I przez sen się modlę

GN 18/2013 Łowicz

publikacja 13.05.2013 09:30

O doświadczeniu ubóstwa, Dawidzie, który chce być godny krzyżyka, i spotkaniach z duszami czyśćcowymi z Jolantą Kucińską rozmawia Agnieszka Napiórkowska.

Agnieszka Napiórkowska: Wiem, że jest Pani osobą głęboko wierzącą, która całkowicie zaufała Bogu. Czy gorliwość wyniosła Pani z domu rodzinnego?

Jolanta Kucińska: Jak dokładnie wyglądało moje praktykowanie w dzieciństwie, nie pamiętam. Z tego, co kojarzę, do kościoła i na religię chodziłam sama. Osobą, która najczęściej w mojej rodzinie się modliła, była babcia. Ona też chodziła do kościoła i dbała o to, by za zmarłych z naszej rodziny odprawiane były Msze św. Należała do kółka różańcowego. Mimo to nie mogę powiedzieć, że z domu wyniosłam jakąś wielką gorliwość. Poszukiwanie Boga było raczej Jego darem i wynikiem własnych potrzeb. Sprawy wiary jakoś zawsze mnie pociągały. Chętnie uczestniczyłam w tym, co związane było z Bogiem, Kościołem, religią. W szkole podstawowej jeździłam np. na spotkania z siostrami do Łowicza. Nie pamiętam nawet, jaki był cel tych spotkań. Być może miało to pociągnąć nas do zakonu. To nie była jednak moja droga.

Było nią małżeństwo. Jest Pani żoną i matką 5 dzieci. Realizowanie się na tej drodze na pewno nie należało do łatwych.

To prawda. Zwłaszcza że pierwsza czwórka rodziła się prawie rok po roku. Doświadczyliśmy wówczas tego, czym jest ubóstwo. Mimo trudnej sytuacji, nigdy nie traktowałam Boga jako koszyka dobrych życzeń ani jak marketu. Ludziom się czasem wydaje, że do Boga można przyjść jak do sklepu. Tylko że w sklepie za wszystko trzeba zapłacić. W relacji z Jezusem nie może być mowy o kupczeniu. Dlatego nawet w trudnych chwilach starałam się nie narzekać. Ufałam i Bóg mnie wspierał. Najmłodszy syn urodził się po dłuższej przerwie. Szukałam wówczas pracy. Kiedy pojawiła się możliwość jej dostania, okazało się, że spodziewam się dziecka. Pomógł mi wówczas ginekolog, który nie wpisał tego faktu do karty, dzięki czemu zostałam zatrudniona. Pracę chciałam wykonywać jak najdłużej. I to się udało. Szyłam do piątku, a w sobotę urodziłam Dawida. Zaraz po macierzyńskim wróciłam do pracy.

Z porodem Dawida jest związane pewne wydarzenie, którego owoce widoczne są do dzisiaj.

Był to czas, w którym starałam się bardzo mocno pracować nad sobą. Szczególny nacisk kładłam wówczas na to, by – zgodnie z drugim przykazaniem z Dekalogu – nie wzywać imienia Bożego nadaremno. Podczas porodu, który nie należał do łatwych, w pewnym momencie wezwałam imienia Jezusa. Później bardzo ubolewałam, że nie dałam rady wytrwać w swoim postanowieniu. Dziś patrzę na to nieco inaczej. Odpowiedź widzę w Dawidzie. On – mimo że jest młodym chłopcem, niemającym jeszcze 18 lat – jest bardzo odpowiedzialny w tej sferze życia. Ma największe wyczucie sacrum. W dniu bierzmowania na przykład od swojej chrzestnej dostał łańcuszek z krzyżykiem. Zakładając go, powiedział, że chce być godny tego symbolu, i zapewnił mnie, że nie będzie to dla niego nigdy wisiorek czy ozdoba. Podobnych sytuacji jest więcej.

Podczas naszej rozmowy Dawid wrócił do domu ze szkoły i na powitanie powiedział: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Wszyscy tak się w domu witacie?

Tak. Od zawsze, gdy dzieci wychodziły do szkoły, mówiły: „Zostańcie z Bogiem”, a gdy wracały, pozdrawiały Pana Jezusa. Witanie się w ten sposób to taka nasza domowa tradycja. Podobnie jak śpiewanie kolęd po kolacji wigilijnej.

Dziś to nieczęsto spotykane praktyki. Wiele osób nawet nie spowiada się z tego, że wzywa imienia Bożego nadaremno. Nie walczy też z wszelkiego rodzaju zabobonami czy przesądami. Pani to robi na każdym kroku, nawet za cenę przykrych komentarzy.

To przecież bardzo ważne. Zarówno wzywanie imienia Bożego nadaremno, jak i zabobony, które są bałwochwalstwem, świadczą o braku szacunku i miłości do Boga. Nie można się na to godzić. W swoim domu rodzinnym byłam karmiona zabobonami. Walka z nimi nie jest czymś łatwym. Fakt, że potrafię się temu przeciwstawiać, traktuję jako duży sukces. Ludzie czasem nawet nie zdają sobie sprawy, że bardziej wierzą w czarnego kota, w „zaszywanie rozumu” [gdy zszywa się ubranie na człowieku, zamiast je zdjąć do tej pracy – przyp. red.] niż w Boga. Trudno się temu przeciwstawiać, gdy wokół jest nacisk. Próba wyjaśnienia, że tego typu przesądy są bałwochwalstwem, nieraz wywołuje nieprzyjemne reakcje.

Widzę, że Bóg jest kimś bardzo ważnym w Pani życiu.

Najważniejszym. Nie wyobrażam sobie życia bez Niego. Jemu całkowicie oddałam swoje życie, powierzyłam dzieci, męża, całą rodzinę, a także wszystkie trudne sprawy i trudne relacje z ludźmi. On to wszystko prostuje. Kiedy coś mnie boli i dotyka, nie staram się tego pielęgnować w sercu, tylko od razu w czasie modlitwy przekazuję to Jezusowi. Kiedyś w dzieciństwie i potem, gdy dzieci były małe, częściej modliłam się do Matki Bożej. Po latach Ona przyprowadziła mnie do Jezusa. Teraz najchętniej modlę się do Niego. O pomoc proszę też Ducha Świętego. Modlitwa daje mi siłę i głębsze poznanie. Chętnie zaglądam również do Pisma Świętego, które w czasie, gdy przestałam pracować, przeczytałam w całości. Zdarza się, że modlę się przez sen. Dzieje się tak, kiedy śni mi się, że nie mogę się obudzić. Wówczas zaczynam się modlić. Kiedy otwieram oczy, kontynuuję modlitwę rozpoczętą we śnie.

Ze snami jest związana także Pani modlitwa za zmarłych, którzy dopominają się wsparcia.

Od dawna modlę się za dusze w czyśćcu cierpiące. Gdy byłam za granicą, każdego dnia w drodze do pracy odmawiałam za nie Koronkę do Bożego Miłosierdzia. W ich intencji ofiarowałam też swoje cierpienia. Dusze zaczęły do mnie przychodzić we śnie. Budząc się, pamiętam, kto mi się śnił i o co prosił. Zdarzało się i tak, że niektóre z nich przychodziły podziękować. Ale były też sytuacje, że dana osoba we śnie mówiła do mnie: „No, przecież mnie znasz, więc pomódl się za mnie”. Podczas snu doświadczyłam także... pewnego upomnienia i dojmującego poczucia wstydu. Chodziło o osobę, wobec której wszyscy w rodzinie byliśmy bardzo krytyczni. Jednej nocy odczułam, jak będziemy się wstydzić za naszą postawę wobec niej i brak pomocy. Po przebudzeniu od razu zaczęłam się za nią modlić. Po tym śnie zmieniłam też swój stosunek nie tylko do tej osoby, ale i wielu innych, które są dla mnie trudne. Zrozumiałam, że każdy człowiek jest ukochanym dzieckiem Boga, o które On sam się troszczy.