Jesteśmy ślepcami

O sukcesie, wyrwaniu z rozpaczy i procesie nawrócenia z Adamem Regiewiczem z Drogi Neokatechumenalnej rozmawia Klaudia Cwołek.

Klaudia Cwołek: Wielkie wrażenie zrobiło na mnie, gdy zapowiadając katechezy neokatechumentalne przed pełnym kościołem św. Anny w Zabrzu, przyznał się Pan, że miał taki okres w życiu, w którym chciał skończyć ze sobą. Nie obawiał się Pan, że będzie później wytykany: „To ten, który chciał popełnić samobójstwo”?

Adam Regiewicz: Myślę, że wiele ludzi nosi w sobie, niestety, taką depresję. I wielu w różnych momentach życia dotyka taka pokusa. Podsuwa ją demon i nikt nie jest od niej całkowicie wolny. To jest pokusa zanegowania swojej historii. Każdy, choć w różnym stopniu, ją w sobie nosi. Wiele bliskich mi osób miało podobne doświadczenia, łącznie z próbami samobójczymi. Ja miałem tylko takie myśli. Osobom doświadczającym totalnej niemocy demon podsuwa pozorne rozwiązanie: „Zobacz, twoje życie jest beznadziejne, skończ ze sobą!”. Ale to jest próba, w której Pan Bóg nas znajduje. Dopóki człowiek jeszcze się szamoce, myśli, że idzie o własnych siłach. W momencie kiedy dotyka dna i widzi, że doszedł do muru, gdzie już nic nie da się samemu zrobić, wtedy dopiero Pan Bóg może interweniować. Człowiekowi łuski spadają z oczu i już nie jest taki pyszny.

Jak to jest w ogóle możliwe, że prowadził Pan życie zewnętrznie bardzo aktywne, z zawodowymi sukcesami, a jednocześnie nosił w sobie taką rozpacz? Może Pan o tym opowiedzieć?

Dla mnie nie jest problemem o tym opowiadać, bo jak się doświadczyło miłości Pana Boga, to nie można – na co zwrócił już uwagę św. Paweł – nie świadczyć, nie głosić Ewangelii. Może warto zacząć od tego, że ja nigdy nie byłem poza Kościołem. Tak mnie wychowano, mój brat jest księdzem – kapucynem, sam w młodości uczestniczyłem w różnych ruchach religijnych. Moje życie było bardzo udane. Życie zawodowe mi się poukładało, angażowałem się w różne projekty, miałem dobre relacje z uczniami w Zabrzu, teraz takie mam ze studentami. Próbowałem się też naukowo realizować, zrobiłem doktorat... Zobaczyłem jednak, że naukowe rozważanie na temat Boga nie ma nic wspólnego z wiarą i doświadczeniem religijnym. Zawsze pisałem z perspektywy chrześcijańskiej, bo tak zostałem uformowany, ale jednocześnie widziałem, że tak naprawdę doświadczenie Boga jest poza mną, że to spływa po mnie jak po kaczce. Więc gdy doskonale się realizowałem, dostrzegałem równocześnie, że głęboko wewnątrz tkwią ukryte pustka, nicość. I im bardziej czułem tę pustkę, także w relacjach z moją żoną czy rodziną, której nie potrafiłem zaakceptować, tym bardziej chciałem ją zagłuszyć. To była klasyczna ucieczka, w moim przypadku w niesamowitą ilość różnych zajęć. Im więcej pracowałem, tym więcej do mnie wracało efektów i owoców, ale wewnętrznie byłem wypalony, zniszczony.

Ile miał Pan wtedy lat?

To było dziesięć lat temu, miałem 31 lat. Największy kryzys mnie dotknął w wieku 33 lat.

Czyli to nie był jeszcze kryzys wieku średniego...

To był moment pierwszej stabilizacji. Miałem rodzinę, żonę i dwójkę dzieci, mieszkanie, samochód, stałą pracę, satysfakcjonujące zarobki. W środowisku byłem rozpoznawalny. Wszystko mnie na zewnątrz syciło, ale wewnątrz czułem tę pustkę. Gorszyły mnie moje grzechy, że nie radzę sobie z afektami, z nienawiścią tak ogromną, że nie mogłem przebywać w jednym pomieszczeniu z niektórymi bliskimi. Ja, facet trzydziestoletni, nie radziłem sobie też z pewnymi grzechami seksualnymi. Dla mnie to był koniec świata, osiągnięcie dna. Wtedy właśnie przychodziły takie myśli: „Kim ty jesteś? Skończ ze sobą, będziesz miał święty spokój!”. Z perspektywy czasu widzę, że to była ewidentna pokusa zanegowania tego, kim jestem, skąd pochodzę.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
2 3 4 5 6 7 8