Wydreptane świadectwa

Od wielu lat w czasie wakacji można ich spotkać w wioskach naszej diecezji. Ubrani w koszule z wizerunkiem Jezusa chodzą od domu do domu, by rozmawiać o Bogu. Na rutynę nie narzekają, bo co dom, to inna historia jego mieszkańców.


Reklama

Eliza i Monika przystają na chwilę, żeby się pomodlić. W kilku domach, do których pukały, nie zastały nikogo. Możliwe, że ich mieszkańcy jeszcze nie wrócili z pracy albo wzięli dziewczyny za świadków Jehowy, którzy również odwiedzali wioskę. Ewangelizatorki nie zrażają się drobnymi niepowodzeniami. Chwilę wcześniej rozmawiały z panią prowadzącą wiejski sklepik. Przeczekały u niej burzę. A potem w pewnym domu usłyszały historię renowacji parafialnego kościółka. Dziewczyny potwierdzają – jeśli już ktoś otworzy im drzwi, przyjmuje je z życzliwością. 


Od drzwi do drzwi


Grupa ewangelizacyjna ks. Michała Szwai kończy jeść obiad w wiejskiej świetlicy. Zaraz znowu pójdą głosić słowo Boże. Eliza Borkowska chwali sos z agrestu i już prosi o przepis. Jak się okazuje, z ewangelizacji wyjeżdża się bogatszym nie tylko o doświadczenie Boga. – Nauczyłam się łowić ryby i zdobyłam kilka przepisów – śmieje się Eliza, weteranka akcji ewangelizacyjnych. Jeszcze szybka kawa i już wyruszają w dwuosobowych grupach. – Po takim całodziennym ewangelizowaniu jedyne, o czym człowiek marzy, to łóżko. Jednak następnego dnia znowu nabiera się sił, bo mówienie o Bogu wciąga bezpowrotnie – mówi Krzysiek Świokła. I chociaż przyznaje, że jego zadaniem jest nosić tubę i dbać o nagłośnienie, to ma nadzieję, że nawet będąc mało widocznym, jest namacalnym znakiem Jezusa. – Na pierwszej ewangelizacji bardzo się bałem, że nie będę wiedział, co powiedzieć, ale zaufałem Bogu, bo skoro mnie zaprosił, to da również słowa – dodaje Krzysiek. 


A w każdym domu jest inna rozmowa


W pobliskim domu drzwi otwiera Maria Kowalska (imię i nazwisko zmienione – red.). Właśnie wróciła z pracy. – Zapraszam, tylko proszę nie zwracać uwagi na bałagan, jeszcze nie zdążyłam ogarnąć mieszkania – mówi gospodyni, a następnie częstuje wodą. Siadają. Nie ma niezręcznej ciszy jak w czasie wizyty kogoś niechcianego. Tutaj czuć obecność Ducha Świętego, tematy same się nasuwają. Na sam koniec ks. Michał pyta, czy jest intencja, w której pani Maria chciałaby się pomodlić? Ze łzami w oczach odpowiada, że za swoje dzieci. – Wyjechały do miasta za pracą, bo tu jest ciężko. Tam ułożyły sobie życie, ale to mi się nie podoba. Córka żyje bez ślubu, syn podobnie. Modlę się za nich codziennie. Może kiedyś zrozumieją, że to dla ich dobra – wyjaśnia kobieta.


Po wyjściu księdza pani Maria szybko łapie chusteczkę. – Przepraszam, że się tak rozklejam, ale dobro moich dzieci bardzo leży mi na sercu – mówi.
 Zarówno dla niej, jak i dla mieszkańców małego Trzcinna koło Miastka letnia akcja ewangelizacji wiosek to nowość. Tutaj nigdy czegoś takiego nie było. – Ale bardzo mi się podoba. U nas na miejscu nie ma księdza, więc nie ma z kim porozmawiać, nie ma komu się wyżalić – szlocha.
Pani Maria opowiada, że ponad dwa lata temu, w czasie rutynowej kontroli u lekarza dowiedziała się, że ma raka. – To był dla mnie szok. Miałam mieć standardowy zabieg na wyrostku żółciowym, a okazało się, że mam guza na nerce – wspomina. Po operacji wszystko się cofnęło. – Mam za co Bogu dziękować i to robię – dodaje.


Eliza Borkowska i Monika Musioł pukają do kolejnych drzwi. Wita ich Arkadiusz Kosno, młody leśnik. – Przed chwilą byli u mnie świadkowie Jehowy. Widzę, że konkurencja nie śpi – rzuca zaczepnie. 
Dziewczyny nie przejmują się tym. Pytają jak zdrowie, praca i plany na przyszłość. Widać, że Arka dziwi trochę taka bezpośredniość, ale po chwili rozmawia z ewangelizatorami jak z dobrymi znajomymi. – Pierwszy raz spotkałem się z tym, że to ludzie naszej wiary chodzą po domach. O Bogu trzeba rozmawiać, On jest wszędzie i pomaga nam przetrwać trudne chwile – mówi 27-latek. 
Zbliża się burza. – U nas w domu zawsze się zapalało świecę i klękało do modlitwy, kiedy szalał żywioł – opowiada Maria Parzontka-Lipińska. Kobieta pochodzi z Kaszub, stamtąd wyniosła chrześcijańską tradycję. – W naszej rodzinie było nie do pomyślenia, żeby nie iść do kościoła. Wstawaliśmy rano, szlismy kilometr na Roraty i nikt nie narzekał. A tutaj kościół jest pod nosem, a dzieci jak na lekarstwo – przyznaje. 
Burza minęła, można iść dalej. 


«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama