Dwa dni wystarczyły, by zaczął o nim mówić cały Wrocław. Jego teledysk w ciągu 48 godzin obejrzało 50 tys. internautów.
Ksiądz Kuba Bartczak jest kapłanem od 5 lat, ale dopiero teraz ujawnił niezwykłe umiejętności i niejako odsłonił swoją przedseminaryjną przeszłość.
Byłem trochę inny
– Na scenie muzycznej byłem obecny od zawsze. Hip-hop to pasja – opowiada ks. Kuba. Zwraca przy tym uwagę, że w całej karierze muzycznej na pierwszym planie był jego brat, ale zespół, który tworzyli, był dziełem wspólnym. – On miał łatwość składania rymów, a w pewnym momencie zaczął pisać wiersze – dodaje. Skąd się wzięło zamiłowanie do tego stylu muzycznego? – Tato zmarł, gdy miałem trzy lata. Mimo że mamy kochaną mamę, to jednak muszę przyznać, że w jakimś sensie wychowała nas ulica. A w muzyce wszystko nam wychodziło. Brat był uważany za jednego z najlepszych freestylowców – mówi kapłan. Sęk w tym, że każda subkultura niesie ze sobą pewne zagrożenia. Brat ks. Kuby szukał większych wrażeń, podobnie jak inni młodzi ludzie z tego środowiska. – Pod wpływem jednego z programów MTV wymyślił sobie, że odpowiednią formą wyzwalania adrenaliny będzie jackass (czyt. dżakas), czyli robienie i filmowanie głupich rzeczy. Uznał, że to będzie naturalny narkotyk. Zabił się, zjeżdżając na „jabłuszku” (rodzaj sanek, przyp. red.) w wieku 20 lat – opowiada ks. K. Bartczak. Do tego momentu młodzi muzycy wydali jedną bardzo dobrze przyjętą przez środowisko demówkę, byli bliscy podpisania kontraktu z wytwórnią płytową, a do tego dużo koncertowali. – W tym środowisku, w którym się obracaliśmy, ja byłem trochę inny. Zawsze tęskniłem za Panem Bogiem. Wychodząc na koncert inni brali narkotyki, a ja się modliłem – wspomina ksiądz-raper. Zwraca przy tym uwagę, że jakakolwiek wiara nie jest popularna w środowisku hiphopowym. Gdy Kuba zdecydował się na seminarium i drogę do kapłaństwa, jego brat nie krył zdziwienia. – Mówił, że to wstyd, i zastanawiał się, co powiedzą kumple na osiedlu. Namówił mnie do odroczenia decyzji, by nagrać płytę. Uległem w jednym roku, a potem w następnym, lecz gdy mój brat zginął w wypadku, pomyślałem sobie, że życie jest krótkie i każdy musi wybrać w nim drogę, na której będzie szczęśliwy – opowiada. Drzwi seminaryjne zamknęły się za nim w 2002 r. Skończył się w ten sposób pewien etap jego życia. Tak się jednak złożyło, że pasja muzyczna powróciła kilka lat później. – Gdy byłem na III roku, ktoś z Radia Rodzina usłyszał, że mam kontakty z hiphopowcami. Chcieli zrobić audycję. Poszedłem do rektora z zapytaniem, czy mogę wziąć w tym udział. Dostałem odpowiedź, że seminarium to czas pustyni. Uznał, że lepiej będzie, jeśli się od tego odetnę i będę się formował, przygotowując do kapłaństwa – wspomina ks. Kuba. Sprawa ucichła do momentu święceń kapłańskich i skierowania na nową placówkę.
Ksiądz pełnoetatowy
Młody ksiądz trafił do Namysłowa. Ucząc w szkole, miał kontakt z muzyką, której słuchali jego wychowankowie. Mówiąc najogólniej, nie był zachwycony przesłaniem, które niosą utwory. Wtedy powstały pierwsze teksty chrześcijańskie. – Kiedyś przyjechał też pewien ksiądz z daleka i powiedział młodzieży, że kiedyś był hiphopowcem. Zainteresowałem się tym i zacząłem drążyć temat. Wtedy powiedział mi zaskakującą rzecz, że tak naprawdę, to nie bardzo się orientuje w środowisku, a młodym opowiedział podbarwioną historyjkę, aby ich jakoś zdobyć – mówi ks. K. Bartczak. – Pomyślałem wtedy, że to jakieś nieporozumienie. On się podlizuje młodzieży, bo tak wypada, a ja znam temat od podszewki i z nikim się tym nie dzielę. Wtedy właśnie zapadła decyzja o częściowym upublicznieniu tekstów. Koledzy hiphopowcy od razu podjęli temat oraz zaproponowali nagranie materiału. Potem pojawiła się propozycja dogrania teledysku i tak powstał klip „Pismo Święte”. – Musiałem to nagrać, bo miałem często wyrzuty sumienia. Myślałem o tym, że nie daję z siebie wszystkiego, co bym mógł. Zanim utwór został opublikowany, zapytałem w wydziale duszpasterskim, czy ten pomysł w ogóle jest do przyjęcia. Spotkałem się z ogromną życzliwością i wsparciem oraz... zleceniem nagrania utworu na rozpoczynający się w Kościele Rok Wiary – dodaje młody kapłan i zapewnia, że w planach jest płyta z ośmioma pozycjami. Kiedy ujrzy światło dzienne?
– Nie wiem. Ja przede wszystkim jestem pełnoetatowym księdzem. Dziś mam dyżur w kancelarii i prowadzę nabożeństwo; od października będzie jeszcze codziennie Różaniec. Nie mam za wiele czasu na nagrania i... nie chcę tego zmieniać. Realizowanie mojego powołania musi być na pierwszym miejscu, bo jeśli mi się coś przestawi, to będzie dramat – tłumaczy z pokorą.
Boża reklamówka
Popularność w internecie od razu przełożyła się na zainteresowanie mediów. Jak przyznaje ks. Kuba, jest to dla niego męczące i nie bardzo pożądane, ale zdaje sobie sprawę, że z taką formą może dotrzeć do środowisk, w których do tej pory Boga nie było. – Zanim nakręciliśmy teledysk, zadałem sobie pytanie, jaki jest w tym cel. Po co jako ksiądz mam to robić? Uznałem, że to będzie dobra reklamówka Pisma Świętego, a moi koledzy stwierdzili, że będzie to przełamanie stereotypu o księżach w różnych środowiskach – tłumaczy. – Strasznie lubię być księdzem. Kapłaństwo to całe moje życie, o które bardzo mocno dbam. Dlatego nie chcę, żeby przez hip-hop zmieniło się cokolwiek. Chcę dalej robić to, co robię. Teledysk „Pismo Święte” i więcej informacji o inicjatywie ks. Kuby można znaleźć na stronie www.wroclaw.gosc.pl.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).