Pod aresztem w Katowicach w padającym śniegu modliło się za więźniów zaledwie 11 osób, w tym trzy młode.
Organizujący peregrynację krzyża Światowych Dni Młodzieży księża żałowali, że 4 stycznia pod aresztem pojawiło się niewielu modlących się – jakby w kontraście do wydarzeń z poprzedniego wieczoru, kiedy krzyż i ikonę witały w Katowicach tłumy, zwłaszcza na Tysiącleciu. – Jesteśmy rozczarowani, bo nie ma ludzi. Ale przy krzyżu trzeba trwać zawsze, tak jak na Golgocie, gdzie też było tylko kilka osób – komentował ks. Jacek Plech, proboszcz z Katowic-Podlesia.
Jedenaścioro ludzi stało więc w lecących płatkach śniegu tuż pod ponurym gmaszyskiem katowickiego aresztu śledczego. – Tam jest nienawiść, tu jest miłość. Przyszliśmy tu nie po to, żeby stać w tłumie, ale żebyśmy uzdrawiali tę przestrzeń miłością, którą symbolizuje krzyż. Miłością nie za coś, ale mimo wszystko. Aby tam osadzeni też kiedyś odkryli, że Bóg ich kocha, przebacza i czeka na nawrócenie. Każdy może na nowo rozpocząć swoje życie, jeśli tylko otworzy się na Boże miłosierdzie – mówił z mocą ksiądz Jacek.
Kiedy młodzież śpiewała pod katowickim aresztem starą, pochodzącą jeszcze z PRL-u piosenkę „Nie zdejmę krzyża z mojej ściany”, w kontekście tej peregrynacji zabrzmiała ona szokująco aktualnie. Organizatorzy dość często spotykali się bowiem z odmową, kiedy pytali o możliwość wprowadzenia krzyża Światowych Dni Młodzieży do centrów handlowych. Okazywało się, że szefowie części z nich nie zgadzają się na obecność symboli religijnych w swoich placówkach. Ten model podejścia do religii od strony negatywnej wydaje się żywcem przeniesiony np. z Francji. To jednak zaprzeczenie wielkich tradycji polskiej tolerancji religijnej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.