Naszym idolem staje się czasem pieniądz, sukces zawodowy, a czasem jakaś wymarzona, indywidualna droga kariery.
Jeden z Ojców Kościoła mówił, że częstym powodem, dla którego ludzie odchodzą od Kościoła i wiary w Chrystusa, jest trudność z zachowaniem wymagań moralnych. Czy i dziś jest to powód porzucania Boga?
W moim przekonaniu wymagania, jakie stawia wiara, nie są wcale przyczyną odejść – wręcz przeciwnie. Niestety, obserwujemy to w rożnych Kościołach poreformacyjnych, gdzie pewne wymagania moralne znacznie obniżono i okazało się, że tam jeszcze więcej ludzi odchodzi od uczestnictwa w życiu wspólnot i porzuca praktykę religijną. Liberalizacja wymogów ewangelicznych jest złudzeniem rozwiązania problemu odchodzenia z Kościoła, a nie rzeczywistym wyjściem z sytuacji. Szczególnie przekonanie, że jeśli „poluzujemy śrubę”, to więcej ludzi zatrzymamy w Kościele, prowadzi donikąd. Absolutnie nie.
Natomiast może tak być, że część ludzi traci wiarę, osłabia swoją więź z Bogiem lub Kościołem i wchodzi w praktyczne porzucanie przykazań. Jeśli faktycznie takie osoby przyjmą jeszcze dodatkowo konsumpcyjny tryb życia, zachwycą się nabywaniem, intensyfikacją przeżyć, to w krótkim czasie z materii i przyjemności mogą zacząć tworzyć sobie bożka. Gdy do tego dochodzi jeszcze bezmyślność, bezrefleksyjność na temat konsekwencji własnych czynów, to niestety zjawisko takie w skali masowej może prowadzić do obserwowanej współcześnie laicyzacji. Na zachodzie Europy niestety bardzo wyraźnie widzimy efekty tych negatywnych procesów. Tamtejsze kościoły, dawniej masowe, wyludniły się niemal zupełnie, ponieważ wierni w tych krajach odchodzą od praktyk religijnych.
Niektórzy socjologowie wiązali te procesy ze wzrostem materialnego standardu życia i dobrobytem, ale wiemy, że sprawy wcale nie muszą się toczyć w takim kierunku. Mamy przecież przykład Stanów Zjednoczonych, kraju bardzo religijnego. Niekoniecznie w całości chrześcijańskiego czy katolickiego, ale bogatego w tradycje wiary i dającego liczne przykłady ludzi, nawet bardzo zamożnych, zachowujących cnoty religijne i pielęgnujących głęboką pobożność. Dlatego myślę, że drogą do zatrzymania ludzi na drodze zbawienia nie jest obniżanie standardów moralnych. Oczywiście nie przekreślam intuicji Ojców Kościoła, ponieważ faktycznie w niektórych osobach wiara może się osłabiać, jeśli ulegają stylowi życia, jak bym to określił: „lekkiego ducha”.
Patrząc indywidualnie, a nie socjologicznie, na ludzkie doświadczenie, wejście w grzech, niezadbanie o nawrócenie może wypłukiwać wiarę?
Na pewno zachłyśnięcie się konsumpcją stwarza takie zagrożenie. Uważam, że utrata wiary jest też skutkiem bezmyślności. Wiara jest rozumna i jeśli ktoś naprawdę ją zgłębia, jeśli zgłębia Słowo, jeśli czyta dobre, zdrowe książki katolickie, to właśnie takie intelektualne „pożywienie” może być dobrym antidotum na zwątpienia. Natomiast relatywizm moralny, rozmywanie swojej tożsamości, rezygnacja z poszukiwania spełnienia w Bogu, a szukanie go poza Nim będzie jednak formą idolatrii. Jej konkretna forma może być oczywiście rożna. Naszym idolem staje się czasem pieniądz, sukces zawodowy, a czasem jakaś wymarzona, indywidualna droga kariery.
Jak to wygląda w praktyce?
Niedawno rozmawiałem z pewnym parafianinem, który powiedział, że przyszedł, aby ochrzcić dziecko. Podobnie jak we wcześniej podanym przykładzie, żyje z partnerką bez sakramentu małżeństwa i nie ma przeszkód, żeby je zawrzeć. Pytam tego pana, dlaczego nie zawarli małżeństwa sakramentalnego. A on odpowiada, że nie mieli czasu. Ja na to: „Wie pan, to brzmi śmiesznie, gdy pan mówi: „Nie mieliśmy czasu”. Zawarli kontrakt cywilny i na to mieli czas, a na ślub kościelny nie mają czasu. Przyciskam go dalej i pytam, czy praktykuje. Okazuje się, że nie. I znów: „Nie chodzę w niedzielę na Mszę Świętą, bo nie starcza już czasu, mam taką pracę, taki zawód, że nie mam kiedy”. „Wie pan, zwykle mamy czas na to, co uznajemy za ważne. Jeśli dla mnie ważną sprawą będzie praca, to znajdę na nią czas, jeśli dla mnie rzeczą ważną będzie rodzina, to i dla rodziny ten czas znajdę. Jeśli dla mnie sprawą ważną będzie Bóg, to znajdę też czas dla Boga. Konkretnym tego wyrazem będzie uczestnictwo we Mszy Świętej”. Jeszcze raz to powtórzę. Mamy czas na to, co uznajemy za ważne. To, jak dysponuję czasem, wiele mówi o tym, co dla mnie jest rzeczywiście istotne. Czy stawiam na pierwszym miejscu sprawy zasługujące na takie traktowanie? Czy może gdzieś już rozmyły mi się wszystkie hierarchie, a w moje życie wkradł się relatywizm, który uczynił rzeczywistość niewyraźną?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).