Pragmatyczne do bólu pokolenie, ściskające w jednej ręce pilota, w drugiej torbę z zakupami, a w trzeciej wszystkomające telefony, spogląda na śpiewające za kratami mniszki i drapie się po głowie: „Po co są zakony kontemplacyjne? Do czego służą?”. I dziwi się, słysząc, że zakony kontemplacyjne są… do niczego. I na dodatek tracą czas.
Tysiące osób w naszym społeczeństwie wiedzie życie w niemej rozpaczy. Spędzają długie męczące godziny w pracy, której nie znoszą, by móc kupić rzeczy, których nie potrzebują, żeby zrobić wrażenie na ludziach, których nie lubią – powiedział Nigel Marsh. To bolesna, ale prawdziwa diagnoza. Zakony kontemplacyjne są czytelnym znakiem, że nie wszyscy muszą wpaść w ten owczy pęd i dostawać na każdym kroku medialnej, zakupowej i kredytowej zadyszki.
Gdy mój znajomy kompozytor Paweł Bębenek zastanawiał się po powrocie z Karmelu w Gnieźnie, kto naprawdę jest „po właściwej stronie kraty”, nie zadawał pytania retorycznego. Mniszki i mnisi to nie dziwolągi. To znak dla rozpędzonego społeczeństwa, że warto czekać na coś więcej, przepraszam, na Kogoś większego. – Kiedyś brat Łukasz, trapista z Tibhirine, powiedział genialną rzecz – opowiada trapista o. Michał Zioło. – Opowiadał o tym, kim jest mnich. Mnich to taki facet – mówił – który stoi sobie na peronie dworca i czeka. Ktoś czyta gazetę, inny przechadza się nerwowo, gadając przez komórkę, a on sobie stoi i czeka. Ludzie na niego patrzą i mówią: Skoro on czeka, to znaczy, że pociąg przyjedzie. A on stoi. Czeka. I nic przy tym nie robi.
Pospaceruj z Nim
Niektórzy traktują je jak piorunochron. Cieszą się, że opasują swą modlitwą III RP. Ale nie weszły przecież za klauzurę po to, by stać się duchową tarczą antyrakietową. Inni widzą w nich modlitewny bankomat i zasypują stertami intencji. Wysłuchane prośby to też efekt uboczny ich służby. – Dlaczego dałyśmy się zamknąć za kratami? Bo Pan Bóg jest tak rozkochany w człowieku, że szuka rozmówcy. Chodzi po świecie i szuka, by ktoś z Nim porozmawiał, pospacerował po ogrodzie – usłyszałem w klasztorze dominikanek w Świętej Annie. – I my z Nim spacerujemy. Jesteśmy do Jego dyspozycji. Nie po to, by cierpieć za miliony i urządzać ekspiację za cały świat. Nasze powołanie znakomicie wyjaśnia wers z Pieśni nad Pieśniami: „Cicho! Ukochany mój! Oto on! Oto nadchodzi! Biegnie przez góry, skacze po pagórkach. Umiłowany mój podobny do gazeli, do młodego jelenia. Oto stoi za naszym murem, patrzy przez okno, zagląda przez kraty”. Jesteśmy otoczeni gadżetami. Telefon nie służy już do rozmów, ale do oglądania, nagrywania, przesyłania, plotkowania i klikania „lubię to”. Wszystko wokół ma wymiar utylitarny, praktyczny, użytkowy. Wszystko jest po coś. Pytanie: „Po co jest zakon kontemplacyjny?” brzmi równie idiotyczne jak zagadnienie: „Po co jest zakochanie?”.
W bezużyteczności mnichów i mniszek słyszę echo słów Jezusa: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa”. „W pamięci zawsze miej, że małe dzieci po to są, by kochać je” – śpiewała Anna Maria Jopek. Są po to, by je kochać. To relacja miłości, nie wymiana handlowa. Te same intuicje odnajduję, czytając pisma Teresy Wielkiej czy Jana od Krzyża. „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść” – to najkrótsza definicja powołania do klauzury. – Propozycja, by zakonnice klauzurowe „zajęły się czymś pożytecznym” jest równie uzasadniona jak propozycja, by fizyków teoretyków lub filozofów wysłać jako junaków do budowania Nowej Huty – opowiadał o mniszkach klauzurowych abp Józef Życiński. – Zakony kontemplacyjne są fundamentem naszej kultury. Ich więź z Bogiem, otwarcie na niewidzialną rzeczywistość łaski pozostaje wskaźnikiem tej kultury.
Na Śląsku, gdy przed kościołem nie stoi koparka, mówi się, że „farorz jest do luftu”. – Ale to pokusa wszystkich zakonów! Nawet tych najbardziej kontemplacyjnych – uśmiecha się Michał Zioło, trapista. – To odsuwanie spotkania z Panem Bogiem na czas, kiedy w końcu skończymy, zbudujemy, wyremontujemy, przygotujemy. No, skończone… Panie Boże, teraz to wreszcie nasza wspólnota będzie działać! Życie trapistów powinno odznaczać się równowagą. Święty Benedykt mówi, aby we wszystkim, co się robi, zachować umiar. To jest generalna zasada tej duchowości. Umiar. – Mnich jest człowiekiem nieużytecznym, pisze ojciec często – przerywam trapiście. – Odwiedzam mniszki w Watykanie. „Siostry są nieużyteczne” – prowokuję. A one od razu: „Nie! Robimy marmoladę dla ojca świętego!”.
– Nikt nie chce być nieużyteczny. Bo to jest śmierć dla człowieka – odpowiada o. Michał. – Ale jeśli się wybiera nieużyteczność, to w tym wyborze tkwi pytanie, które św. Benedykt kazał powtarzać kapłanom wchodzącym do wspólnoty: „Przyjacielu, po coś przyszedł?”. To bardzo oczyszcza intencje: nie przyszedłem dla marmolady, ale ponieważ Pan Bóg jest trudniejszy od marmolady, to wyrażam się w marmoladzie. To jest konkret. Słoik stoi, a Pana Boga nie widać. Ta nieużyteczność to jest niezadowalanie się tym, co już mamy, ale pewna otwartość, bo może coś nowego się wydarzy… – Nasza bezużyteczność to jest bardzo dobre uczucie – wyjaśniał John Chapman, mistrz angielskich benedyktynów. – My nie możemy być użyteczni dla Boga! On może doskonale obejść się bez nas. Jeśli jednak nas wybiera, aby się nami posłużyć, to jest to wielki zaszczyt. Jakie ma znaczenie, czy przeżywam Mszę z radością, czy czuję się roztargniony lub znudzony? Jakie znaczenie mają moje uczucia? Przyszedłem tu dla Boga, nie dla siebie. Jakie ja mam znaczenie?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.