Trzech amerykańskich lekarzy zastrzelonych w czwartek w kabulskim szpitalu to kolejni cudzoziemcy zamordowani przez afgańskich partyzantów, którzy w tym roku urządzili prawdziwe polowanie na obcokrajowców.
Amerykanów zastrzelił afgański strażnik zatrudniony przez władze szpitala do służby w ochronie. Otworzył ogień, kiedy cudzoziemcy wchodzili do szpitala. Ranna została też amerykańska pielęgniarka. Wśród zabitych lekarzy są ojciec i syn, pracujący w szpitalu. Lekarze ani pielęgniarka nie byli uzbrojeni ani nie nosili wojskowych mundurów. Zamachowiec został postrzelony i schwytany.
Do najnowszego z ataków na cudzoziemców doszło tym razem na terenie stołecznego szpitala Cure, specjalizującego się w pediatrii i opiece macierzyńskiej oraz uznawanego za jeden z najlepszy w Kabulu i całym Afganistanie. W szpitalu poza afgańskim personelem pracują też Amerykanie, a jego działalność finansuje chrześcijańska organizacja dobroczynna Cure International z USA, głosząca hasło: "Uzdrawiać chorych i głosić Królestwo Boże".
Czwartkowa strzelanina w szpitalu Cure to kolejny atak na działające w Afganistanie chrześcijańskie organizacje pomocowe z USA. W marcu zamachowcy zaatakowali biura i kwatery innej chrześcijańskiej grupy "Roots of Peace", twierdząc, że cudzoziemcy utworzyli w nich chrześcijańską świątynię i nawracają na chrześcijaństwo swoich afgańskich pracowników. Dla afgańskich muzułmanów, a w szczególności dla talibów, ale także według obowiązującego w Afganistanie prawa porzucenie islamu na rzecz innego wyznania jest śmiertelnym grzechem, za który jedyną sprawiedliwą karą jest śmierć. Talibowie od dawna oskarżają zagraniczne organizacja humanitarne, że udzielana przez nie pomoc jest tylko zasłoną dymną, a w rzeczywistości przybyły do Afganistanu, by kusić pieniędzmi Afgańczyków do porzucenia islamu.
Wraz ze zbliżającym się terminem wycofania z Afganistanu zachodnich wojsk (koniec 2014 r.) i wycofaniem się ich do pilnie strzeżonych baz, partyzanci coraz częściej atakują zagranicznych cywilów - dziennikarzy, pracowników organizacji humanitarnych, dyplomatów. W przeddzień przeprowadzonych 5 kwietnia wyborów prezydenckich w prowincji Chost na pograniczu z Pakistanem zamachowiec zastrzelił niemiecką dziennikarkę agencji Associated Press Anję Niedringhaus i ciężko ranił jej koleżankę Kathy Gannon, weterankę wśród dziennikarzy piszących o Afganistanie i Pakistanie. Podobnie jak w szpitalu Cure zamachu na dziennikarki dokonał policjant pozostający na rządowej służbie.
W marcu w biały dzień w śródmieściu Kabulu talibowie zastrzelili szwedzkiego dziennikarza. W tym samym miesiącu talibowie zaatakowali najdroższy i najpilniej strzeżony kabulski hotel "Serena", ulubione miejsce spotkań mieszkających w Kabulu cudzoziemców. W strzelaninie zginął afgański dziennikarz pracujący dla francuskiej agencji AFP, a także czterech cudzoziemskich gości.
W styczniu talibowie wysadzili w powietrze uczęszczaną chętnie przez obcokrajowców libańską restaurację "Tawerna" (21 zabitych) w dyplomatycznej, a więc pilnie strzeżonej dzielnicy Wazir Akbar Chan. Po tym zamachu działające w Kabulu międzynarodowe organizacje zabroniły swoim pracownikom odwiedzania stołecznych restauracji z wyjątkiem hotelu "Serena".
Partyzanci atakują cudzoziemskich cywilów, ponieważ są łatwym celem, a także żeby zastraszyć ich i skłonić do wyjazdu z Afganistanu wraz z zachodnimi żołnierzami. Exodus obcokrajowców z Afganistanu ma w przekonaniu talibów ostatecznie utwierdzić Afgańczyków, że Zachód traktował ich wyłącznie instrumentalnie i nigdy nie zamierzał dotrzymać składanych im obietnic powojennej odbudowy i trwałego sojuszu politycznego.
Za dowód skuteczności swojej wojennej strategii talibowie mogli uznać już fakt, że po marcowych zamachach na hotel "Serena" i komisje wyborcze w Kabulu większość zagranicznych obserwatorów odwołała swój przyjazd na wybory prezydenckie 5 kwietnia.
Nie przyjadą też zapewne na drugą turę wyborów, która będzie najprawdopodobniej konieczna, by wyłonić ich zwycięzcę i nowego prezydenta Afganistanu - panującemu od 2001 r. Hamidowi Karzajowi konstytucja zabraniała ubiegania się o kolejną, trzecią już kadencję. Po podliczeniu ponad 80 proc. głosów na czoło wyborczego peletonu wyrwali się zdecydowanie były szef dyplomacji dr Abdullah z prawie 44 proc. głosów i były minister finansów Aszraf Ghani z blisko 33 proc. Wątpliwe jednak, by któremuś z nich już teraz udało się zebrać ponad połowę głosów, konieczną do wygrania już w I rundzie.
Według planów do prezydenckiej dogrywki ma dojść w czerwcu. Do tego jednak czasu muszą zostać obliczone wszystkie głosy i rozpatrzone wszystkie wyborcze skargi i protesty. A tych ostatnich okazało się jeszcze więcej, niż podczas poprzedniej elekcji z 2009 r., kiedy Karzaj walczył z Abdullahem i oszukiwali tak zapamiętale, że omal nie zakończyło się to unieważnieniem całych wyborów.