Z ks. Piotrem Szydełko, pochodzącym z Milicza członkiem jednego z najstarszych w Kościele zakonów, korzeniami sięgającego starożytności i spuścizny św. Augustyna z Hippony, a niegdyś obecnego między innymi na... szczycie Ślęży, rozmawia Joanna Wietrzyńska.
Być człowiekiem, być księdzem... Co jest ważniejsze?
Na pewno najpierw trzeba być po prostu człowiekiem, żeby być dobrym kapłanem. Ksiądz bez ludzkich odruchów, takich jak uśmiech, dobre słowo, życzliwość, będzie jedynie urzędnikiem wypełniającym swoje obowiązki. Dla mnie niedoścignionymi wzorami pozostają papież Franciszek i matka Teresa z Kalkuty.
A chwile słabości dotyczące kapłańskiej drogi?
Są, ale wiem, że właśnie takie momenty motywują do intensywniejszych poszukiwań. Dzięki temu moja wiara hartuje się, nabiera dynamizmu, kolorytu. Nie jest nudna, banalna, okazuje się wspaniałą przygodą, w której zmagam się z wyzwaniami. Doświadczyłem tego szczególnie w Gietrzwałdzie, miejscu objawień Matki Bożej. Przyjeżdżają tam dzieci, często cierpiące z powodu nowotworów, niepełnosprawności. W miejscu tym modlą się o zdrowie przed Najświętszym Sakramentem, choć przecież niektóre z nich nie pozbędą się swoich schorzeń. To miejsce jest jakoś bliżej nieba. Uzdrowienia, nawrócenia, przyroda, kapliczka objawień, źródełko...
Był Ksiądz świadkiem uzdrowień w sanktuarium maryjnym w Gietrzwałdzie?
Widziałem niewytłumaczalne, dające do myślenia zdarzenia. Pamiętam spotkania z ludźmi opętanymi czy uzdrowionymi, choćby z kilkuletnim Maćkiem, który spadł z IV piętra na betonowy chodnik. Otrzymał łaskę uzdrowienia 15 sierpnia, na kiedy Maryja obiecała szczególne łaski.
Nie obawia się Ksiądz wizji pustych kościołów w przyszłości?
Nie. Choć inaczej wygląda sytuacja w Miliczu, gdzie zasadniczo kościoły są pełne, a inaczej w Krakowie, gdzie ławki są bardziej przerzedzone i dotarcie do ludzi z Ewangelią wydaje mi się trudniejsze. Na katechezie w krakowskich szkołach nie dostrzegłem niewierzącej młodzieży, raczej poszukującą, zmagającą się z wizją wiary, która polega jedynie na wypełnianiu niezrozumiałych i nieatrakcyjnych rytuałów. Nie boję się o tych, którzy próbują się z Bogiem zmagać, szukają, pytają, mają relację z Nim przepracowaną albo są w trakcie tego procesu. Nie będzie dla nich takiego księdza i tak beznadziejnego kazania czy afery w Kościele, która wyrzuci ich z drogi do Boga. Bycie w Kościele może być naprawdę fascynujące. I wcale nie trzeba być zakonnikiem czy księdzem. Trzeba być sobą, bo Bóg chce wejść w relację z nami takimi, jakimi jesteśmy.
Co najmocniej zapadło Księdzu w pamięci i sercu podczas pobytu w krakowskim klasztorze?
Na całe życie zapamiętam kanonizację św. Stanisława Kazimierczyka. Dzięki niej mogłem brać udział w papieskiej liturgii, która okazała się ciekawym wyzwaniem lingwistyczno-logistycznym. Niezmiernie się cieszę, że mogłem ofiarować wspólnocie parafialnej św. Andrzeja Boboli w Miliczu, z której pochodzę, relikwie św. Stanisława, z którym jestem tak bardzo związany, a przez niego pozostawić siebie w sercach bliskich mi osób. Pokochałem Kraków jak rodzinny Milicz. Wolne chwile poświęcałem na odwiedzanie zakamarków miasta, do których nie docierają turyści. Na pewno będę tęsknił za wieczorami, które spędzałem w naszym klasztornym ogrodzie. Zabieram z tego miasta bagaż wspaniałych doświadczeń. Jeśli chodzi o praktykę duszpasterską, wspaniałe wspomnienia wynoszę z VI LO, w którym uczyłem katechezy. Jest to szkoła dwujęzyczna, polsko-hiszpańska. Wielu nauczycieli to rodowici Hiszpanie, z którymi wspólnie łamaliśmy języki na wypowiedzeniu „Szczęść, Boże!”. Młodzież, choć czasami niesforna, dała mi poczucie, że nastolatek szczęśliwy, wierzący i praktykujący to nie relikt przeszłości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).