Szukając relacji

GN 38/2013 Gliwice

publikacja 25.09.2013 06:00

O rzeczach pozornie niemożliwych, pustelni i ewangelizacji z o. Rafałem Kogutem rozmawia Klaudia Cwołek.

4 września, w dniu pożegnania w parafii św. Wojciecha w Bytomiu Wojciech Baran /GN 4 września, w dniu pożegnania w parafii św. Wojciecha w Bytomiu

Klaudia Cwołek: Franciszkanin, pustelnik, proboszcz, ewangelizator – z którym z tych określeń Ojciec najbardziej się identyfikuje?

Ojciec Rafał Kogut: Trudno mi to rozdzielać. Do naszego życia zakonnego należy bycie w drodze. Pustelnia w Jaworzynce to był najpiękniejszy czas w moim życiu – bycie z Panem sam na sam. Był to też czas, gdy w naszej prowincji dopiero tworzyliśmy taką formę życia, to było coś nowego. Pustelnia to forma modlitwy.

Dla mnie zawsze istotnym elementem jest wymiar kontemplacyjny naszego życia. To jest coś, do czego Pan Bóg mnie ciągle pociągał i wzywał przez całe moje życie kapłańskie i zakonne. Do tego dochodzi oczywiście posługa, którą mi daje przez przełożonych, to znaczy bycie proboszczem czy praca w danym środowisku. Będąc w pustelni, rozeznałem na modlitwie wezwanie do konkretnej ewangelizacji. Wtedy w naszej prowincji nie było Szkoły Nowej Ewangelizacji i władze zakonne posłały mnie do Bytomia. Byłem zdziwiony, bo to moje rodzinne miasto, ale taka była decyzja i tutaj podjąłem działania ewangelizacyjne.

W rozmowie dla gliwickiego GN na początku 2008 roku Ojciec roztaczał wizję, jak będzie głosił Ewangelię, chodząc od domu do domu. Patrzyłam na ten pomysł raczej sceptycznie, bo to Świadkowie Jehowy u nas tak działają. Jak po latach Ojciec podsumowałby tę inicjatywę?

Mieliśmy dwie ewangelizacje, podczas których świeccy sami chodzili od domu do domu. Później miałem takie natchnienie, żeby zorganizować ewangelizację w ramach odwiedzin duszpasterskich, czyli kolędy. Chodziły osoby świeckie, ja głosiłem słowo Boże, a one dawały świadectwo. Taką kolędę udało się zrobić przez dwa kolejne lata, przeszliśmy wtedy przez całą parafię.

Pukaliście do wszystkich? Jak ludzie reagowali?

Słuchali bardziej świeckich niż mnie. W niektórych mieszkaniach było to wyraźnie widać.

Ile taka kolęda trwała?

Tak to zorganizowaliśmy, że codziennie mieliśmy góra 10 mieszkań do odwiedzenia. To odbywało się na zasadzie siania słowa.

Nie czekacie na owoce?

Nie można ich wypatrywać. Jeden mądry kapłan powiedział mi: „A ty myślisz, że będziesz widział owoce...?”. Więc trzeba iść ze świadomością, że siejemy słowo Boże, a Pan Bóg da wzrost. Jesteśmy narzędziami w Jego ręku. To Pan Bóg dał mi taką myśl w momencie mojej fizycznej słabości. Byłem wtedy po zawale, a w parafii odbywały się misje ewangelizacyjne z głoszeniem Jezusa od domu do domu, a ja nie mogłem się zaangażować.

Chciałam jeszcze zapytać o reakcje ludzi – nie dziwili się, nie komentowali, co to za nowa metoda, inna jakaś…?

Niektórzy nie chcieli obecności świeckich. Były takie przypadki, ale w minimalnej ilości. Zakładałem, że w czasie kolędy zawsze więcej ludzi otwiera drzwi, i jest to okazja do ewangelizacji.

Podejrzewam, że Ojciec ucieszył się z wyboru papieża Franciszka i pierwszych jego wskazań, że należy wychodzić do ludzi.

To jest kontynuacja tego, co robił Jan Paweł II. Dla mnie głęboką zachętą do ewangelizacji były jego słowa do naszej rodziny zakonnej, wypowiedziane w 1982 roku, zanim jeszcze sformułował pojęcie nowej ewangelizacji dla całego Kościoła. Powiedział wtedy: „Wy, którzy jesteście braćmi ludu, w sercu mas, idźcie do tych tłumów rozproszonych i zmęczonych jak owce bez pasterza, których żal było Jezusowi... Idźcie także wy naprzeciw ludzi naszych czasów! Nie czekajcie, aż oni przyjdą do was! Starajcie się wy sami ich odnaleźć!”. To są mocne słowa. Dla mnie Jan Paweł II jest wzorem, bo on w wyjątkowy sposób poszedł do ludzi, był z nimi i dla nich. W moim poszukiwaniu ważnym momentem był też udział w Kursie Paweł – to są rekolekcje przygotowujące bardzo konkretnie do ewangelizacji. Idzie się od domu do domu, nie biorąc ze sobą niczego. Wywożą cię bez szczoteczki do zębów, bez niczego...

A skąd Ojciec wziął szczoteczkę?

Ludzie dali. Wszystko było. To jest niesamowita sprawa. Wtedy doświadczyłem, że to, co Jezus zrobił z uczniami, i co św. Franciszek zrobił z braćmi, jest możliwe.

Podejrzewam, że to jest możliwe tylko dla tych, którzy mają bardzo żywą i osobową relację z Jezusem.

To jest fundament.

W wywiadzie z Marcinem Jakimowiczem mówił Ojciec, że był już 13 lat kapłanem, 20 lat w zakonie i wciąż tęsknił za spotkaniem żywego Boga. Jak to jest możliwe, żeby być tak długo wierzącym i duchownym i dopiero zatęsknić?

No nie, tęskniłem już wcześniej. Pan Bóg cały czas dawał mi pragnienie modlitwy. W seminarium, wiadomo, jest inny rytm, ale od początku kapłaństwa, gdy samemu trzeba było podejmować odpowiedzialność, miałem pragnienie modlitwy, pragnienie osobowej relacji z Panem Bogiem, a były czynniki zewnętrzne, które mi w tym przeszkadzały. Ale nadszedł moment, kiedy to nastąpiło. Myślę, że to jest historia każdego z nas. Ojciec Raniero Cantalamessa w książce o osobie Jezusa pokazuje, że relację można mieć tylko z osobą, a z Jezusem wchodzi się w relację osobową wtedy, gdy Mu się mówi: „Ty jesteś moim Panem i Zbawicielem!”. Każdy z nas ma swój moment przełomowy. Ojciec Cantalamessa miał go wtedy, gdy jako naukowiec rozważał fragment z Listu do Filipian, gdzie Paweł daje swoje świadectwo spotkania z Jezusem, kim On dla niego jest. Jeden z zaimków w tym tekście dał mu tak do myślenia, że pobudził go do takiej relacji. Dotychczas miał wiedzę o Jezusie, ale ona była bezosobowa.

Co by Ojciec radził ludziom – świeckim czy duchownym, którzy w sobie taką tęsknotę przeczuwają? To oczywiste, że nie każdy uda się do pustelni...

Pragnienie już jest pierwszym krokiem. Tu nie możemy dać żadnej recepty. Jeżeli ja mam pragnienie żywego Boga, to On je spełni.

Ale można się zatrzymać na pragnieniach?

Można, ale jeżeli człowiek nie ustanie, to Pan Bóg daje łaskę, odpowiada na te pragnienia, bo On je wzbudza. Jeżeli z Nim współpracuję, to On daje Ducha Świętego i to się staje.

Mógłby Ojciec podać jakieś praktyczne rady?

Praktyczną rzeczą jest na przykład Seminarium Odnowy Wiary. Kard. Leon J. Suenens powiedział, że doświadczenie odnowionej relacji z Jezusem powinno być doświadczeniem całego Kościoła. Wiele osób ma jakieś chore zaszufladkowanie na temat odnowy. A to chodzi po prostu o odnowioną relację z Jezusem. Jeżeli mam odnowioną tę relację, to też odczytam swoje powołanie, swoje miejsce w Kościele, i będę je realizować. Z mojego doświadczenia duszpasterskiego, związanego z posługiwaniem ludziom przez kierownictwo duchowe i modlitwę wstawienniczą, wynika, że tym, co najbardziej przeszkadza ludziom w relacji z Panem Bogiem, jest brak doświadczenia miłości. A to wiąże się często z historią życia i zamyka na doświadczenie, że jestem kochany przez Pana Boga, i dokonanie wyboru: On jest pierwszy i najważniejszy.

„Z Jezusem dasz radę!” – to jest motto Ojca i wszystko się da, nie ma rzeczy niemożliwych.

Tak jest.

Jednym z ostatnich przedsięwzięć Ojca jako proboszcza u św. Wojciecha w Bytomiu jest ewangelizacja miasta, spotkania na rynku w Roku Wiary.

To jest ewangelizacja przez świadectwo. W październiku rozpoczynaliśmy Rok Wiary modlitwą różańcową, ludzie z różnych parafii schodzili się na rynek. Później wspólnym przedsięwzięciem dla całego miasta była Droga Krzyżowa, która też miała być na rynku, ale ze względu na mróz przenieśliśmy ją do kościoła Świętej Trójcy. To była inna Droga Krzyżowa, nie tylko z rozważaniami, ale świadectwem nawróconych osób. Teraz na rynku przygotowaliśmy koncert, uwielbienie ze świadectwem Jana Budziaszka, perkusisty Skaldów, a Eucharystii przewodniczył bp Jan Kopiec.

I znów wyszliście na ulice, niczego specjalnego się nie spodziewając?

Oczywiście.