Każda w jakiś sposób mnie fascynowała, od każdej czegoś się nauczyłem i każda zostawiła po sobie trwały ślad.
Amata, Belarmina, Leonarda, Maura… Ileż ich było. Katechetki, zakrystianki, opiekunki chorych… Zebrało się na wspomnienia przed Dniem Życia Konsekrowanego.
Amata. Pierwsza katechetka. Uosobienie dobroci. Zimny kapitularz w którym odbywały się lekcje religii rozgrzewała swoim uśmiechem. Gdy kilkadziesiąt lat później dowiedziałem się o jej dramatycznych przeżyciach wojennych wpadłem w zadumę i odkryłem, że była żywym dowodem prawdziwości słów, wyczytanych kiedyś u Michel’a Quoist’a. „Świętych spotkasz wszędzie, a poznasz ich po radości. Bo chociażby świat zabrał im wszystko, nie zabierze im radości z posiadania Boga.” Po każdej katechezie prowadziła nas przed Najświętszy Sakrament. Nauka nie poszła w las. Miałem swoją ławkę do końca liceum. A i teraz ulubionym miejscem jest konfesjonał z widokiem na tabernakulum. Zresztą nie byłem wyjątkiem. Dziesiątki koleżanek i kolegów pozostało wiernych tej praktyce chyba do dziś.
Belarmina. Przeskok blisko 15 lat. Poznałem ją w Zakopanem, gdzie wypuściłem się latem „na wariata”. Czyli z namiotem i niewielkim zapasem gotówki w kieszeni. W dodatku na kartce wszystko miałem wyrysowane w odwrotna stronę. Po prawie godzinie marszu z dworca kolejowego wylądowałem przed obliczem wielce zdumionej zakonnicy. Zdumionej mizerną posturą wędrowca. Tragiczny to musiał być widok, skoro postanowiła, że wykorzysta ten pobyt, by mnie „podtuczyć” do sześćdziesięciu kilogramów. Niestety, zabrało pół kilograma. Za to młody kleryk dowiedział się, a właściwie zasmakował, co to jest jedzenie omodlone.
Leonarda otwiera długą listę zakrystianek, z jakimi zetknąłem się najpierw w świeckim, potem w kapłańskim życiu. Wypieszczone korporały, puryfikaterze, komże i alby, lśniące naczynia liturgiczne, piękne dekoracje z kwiatów… Mało kto zdaje sobie sprawę ile to kosztuje wysiłku. Siedziały więc godzinami w zimnych zakrystiach i pralniach, pracowały niekiedy ponad siły, na chwałę Bożą. Bo Panu Bogu, cytowały chętnie katedralnego proboszcza, daje się wszystko, co najlepsze i najpiękniejsze. Oprócz tego „matkowały” ministrantom. Jakaś dyskretna uwaga o kulturze osobistej, pytanie o spowiedź pierwszopiątkową, o szkołę i odrobione lekcje, motywowały zniechęconych rannymi dyżurami, czasem występowały w roli mediatorów (ach te chłopięce ambicje). Bywało, że rozpieszczały swoich ulubieńców. Siostro, taką fajną komżę widziałem w Warszawie. I na Boże Narodzenie leżała w szufladzie nowiutka, w rybki haftowana, krój benedyktyński…
Maura. Gwałtownica dla Królestwa Bożego. Wyprzedziła papieża Franciszka o prawie czterdzieści lat. Znała chyba wszystkich samotnych chorych w mieście. Trafiała w najciemniejsze zaułki. Przede wszystkim nie godziła się na ich izolację. Wysyłała do nich młodzież a potem wymyśliła, chyba wspólnie z panią Mirosławą Hankiewicz, pierwsze w Polsce wszasorekolekcje dla chorych. Najpierw były święta w Nieszawie. Potem Licheń. Jakże inny od dzisiejszego. Z kiepskim zapleczem sanitarnym, setkami schodów, po których kilka razy dziennie młodzi wolontariusze wnosili wózki. Zwykle apodyktyczna uznawała (poza Panem Bogiem) dwie świętości: chory i schodzący z nocnego dyżuru. Pierwszemu należało poświęcić wszystko. Drugiemu zagwarantować wypoczynek.
Nazwałem je kobietami mojego życia, bo każda w jakiś sposób mnie fascynowała, od każdej czegoś się nauczyłem i każda zostawiła po sobie trwały ślad. Pewnie by tej fascynacji nie było i tego śladu, gdyby nie ów dzień, kiedy każda z nich ślubowała ubóstwo, czystość i posłuszeństwo dla Królestwa Niebieskiego. Zaiste, cudowne są drogi Boże.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Choć ukraińska młodzież częściej uczestniczy w pogrzebach niż weselach swoich rówieśników...
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).