Jesteśmy ślepcami

O sukcesie, wyrwaniu z rozpaczy i procesie nawrócenia z Adamem Regiewiczem z Drogi Neokatechumenalnej rozmawia Klaudia Cwołek.

Reklama

Od początku naszej rozmowy mówi Pan o działaniu złego ducha. Ktoś inny by powiedział, że to jakiś kryzys psychiczny, z którym trzeba iść do psychologa. Czy miał Pan świadomość walki o wiarę?

Nie, absolutnie nie miałem takiej świadomości. Tak naprawdę dopiero z perspektywy lat widzę, że Pan Bóg tworzył tę historię, dopuszczając pewne działania, także te negatywne. Wówczas myślałem, że to jest rodzaj kryzysu, pewnego wypalenia, zmęczenia itd. Psychologia nie ma tu wiele to powiedzenia – nie da odpowiedzi na pytanie, dlaczego człowiek sądzi drugiego człowieka; może pokazać jakieś mechanizmy zachowań, ale nie powie dlaczego w ogóle tak się dzieje, dlaczego na przykład nie da się porozumieć z drugim człowiekiem, może nauczyć mnie znosić jego obecność, ale nienawiści z serca nie usunie. Tam, gdzie się kończy psychologia, tam zaczyna się dotknięcie wiary. Podobnie nie da się psychologią tłumaczyć działania złego ducha, dlatego dziś coraz częściej do konsultacji psychologicznej zaprasza się kapłanów, którzy rozeznają, czy dany problem jest kwestią psychiczną, czy duchową. Widać, że żyjemy obecnie w rzeczywistości bardzo silnie poddanej walce duchowej, z której może nie zdajemy sobie sprawy. Ta walka się toczy, to jest wojna, o której mówi także Pismo Święte, i my bierzemy w niej udział, niezależnie od tego, czy tego chcemy, czy nie.

Jak doszło do przełomu w Pana życiu?

Moja żona widziała, co się dzieje, że nie umiem już normalnie funkcjonować, komunikować się, że jestem w stanie ciągłej pretensji. Zadzwoniła do mojego brata, który od lat zapraszał nas na katechezy neokatechumenalne, a ja zawsze znajdowałem jakieś wytłumaczenie, by na nie nie iść. W Zabrzu nie było takich katechez, a ja nie zamierzałem jeździć nie wiadomo gdzie. Tym razem mój brat postąpił tak, jak ci ludzie, którzy przynieśli do Jezusa paralityka: przywiózł ze sobą katechistów do mojego domu, nawiązały się relacje i głupio mi było odmówić, więc razem pojechaliśmy do kościoła. Wytrwałem na tych katechezach do końca, chociaż na początku niczego nie słyszałem. Chodziłem dla świętego spokoju, bo moja żona nalegała. Liczyłem, że jak pojedziemy na konwiwencję (weekendowy wyjazd przypominający strukturą rekolekcje, który finalizuje katechezy), wszystko się skończy. Ale droga ma to do siebie, że trwa. A gdy człowiek spotyka się ze słowem Bożym, to ono działa. Dopiero na konwiwencji, w ostatnim dniu, gdy wydawało mi się, że to jest czas stracony, usłyszałem słowo, które mnie odmieniło. To było Kazanie na Górze.

Poczułem powiem Ducha Świętego, wręcz fizyczny, bo śpiewaliśmy „Pentecoste”, o apostołach, którzy zostali namaszczeni Duchem Świętym, o tym, że wpadł wicher do Wieczernika. I faktycznie, na potwierdzenie tego, do pomieszczenia kaplicy, gdzie byliśmy, wpadł wiatr i otworzył okna. Przeraziłem się, nie wiedziałem, co się dzieje, i to był dla mnie moment przemieniający. Wtedy powiedziałem Bogu „tak” i zaczął się proces mojego nawrócenia. Po pierwsze otworzyłem się na życie. Miałem dwójkę dzieci, co dla mnie w rozumieniu mieszczańskim, było historią zamkniętą. A Pan Bóg potem dał nam jeszcze jedno dziecko, które zaraz zabrał wskutek poronienia. Wiedziałem, że to była pewna ofiara za moje grzechy, która objawiła mi jeszcze wiele innych rzeczy. Ale później Pan Bóg dał nam kolejną córkę i teraz, gdy głosiliśmy ostatnie katechezy w Zabrzu, dowiedzieliśmy się, że moja żona jest w ciąży z piątym dzieckiem. Przed nawróceniem nie byłbym zdolny do przyjęcia czwórki dzieci, a dzisiaj jestem wolny, nie muszę nikomu nic udowadniać i liczyć tylko na swoje siły.

Wasze życie radykalnie się odmieniło...

Kiedyś, kiedy mój brat opowiadał o rodzinach związanych z Drogą Neokatechumenalną, to słuchałem tego jak pobożnej historyjki, którą można włożyć między bajki. Na przykład to, że rodziny w niedzielę razem odmawiają jutrznię, że dzieci naturalnie wyrastają w doświadczeniu Boga żywego. A jeśli tak jest, to dzieci wszystko inaczej przeżywają, inaczej wchodzą w kryzysy. Potem zobaczyłem, że to jest prawda. Na Drodze Neokatechumenalnej jest taki moment, że razem odmawia się psalmy w niedzielę, ojciec rodziny czyta Ewangelię i rozmawia z dziećmi o tym, co to słowo do nich dzisiaj mówi. Moje najmłodsze dziecko od początku w tym uczestniczy i jest najbardziej otwarte, bez problemu rozmawia na te tematy.

Starsza córka jest w młodszej wspólnocie w katedrze w Gliwicach i przyznaje, że gdyby nie weszła na Drogę, gdy miała 13 lat, to okres gimnazjum byłby dla niej czasem pożegnania z Kościołem. Dzięki wspólnocie, gdzie mogła regularnie słuchać słowa i uczestniczyć w liturgii, przetrzymała ten czas. Niedzielna modlitwa to jest też moment w tygodniu, kiedy możemy wzajemnie prosić siebie o przebaczenie i widzieć, jak Chrystus wyprowadza nas dzięki temu z niewoli do wolności.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama