Niech żyje wolność!

Mariusz Majewski

publikacja 17.03.2015 06:00

Alkoholik i awanturnik, który na równię pochyłą wszedł, mając zaledwie 12 lat. Dzisiaj kandydat na ołtarze i szczególny patron walczących z nałogiem. Matt Talbot pokazuje, że Eucharystia i modlitwa naprawdę ratują człowieka.

Niech żyje wolność! Terry Nelson Cudownie uleczony z alkoholizmu sługa Boży Irlandczyk Matt Talbot jest otaczany kultem nie tylko w swojej ojczyźnie. Jest bardzo popularny także w USA, gdzie dzięki modlitwie za jego wstawiennictwem zostało uzdrowione nienarodzone dziecko

To było jak uderzenie gromu z jasnego nieba. Ale bez jakichś specjalnych błyskawic i zewnętrznych nadzwyczajności. Raczej solidny wstrząs wewnętrzny. Zupełnie niespodziewany, bo sytuacja wydawała się typowa.

Zbawienna nędza

Matt Talbot przyszedł w sobotni poranek razem z bratem przed jeden z pubów w Dublinie. Czekał i zagadywał znajomych w nadziei, że ktoś w końcu postawi mu kolejkę. Od tygodnia nie miał pracy i pieniędzy. Wcześniej, gdy je miał, zawsze kręciło się wokół niego sporo ludzi, z którymi hojnie dzielił się zamawianymi trunkami. Teraz koledzy mijali go obojętnie. Czasami któryś rzucił jakąś obelgę. Śmiali się z niego. Upokorzenie sięgnęło szczytu, gdy na skierowaną do jednego z dawnych kompanów prośbę o odrobinę whisky usłyszał odpowiedź: „Ty świnio”. Zostawił pod knajpą zdumionego brata i poszedł do domu. Zdumiona była również matka, że syn pierwszy raz od wielu miesięcy nie był pijany. Wstrząs, który przeżył 28-letni wówczas Matt, był tak silny, że zrodziło się z niego pragnienie stałej trzeźwości. Wkrótce podpisał deklarację o abstynencji. Przez resztę życia dużo się modlił i pokutował. W ciężkich chwilach mocno chwytał się Boga. Zmarł w 1925 roku, a kilka lat później biskup Dublina rozpoczął starania o jego beatyfikację. W 50. rocznicę śmierci Irlandczyka papież Paweł VI podpisał dekret o heroiczności jego cnót. A 1 stycznia 2015 r. dziennik „The Irish Catholic” poinformował o cudzie za wstawiennictwem sługi Bożego Matta Talbota.

Modlitwa matki

Charles i Elizabeth Talbot mieli 12 dzieci. Ojciec, robotnik portowy, nie stronił od kieliszka. Synowie też nie postrzegali alkoholu jako zagrożenia. Przed nałogiem uchronił się tylko najstarszy. Matt, który urodził się jako drugi, na zgubną drogę wszedł, pracując jako goniec w składzie win, gdzie część wynagrodzenia wypłacano mu w bonach na alkohol. Kilka miesięcy wystarczyło, żeby nałóg zaczął porywać 12-letniego wówczas chłopaka. Ojciec widząc, co się dzieje, próbował ratować sytuację. Znalazł synowi pracę w porcie. Okazało się jednak, ze Matt trafił z deszczu pod rynnę, bo w porcie co prawda nie piło się zbyt dużo wina ani piwa, ale za to strumieniami lała się whisky. Po dwóch latach zatrudnił się na budowie jako murarz. Z alkoholem nie zerwał. Przepijał wszystko, co zarobił. Przez kilka lat nie przystępował do sakramentów. Na niedzielną Mszę przychodził z przyzwyczajenia. Podobnie jak z przyzwyczajenia robił znak krzyża przed pracą. Matka ciężko przeżywała to rodzinne picie. W ciągu 20 lat Talbotowie przeprowadzali się 11 razy, bo sąsiedzi mieli ich dość. Przez szereg lat kobieta nie traciła jednak nadziei i prosiła Boga, by zajął się jej matczynymi troskami. Wielce prawdopodobne, że to jej wytrwała modlitwa ocaliła Matta. Kiedy więc w pewien sobotni poranek syn wrócił do domu trzeźwy, trudno jej było uwierzyć, że to prawda. Zwłaszcza że przez całe przedpołudnie Matt praktycznie się nie odzywał. A po obiedzie nagle oświadczył, że idzie do księdza, żeby przyrzec abstynencję. Tego dnia przystąpił do spowiedzi, po raz pierwszy od 3 lat. Złożył też przysięgę, że nie tknie alkoholu. Najpierw przez 3 miesiące, później przez rok. A następnie oficjalnie rozciągnął swoje postanowienie na całe życie. Wcale nie było jednak łatwo dotrzymać przyrzeczenia. – Łatwiej jest przywrócić do życia umarłego, niż przestać pić, będąc alkoholikiem – zwierzył się siostrze.

Wytrwałość i pokuta

Po tym jak Matt Talbot zasmakował wewnętrznej wolności i płynącej z niej radości, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile czasu zmarnował przez alkohol. Dlatego utrwalił się jego wizerunek jako pokutnika. Zaczął od spłacania długów, które zaciągał w czasie pijaństwa. A to, co mu zostawało, rozdawał biednym i przekazywał misjonarzom. W tej pokutnej dokładności całe tygodnie szukał biedaka, którego skrzypce zastawił, gdy potrzebował pieniędzy na alkohol. Gdy wszystko wskazywało na to, że skrzypek nie żyje, zamówił kilka Mszy św. za jego duszę. Bardzo starał się wynagrodzić matce cierpienia, które znosiła z powodu jego nałogu. Próbował również ratować braci. Bezskutecznie. Matt przyjął zwyczaje pierwszych irlandzkich świętych. Spał na desce, pod głową mając kawałek drewna. W Wielkim Poście jadł suchy chleb, ryby i pił kakao. I bardzo starał się unikać okazji do picia. Szerokim łukiem omijał puby i nigdy nie miał przy sobie pieniędzy. Bał się, że jedna chwila słabości w jego przypadku oznaczać będzie katastrofę. I uchwycił się mocno modlitwy.

Codziennie rano, przed pracą, chodził na Mszę św. Po pracy wracał do kościoła. Lubił odmawiać Różaniec. Gdy zmieniono godziny Mszy św., wolał zrezygnować z pracy niż z porannej Eucharystii. Umocnienie znajdował w życiorysach świętych, zwłaszcza tych, którzy na drodze do nieba przeszli wielkie nawrócenie. Szczególną lekturą była dla niego Biblia, zwłaszcza Księga Psalmów. W rękaw płaszcza wpiął dwie szpilki, które układały się w znak krzyża. Przypominało mu to, że Jezus umarł za niego na krzyżu i że musi pamiętać o modlitwie. „O najsłodszy Jezu, zniszcz we mnie wszystko, co jest złem, niech to wszystko złe obumrze. Zniszcz we mnie wszystko, co jest występne i samowolne. Wyniszcz wszystko, co Ci się nie podoba we mnie, usuń wszystko, co jest moje własne. Daj mi prawdziwą pokorę, prawdziwą cierpliwość i prawdziwą miłość. Użycz mi doskonałego panowania nad moim językiem” – to jedna z jego modlitw odnalezionych po śmierci.

Pełne zwycięstwo

Zmarł 7 czerwca 1925 r. Padł na chodniku w drodze na Mszę św. w uroczystość Świętej Trójcy. Nikt nie mógł go rozpoznać. Zidentyfikowany został dopiero po  4 dniach. Pogrzeb odbył się w Boże Ciało. Rok później w Dublinie wydano broszurę opisującą jego życie. 100 tysięcy egzemplarzy krótkiego życiorysu, przetłumaczonego na 12 języków, rozeszło się natychmiast. Od razu po śmierci zaczął być przywoływany jako orędownik uwikłanych w różne nałogi. A już w 1931 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Teraz zostanie zbadany rzekomy cud, który niedawno wydarzył się za wstawiennictwem sługi Bożego Matta Talbota. Irlandzkie małżeństwo Watkinsów spodziewało się kolejnego dziecka. Rokowania nie były dobre. Lekarze przewidywali najgorsze wady i deformacje. Rodzice i ich znajomi modlili się za dziecko za wstawiennictwem Matta Talbota. Ku zdumieniu lekarzy maleństwo urodziło się zdrowe. – Żyjemy  w wieku wielu uzależnień, dlatego świat potrzebuje Matta Talbota bardziej niż kiedykolwiek – uważa wicepostulator procesu beatyfikacyjnego ks. Brian Lawless z kościoła św. Agaty w Dublinie. Sława irlandzkiego robotnika powoli przekracza granice jego ojczyzny. Do Polski dotarła już jakiś czas temu. Polskim centrum kultu wydaje się diecezja płocka. Niedawno obok parafii św. Aleksego w Płocku-Trzepowie, gdzie proboszczem jest ks. Zbigniew Koniecki, dyrektor Ośrodka Trzeźwości Diecezji Płockiej, stanął pomnik Matta Talbota. Co roku odbywają się tam również Spotkania z Mattem Talbotem, w których uczestniczą przede wszystkim osoby walczące z nałogiem i ich rodziny. – Przykład życia zwykłego irlandzkiego człowieka jest dla nich potwierdzeniem prawdy powtarzanej przez św. Pawła: „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia” – stwierdził ks. Kaniecki.