Proszę nie mylić z papieżem

Joanna Wietrzyńska; GN 32/2013 Wrocław

publikacja 17.08.2013 07:00

Z ks. Piotrem Szydełko, pochodzącym z Milicza członkiem jednego z najstarszych w Kościele zakonów, korzeniami sięgającego starożytności i spuścizny św. Augustyna z Hippony, a niegdyś obecnego między innymi na... szczycie Ślęży, rozmawia Joanna Wietrzyńska.

Ks. Piotr Szydełko CRL, w białej sutannie,  którą kanonicy regularni noszą w dni świąteczne (na co dzień noszą czarną) Joanna Wietrzyńska Ks. Piotr Szydełko CRL, w białej sutannie, którą kanonicy regularni noszą w dni świąteczne (na co dzień noszą czarną)

Joanna Wietrzyńska: Ponad 7 lat temu wstąpił Ksiądz do kanoników regularnych. Jest to wspólnota dość niezwykła...

Ks. Piotr Szydełko: Tak, jest wyjątkowa, nie tylko dlatego, że nosimy papieską sutannę. Mamy przebogatą historię. Pierwsze wspólnoty, do których się odwołujemy, zaczęły powstawać u schyłku starożytności, na przełomie wieków IV i V. Jedna z nich była związana z klasztorem założonym przez św. Augustyna w Hipponie. Żyjący tam kapłani pod przewodnictwem biskupa starali się połączyć sposób życia mnichów z gorliwością apostolską księży diecezjalnych. Próba okazała się udana. Do tradycji tej właśnie wspólnoty odwołują się wszystkie kongregacje kanoników regularnych. Dlatego też większość świętych wywodzących się z naszego zakonu, a jest ich ponad 120, to biskupi, którzy zakładali wspólnoty kanoników. Warto wspomnieć, że z Zakonu Kanoników Regularnych wywodzi się 12 papieży.

W okresie największego rozkwitu nasza wspólnota posiadała 2,5 tys. klasztorów na świecie. Mieliśmy klasztory na Dolnym Śląsku – we Wrocławiu (przy kościele pw. NMP na Piasku), w Kłodzku oraz na Ślęży. Dzisiaj w polskiej prowincji jest nas ok. 60 zakonników, a na świecie ponad 300.

Gdy przyjechał Ksiądz do swojej rodzinnej miejscowości – Milicza – zaraz po święceniach kapłańskich, wielu mieszkańców zastanawiało się, dlaczego nosi Ksiądz papieski strój?

Chciałbym uspokoić, że nie jestem przebierańcem ani antypapieżem, jak mnie określił jeden z mieszkańców Milicza, ale katolickim księdzem, ważnie wyświęconym przez biskupa posiadającego sukcesję apostolską. Historia głosi, że kiedy jeden z kanoników został papieżem, wprowadził nasz strój zakonny do ubioru następcy św. Piotra – a więc to nie my nosimy sutannę papieską, ale ojciec święty nosi sutannę kanoników regularnych. O białym kolorze zdecydowały względy praktyczne, ponieważ początki naszej wspólnoty należy lokalizować w Afryce, gdzie noszenie czarnej sutanny byłoby po prostu uciążliwe. Oprócz tego mamy także mucet – pelerynkę z małym kapturkiem, której używamy do czynności liturgicznych.

Być jednocześnie zakonnikiem i księdzem... Skąd taki pomysł?

To oczywiście pomysł samego Pana Boga. Liceum, matura, nowicjat, seminarium, kapłaństwo... Wiele tu było znaków oraz działań Boga, które pozwoliły mi usłyszeć: „Tak, Piotrze, to właśnie ty pójdź za Mną”. W tych słowach dostrzegam program swojego życia: „Piotrze, nawróć się, nie skupiaj się tylko na czubku swojego nosa, ale wyjdź obiema nogami poza swój mały świat i pomóż Mi nieść ludziom sens życia”. Właściwie to przyznam szczerze, że całe moje życie to jedno wielkie doświadczenie Jego prowadzenia. Bóg, który mówi mi, że chce się dać poznać... Staram się szukać śladów, które zostawił, zebrać je i poukładać. Przypadki? Nie, nie znam czegoś takiego.

Dlaczego wybór padł właśnie na krakowską wspólnotę kanoników regularnych?

Na moje życie duży wpływ miała lektura „Wyznań” duchowego założyciela naszego zakonu, św. Augustyna. Ideał życia wspólnotowego zawsze był mi bliski, wyniosłem go z domu rodzinnego, a następnie doświadczałem w rodzinnej parafii i wspólnocie Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Kanonicy regularni, naśladując św. Augustyna, pragną realizować ideał życia wspólnego, który był charakterystyczny dla pierwszych wspólnot chrześcijańskich. Z pewnością ważne było dla mnie także piękno liturgii, o które kanonicy starają się szczególnie dbać. Nie mamy jednego, sprecyzowanego celu działania. Słyniemy z dużej elastyczności, podejmując pracę duszpasterską zgodnie z aktualnymi potrzebami Kościoła. Głosimy wszystkim i wszędzie, na wszelkie sposoby, Boga. Najtrudniejsze były dla mnie pierwsze tygodnie nowicjatu. Wszystko okazało się inne niż dotychczas w Miliczu. Średniowieczny klasztor pamiętający wielkich królów, setki zakonników... Na szczęście był mur – ten wokół naszej bazyliki i klasztoru. Mur, który motywował i mobilizował, aby poszukiwać tu – w klasztorze, w sobie – odpowiedzi na pytanie, kim jestem i kim jest dla mnie Bóg. I chyba się udało, znalazłem odpowiedź, skoro jestem księdzem.

Być człowiekiem, być księdzem... Co jest ważniejsze?

Na pewno najpierw trzeba być po prostu człowiekiem, żeby być dobrym kapłanem. Ksiądz bez ludzkich odruchów, takich jak uśmiech, dobre słowo, życzliwość, będzie jedynie urzędnikiem wypełniającym swoje obowiązki. Dla mnie niedoścignionymi wzorami pozostają papież Franciszek i matka Teresa z Kalkuty.

A chwile słabości dotyczące kapłańskiej drogi?

Są, ale wiem, że właśnie takie momenty motywują do intensywniejszych poszukiwań. Dzięki temu moja wiara hartuje się, nabiera dynamizmu, kolorytu. Nie jest nudna, banalna, okazuje się wspaniałą przygodą, w której zmagam się z wyzwaniami. Doświadczyłem tego szczególnie w Gietrzwałdzie, miejscu objawień Matki Bożej. Przyjeżdżają tam dzieci, często cierpiące z powodu nowotworów, niepełnosprawności. W miejscu tym modlą się o zdrowie przed Najświętszym Sakramentem, choć przecież niektóre z nich nie pozbędą się swoich schorzeń. To miejsce jest jakoś bliżej nieba. Uzdrowienia, nawrócenia, przyroda, kapliczka objawień, źródełko...

Był Ksiądz świadkiem uzdrowień w sanktuarium maryjnym w Gietrzwałdzie?

Widziałem niewytłumaczalne, dające do myślenia zdarzenia. Pamiętam spotkania z ludźmi opętanymi czy uzdrowionymi, choćby z kilkuletnim Maćkiem, który spadł z IV piętra na betonowy chodnik. Otrzymał łaskę uzdrowienia 15 sierpnia, na kiedy Maryja obiecała szczególne łaski.

Nie obawia się Ksiądz wizji pustych kościołów w przyszłości?

Nie. Choć inaczej wygląda sytuacja w Miliczu, gdzie zasadniczo kościoły są pełne, a inaczej w Krakowie, gdzie ławki są bardziej przerzedzone i dotarcie do ludzi z Ewangelią wydaje mi się trudniejsze. Na katechezie w krakowskich szkołach nie dostrzegłem niewierzącej młodzieży, raczej poszukującą, zmagającą się z wizją wiary, która polega jedynie na wypełnianiu niezrozumiałych i nieatrakcyjnych rytuałów. Nie boję się o tych, którzy próbują się z Bogiem zmagać, szukają, pytają, mają relację z Nim przepracowaną albo są w trakcie tego procesu. Nie będzie dla nich takiego księdza i tak beznadziejnego kazania czy afery w Kościele, która wyrzuci ich z drogi do Boga. Bycie w Kościele może być naprawdę fascynujące. I wcale nie trzeba być zakonnikiem czy księdzem. Trzeba być sobą, bo Bóg chce wejść w relację z nami takimi, jakimi jesteśmy.

Co najmocniej zapadło Księdzu w pamięci i sercu podczas pobytu w krakowskim klasztorze?

Na całe życie zapamiętam kanonizację św. Stanisława Kazimierczyka. Dzięki niej mogłem brać udział w papieskiej liturgii, która okazała się ciekawym wyzwaniem lingwistyczno-logistycznym. Niezmiernie się cieszę, że mogłem ofiarować wspólnocie parafialnej św. Andrzeja Boboli w Miliczu, z której pochodzę, relikwie św. Stanisława, z którym jestem tak bardzo związany, a przez niego pozostawić siebie w sercach bliskich mi osób. Pokochałem Kraków jak rodzinny Milicz. Wolne chwile poświęcałem na odwiedzanie zakamarków miasta, do których nie docierają turyści. Na pewno będę tęsknił za wieczorami, które spędzałem w naszym klasztornym ogrodzie. Zabieram z tego miasta bagaż wspaniałych doświadczeń. Jeśli chodzi o praktykę duszpasterską, wspaniałe wspomnienia wynoszę z VI LO, w którym uczyłem katechezy. Jest to szkoła dwujęzyczna, polsko-hiszpańska. Wielu nauczycieli to rodowici Hiszpanie, z którymi wspólnie łamaliśmy języki na wypowiedzeniu „Szczęść, Boże!”. Młodzież, choć czasami niesforna, dała mi poczucie, że nastolatek szczęśliwy, wierzący i praktykujący to nie relikt przeszłości.

Kraków słynie między innymi z utarczek między kibicami Wisły i Cracovii...

Spotkań z krakowskimi kibolami przeżyłem kilka. Zawsze kończyły się happy endem, być może dzięki zażyłej przyjaźni z Aniołem Stróżem. Po wstąpieniu do zakonu zostałem uświadomiony przez starszych współbraci, że Kazimierz, gdzie mieści się nasz klasztor, zasadniczo kibicuje Cracovii i należy do strefy wpływów tej drużyny. Jednak spotkanie z kibicami na Kazimierzu nie musi oznaczać, że trafi się na fanów „Pasów”. Kiedyś podczas przechadzki natknąłem się na grupę kiboli, którzy zapytali mnie o upodobania drużynowe. Nie mogłem zauważyć u nich żadnych emblematów świadczących o przynależności klubowej, a niewłaściwa odpowiedź mogła zakończyć się operacją plastyczną albo co najmniej „limem”, a to z kolei mogło okazać się przeszkodą estetyczną do przyjęcia święceń kapłańskich... „Zaangażowałem” w sprawę Anioła Stróża i po chwili odpowiedziałem: „Wiecie, ja tak naprawdę to jestem za krzyżem naszego Pana Jezusa Chrystusa”.

Jakie są Księdza plany na najbliższą przyszłość?

Noszę papieską sutannę, ale – oczywiście – nie oznacza to, że mam zamiar podbić Watykan i zająć miejsce papieża Franciszka. W czasie wakacji zaczynam pracę duszpasterską w swojej pierwsze parafii pw. Przemienienia Pańskiego w Drezdenku pod Gorzowem Wielkopolskim. Pan Bóg bardzo lubi robić niespodzianki. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że w parafii, gdzie będę pracował, pobrali się w 1946 roku moi dziadkowie. I jak tu mówić o przypadkach? Resztę pozostawiam Duchowi Świętemu, w którego głos pragnę się wsłuchiwać. Dziś moje serce przepełnia ogromna radość i chcę się tą radością dzielić z innymi.