O rzeczach pozornie niemożliwych, pustelni i ewangelizacji z o. Rafałem Kogutem rozmawia Klaudia Cwołek.
Klaudia Cwołek: Franciszkanin, pustelnik, proboszcz, ewangelizator – z którym z tych określeń Ojciec najbardziej się identyfikuje?
Ojciec Rafał Kogut: Trudno mi to rozdzielać. Do naszego życia zakonnego należy bycie w drodze. Pustelnia w Jaworzynce to był najpiękniejszy czas w moim życiu – bycie z Panem sam na sam. Był to też czas, gdy w naszej prowincji dopiero tworzyliśmy taką formę życia, to było coś nowego. Pustelnia to forma modlitwy.
Dla mnie zawsze istotnym elementem jest wymiar kontemplacyjny naszego życia. To jest coś, do czego Pan Bóg mnie ciągle pociągał i wzywał przez całe moje życie kapłańskie i zakonne. Do tego dochodzi oczywiście posługa, którą mi daje przez przełożonych, to znaczy bycie proboszczem czy praca w danym środowisku. Będąc w pustelni, rozeznałem na modlitwie wezwanie do konkretnej ewangelizacji. Wtedy w naszej prowincji nie było Szkoły Nowej Ewangelizacji i władze zakonne posłały mnie do Bytomia. Byłem zdziwiony, bo to moje rodzinne miasto, ale taka była decyzja i tutaj podjąłem działania ewangelizacyjne.
W rozmowie dla gliwickiego GN na początku 2008 roku Ojciec roztaczał wizję, jak będzie głosił Ewangelię, chodząc od domu do domu. Patrzyłam na ten pomysł raczej sceptycznie, bo to Świadkowie Jehowy u nas tak działają. Jak po latach Ojciec podsumowałby tę inicjatywę?
Mieliśmy dwie ewangelizacje, podczas których świeccy sami chodzili od domu do domu. Później miałem takie natchnienie, żeby zorganizować ewangelizację w ramach odwiedzin duszpasterskich, czyli kolędy. Chodziły osoby świeckie, ja głosiłem słowo Boże, a one dawały świadectwo. Taką kolędę udało się zrobić przez dwa kolejne lata, przeszliśmy wtedy przez całą parafię.
Pukaliście do wszystkich? Jak ludzie reagowali?
Słuchali bardziej świeckich niż mnie. W niektórych mieszkaniach było to wyraźnie widać.
Ile taka kolęda trwała?
Tak to zorganizowaliśmy, że codziennie mieliśmy góra 10 mieszkań do odwiedzenia. To odbywało się na zasadzie siania słowa.
Nie czekacie na owoce?
Nie można ich wypatrywać. Jeden mądry kapłan powiedział mi: „A ty myślisz, że będziesz widział owoce...?”. Więc trzeba iść ze świadomością, że siejemy słowo Boże, a Pan Bóg da wzrost. Jesteśmy narzędziami w Jego ręku. To Pan Bóg dał mi taką myśl w momencie mojej fizycznej słabości. Byłem wtedy po zawale, a w parafii odbywały się misje ewangelizacyjne z głoszeniem Jezusa od domu do domu, a ja nie mogłem się zaangażować.
Chciałam jeszcze zapytać o reakcje ludzi – nie dziwili się, nie komentowali, co to za nowa metoda, inna jakaś…?
Niektórzy nie chcieli obecności świeckich. Były takie przypadki, ale w minimalnej ilości. Zakładałem, że w czasie kolędy zawsze więcej ludzi otwiera drzwi, i jest to okazja do ewangelizacji.
Podejrzewam, że Ojciec ucieszył się z wyboru papieża Franciszka i pierwszych jego wskazań, że należy wychodzić do ludzi.
To jest kontynuacja tego, co robił Jan Paweł II. Dla mnie głęboką zachętą do ewangelizacji były jego słowa do naszej rodziny zakonnej, wypowiedziane w 1982 roku, zanim jeszcze sformułował pojęcie nowej ewangelizacji dla całego Kościoła. Powiedział wtedy: „Wy, którzy jesteście braćmi ludu, w sercu mas, idźcie do tych tłumów rozproszonych i zmęczonych jak owce bez pasterza, których żal było Jezusowi... Idźcie także wy naprzeciw ludzi naszych czasów! Nie czekajcie, aż oni przyjdą do was! Starajcie się wy sami ich odnaleźć!”. To są mocne słowa. Dla mnie Jan Paweł II jest wzorem, bo on w wyjątkowy sposób poszedł do ludzi, był z nimi i dla nich. W moim poszukiwaniu ważnym momentem był też udział w Kursie Paweł – to są rekolekcje przygotowujące bardzo konkretnie do ewangelizacji. Idzie się od domu do domu, nie biorąc ze sobą niczego. Wywożą cię bez szczoteczki do zębów, bez niczego...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.