– Gdy rozdałam już wszystko, dla ostatniego chłopca została tylko jedna podkolanówka w paski. Pomyślałam, że zaraz zacznie płakać, ale on założył ją na nogę, na to klapek, żeby nie poniszczyć prezentu, i z radością poszedł w swoją stronę – mówi Emilia Michałowska.
Na co dzień mało kto o nich pamięta. Że nie mają wody do picia, brakuje im jedzenia, ich domy to zwykłe lepianki, a wojna uniemożliwia im normalne życie. Raz do roku Kościół przez tydzień modli się za misje i misjonarzy, a w styczniu kolędnicy misyjni zbierają datki na najbardziej potrzebujących. I choć może się wydawać, że to kropla w morzu potrzeb, ci, którzy spędzili kilka miesięcy na misjach, zapewniają, że czasem liczy się choćby ludzki odruch, uśmiech, wysłana kartka, podarowany czas. I że pobyt na misjach nie zawsze wpływa na znaczną poprawę bytu ludzi objętych pomocą, ale zmienia serca tych, którzy przyjechali dać siebie innym.
Nie tylko dla zakonnic
Nie pamięta, kiedy zaczęła marzyć o misjach. – Musiało to być w bardzo wczesnym dzieciństwie. Kiedy byłam w zerówce, zaczytywałam się w „Małym Apostole”, czasopiśmie misyjnym wydawanym przez ojców pallotynów, który prenumerowała mi babcia – wspomina 26-letnia Emilia. – Czytałam artykuły o Afryce i serce mi waliło. Myślałam sobie: „Może kiedyś tam pojadę i choć trochę im pomogę” – śmieje się.
Z czasem dziecięce marzenia wyparła myśl o tym, że na misje jeżdżą tylko zakonnicy i zakonnice. – Zaczęłam kojarzyć misje z habitami, więc zupełnie porzuciłam tę myśl. Ale wtedy też przyszedł czas na poznawanie Boga – opowiada. W II klasie szkoły podstawowej trafiła do Oazy Dzieci Bożych. Po jakimś czasie została animatorem i zaczęła pomagać innym zbliżać się do Boga. Dziś opowiada, że choć od dzieciństwa było w niej wiele pobożności, prawdziwa relacja z Jezusem przyszła dopiero w wieku 19, może 20 lat.
– Wtedy Bóg stał się dla mnie konkretną Osobą, która odpowiada na moje pytania i jest obecna w codzienności, a nie tylko na spotkaniach wspólnoty i w Kościele. To właśnie w tym czasie ponownie zaczęłam myśleć o wyjeździe na misje. Gdy zamieszkałam na studiach w Warszawie, zobaczyłam kawałek świata (śmiech) i okazało się, że misjonarzami mogą zostać również świeccy – opowiada Emilia.
Studiując i pracując, wciąż nie miała pewności, co począć ze swoim życiem. – Aż pewnego dnia dotarło do mnie, że zarówno małżeństwo, droga zakonna, jak i życie na misjach stoją przede mną otworem. To wniosło spory popłoch w mój dom rodzinny, ale też ogromną wolność w moje serce – śmieje się młoda misjonarka. Zaczęła swoją formację w ośrodku misyjnym, gdzie – oprócz zdobywania wiedzy na temat krajów misyjnych – budowała głęboką relację z Bogiem. Całonocne czuwania przed Najświętszym Sakramentem, głębokie spowiedzi i rozmowy z kapłanami sprawiły, że po roku nie miała wątpliwości, że to Bóg powołuje ją do wyjazdu i pomocy innym. Tak jak chciała od dzieciństwa, trafiła do Afryki.
– Dziś, gdy wspominam czas wyjazdu, nie mam wątpliwości, że Bóg prowadził mnie wtedy za rękę. Do tego momentu nigdy nie byłam na lotnisku, a tymczasem zupełnie sama musiałam dolecieć na inny kontynent. Na co dzień jestem niezwykle rozemocjonowana, a wtedy Bóg dał mi ogromny spokój, odwagę i siłę do tego, bym zrobiła wszystko, co dla mnie zaplanował – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.