O fascynacji kapłaństwem, proboszczu, który uczy pasterzowania, i pytaniach odbierających mowę z ks. Wiesławem Kacprzykiem, sędzią i obrońcą węzła małżeńskiego, rozmawia Agnieszka Napiórkowska.
Agnieszka Napiórkowska: Na początku chciałam zapytać, jak Ksiądz przyjął informację o Roku Wiary. I czym on jest w Księdza życiu?
Ks. Wiesław Kacprzyk: Dbałość o wiarę to podstawowe zadanie Kościoła. Każdy rok ma jakieś motto i jest jakąś ważną podpowiedzią. Myślę, że papież widział, co się dzieje w świecie, że jest ogólny kryzys duchowości, że ludzie zachłystują się tym, co doczesne. Poprzez ogłoszenie Roku Wiary chciał zwrócić uwagę na to, że w człowieku jest element duchowy, o którym nie wolno nam zapomnieć. Dla mnie osobiście była i jest to mobilizacja do robienia czegoś więcej. To czas przyglądania się swojej wierze. To, że jestem księdzem, nie znaczy, że wiara jest mi dana na tacy. Wiedząc to, stawiam sobie pytania i snuję refleksje nad tym, czy przez te kilkanaście lat kapłaństwa nie stałem się przypadkiem urzędnikiem duchowym. Takie pytania pionują i przypominają, że jako kapłan mam być świadkiem wiary. Na szczęście do tej pory nie zmieniły mi się priorytety. Tym najważniejszym jest to, by dojść do nieba.
Kapłaństwo to szczególne zaproszenie do jedności z Chrystusem. Jaka była droga Księdza powołania? Od dziecka marzył Ksiądz, by odprawiać Msze święte?
To pragnienie zawsze było we mnie obecne. Chodziło mi po głowie. Nie myślałem o założeniu rodziny. Czułem, że moja droga będzie inna. Zawsze z jakimś zachwytem patrzyłem na kapłanów przy ołtarzu. Mimo to w zabawach nigdy nie odgrywałem księdza, jak to robili niektórzy moi koledzy, którzy urządzali pogrzeby muchom, myszom i ptakom. Kapłaństwo jawiło mi się jako coś pociągającego, wielkiego, w czym chciałbym uczestniczyć. Nigdy nikomu się z tego nie zwierzałem. Mój tata myślał, że zostanę rolnikiem i jego następcą. To wszystko sobie kiełkowało. Zawsze byłem w niedzielę w kościele. Tylko raz z kolegami poszedłem pod kościół, ale od razu czułem, że nie jest to moje miejsce. Do tego natychmiast targały mną ogromne wyrzuty sumienia. W szkole miałem opinię solidnego człowieka, który nie kombinuje, który zawsze mówi prawdę. Nauka nie sprawiała mi żadnych trudności. Pan Bóg nie poskąpił mi talentów.
Pragnienie bycia księdzem trochę mi wywietrzało, gdy poznałem płeć piękną. To było w ostatniej klasie szkoły średniej. Mimo że byłem bardzo cichy i nieśmiały, miałem dziewczynę. I – paradoksalnie – to ona pomogła mi podjąć ostateczną decyzję. Spotykaliśmy się kilka miesięcy. Kiedy kończyliśmy szkołę, nikt nie wątpił, że pójdę na studia. Gdy zastanawiałem się, co mam dalej w życiu robić, na nowo powróciły myśli o kapłaństwie. Ona chyba coś wyczuwała, bo po jednej z zabaw, z której razem wracaliśmy, zapytała mnie: „Kim my dla siebie jesteśmy? Jako kogo mam cię przedstawiać?”. Muszę przyznać, że to pytanie mnie zamurowało. Nie chciałem jej oszukiwać. Przyznałem się wówczas, że po głowie chodzi mi seminarium. Wtedy ona zaniemówiła. Ale w gębę nie dostałem (śmiech). Rozstaliśmy się. Powiedziałem o decyzji rodzicom, proboszczowi. Przez wakacje pomagałem w domu i umacniałem się w decyzji.
Po wstąpieniu do seminarium zawsze był Ksiądz pewien swojego powołania? Nie pojawiały się żadne wątpliwości?
W połowie drugiego roku, w ferie zimowe, dopadły mnie wątpliwości. Ideały i wyobrażenia zderzyły się z szarą rzeczywistością. To był bardzo trudny czas. Nie wróciłem wtedy do domu na ferie, bo nie chciałem martwić rodziców. Wziąłem dyżur w seminarium. Gdy tam byłem, kusiło mnie, żeby wystąpić. Pokusa była olbrzymia. Mimo to zostałem. Potem już nigdy nie targały mną takie wątpliwości. Niestety, nie mogę się pochwalić i powiedzieć, że w seminarium należałem do najpobożniejszych kleryków (śmiech). U mnie wiara zawsze opierała się bardziej na rozumie niż na emocjach. W czasie sześć lat formacji najbardziej przeżyłem święcenia diakonatu. Wtedy poczułem po raz pierwszy, że cały należę do Chrystusa. Święcenia kapłańskie były już tego ostatecznym potwierdzeniem i zwieńczeniem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).