegali alkoholu jako zagrożenia. Przed nałogiem uchronił się tylko najstarszy. Matt, który urodził się jako drugi, na zgubną drogę wszedł, pracując jako goniec w składzie win, gdzie część wynagrodzenia wypłacano mu w bonach na alkohol. Kilka miesięcy wystarczyło, żeby nałóg zaczął porywać 12-letniego wówczas chłopaka. Ojciec widząc, co się dzieje, próbował ratować sytuację. Znalazł synowi pracę w porcie. Okazało się jednak, ze Matt trafił z deszczu pod rynnę, bo w porcie co prawda nie piło się zbyt dużo wina ani piwa, ale za to strumieniami lała się whisky. Po dwóch latach zatrudnił się na budowie jako murarz. Z alkoholem nie zerwał. Przepijał wszystko, co zarobił. Przez kilka lat nie przystępował do sakramentów. Na niedzielną Mszę przychodził z przyzwyczajenia. Podobnie jak z przyzwyczajenia robił znak krzyża przed pracą. Matka ciężko przeżywała to rodzinne picie. W ciągu 20 lat Talbotowie przeprowadzali się 11 razy, bo sąsiedzi mieli ich dość. Przez szereg lat kobieta nie traciła jednak nadziei i prosiła Boga, by zajął się jej matczynymi troskami. Wielce prawdopodobne, że to jej wytrwała modlitwa ocaliła Matta. Kiedy więc w pewien sobotni poranek syn wrócił do domu trzeźwy, trudno jej było uwierzyć, że to prawda. Zwłaszcza że przez całe przedpołudnie Matt praktycznie się nie odzywał. A po obiedzie nagle oświadczył, że idzie do księdza, żeby przyrzec abstynencję. Tego dnia przystąpił do spowiedzi, po raz pierwszy od 3 lat. Złożył też przysięgę, że nie tknie alkoholu. Najpierw przez 3 miesiące, później przez rok. A następnie oficjalnie rozciągnął swoje postanowienie na całe życie. Wcale nie było jednak łatwo dotrzymać przyrzeczenia. – Łatwiej jest przywrócić do życia umarłego, niż przestać pić, będąc alkoholikiem – zwierzył się siostrze.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Kalendarium najważniejszych wydarzeń 2024 roku w Kościele katolickim na świecie.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.