O doświadczeniu ubóstwa, Dawidzie, który chce być godny krzyżyka, i spotkaniach z duszami czyśćcowymi z Jolantą Kucińską rozmawia Agnieszka Napiórkowska.
Agnieszka Napiórkowska: Wiem, że jest Pani osobą głęboko wierzącą, która całkowicie zaufała Bogu. Czy gorliwość wyniosła Pani z domu rodzinnego?
Jolanta Kucińska: Jak dokładnie wyglądało moje praktykowanie w dzieciństwie, nie pamiętam. Z tego, co kojarzę, do kościoła i na religię chodziłam sama. Osobą, która najczęściej w mojej rodzinie się modliła, była babcia. Ona też chodziła do kościoła i dbała o to, by za zmarłych z naszej rodziny odprawiane były Msze św. Należała do kółka różańcowego. Mimo to nie mogę powiedzieć, że z domu wyniosłam jakąś wielką gorliwość. Poszukiwanie Boga było raczej Jego darem i wynikiem własnych potrzeb. Sprawy wiary jakoś zawsze mnie pociągały. Chętnie uczestniczyłam w tym, co związane było z Bogiem, Kościołem, religią. W szkole podstawowej jeździłam np. na spotkania z siostrami do Łowicza. Nie pamiętam nawet, jaki był cel tych spotkań. Być może miało to pociągnąć nas do zakonu. To nie była jednak moja droga.
Było nią małżeństwo. Jest Pani żoną i matką 5 dzieci. Realizowanie się na tej drodze na pewno nie należało do łatwych.
To prawda. Zwłaszcza że pierwsza czwórka rodziła się prawie rok po roku. Doświadczyliśmy wówczas tego, czym jest ubóstwo. Mimo trudnej sytuacji, nigdy nie traktowałam Boga jako koszyka dobrych życzeń ani jak marketu. Ludziom się czasem wydaje, że do Boga można przyjść jak do sklepu. Tylko że w sklepie za wszystko trzeba zapłacić. W relacji z Jezusem nie może być mowy o kupczeniu. Dlatego nawet w trudnych chwilach starałam się nie narzekać. Ufałam i Bóg mnie wspierał. Najmłodszy syn urodził się po dłuższej przerwie. Szukałam wówczas pracy. Kiedy pojawiła się możliwość jej dostania, okazało się, że spodziewam się dziecka. Pomógł mi wówczas ginekolog, który nie wpisał tego faktu do karty, dzięki czemu zostałam zatrudniona. Pracę chciałam wykonywać jak najdłużej. I to się udało. Szyłam do piątku, a w sobotę urodziłam Dawida. Zaraz po macierzyńskim wróciłam do pracy.
Z porodem Dawida jest związane pewne wydarzenie, którego owoce widoczne są do dzisiaj.
Był to czas, w którym starałam się bardzo mocno pracować nad sobą. Szczególny nacisk kładłam wówczas na to, by – zgodnie z drugim przykazaniem z Dekalogu – nie wzywać imienia Bożego nadaremno. Podczas porodu, który nie należał do łatwych, w pewnym momencie wezwałam imienia Jezusa. Później bardzo ubolewałam, że nie dałam rady wytrwać w swoim postanowieniu. Dziś patrzę na to nieco inaczej. Odpowiedź widzę w Dawidzie. On – mimo że jest młodym chłopcem, niemającym jeszcze 18 lat – jest bardzo odpowiedzialny w tej sferze życia. Ma największe wyczucie sacrum. W dniu bierzmowania na przykład od swojej chrzestnej dostał łańcuszek z krzyżykiem. Zakładając go, powiedział, że chce być godny tego symbolu, i zapewnił mnie, że nie będzie to dla niego nigdy wisiorek czy ozdoba. Podobnych sytuacji jest więcej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).