Nigdy nie odnosiłem wrażenia, że mam do czynienia ze zgorzkniałymi kobietami, przytłoczonymi ciężarem niepojętych decyzji przełożonych.
Patrz, pingwiny idą. Trzeba obrócić się wkoło, bo inaczej nieszczęście murowane. Ilekroć w drodze do lub ze szkoły słyszałem te kpiny, żarty, czy jak to jeszcze inaczej można nazwać, robiło mi się przykro. Bo z habitem ja i moje otoczenie wiązało tylko dobre skojarzenia. Miał twarz siostry Amaty. Starsze pokolenie mieszkańców mojego miasta nazywało ją siostrą Unrą. Bo zapuszczała się w najbardziej niebezpieczne zakątki miasta, tam, gdzie władza ludowa osiedliła mieszkańców przedwojennego Grzywna (słynna „Pamiątka z Celulozy” Newerlego), rozdzielając pomoc, nadesłaną przez wrogi ustrój. Młodsze, czyli moje, czuło jej cieple spojrzenie, witające maluchów, przyprowadzonych na pierwsze lekcje religii. Znała właściwie całe miasto. Największy łobuz przy niej stawał się potulnym barankiem. A Pan Bóg, w jej nauczaniu, mógł być tylko Miłością.
Gdy kończyłem podstawówkę habit otrzymał nową twarz - siostry Maury. Też zapuszczała się w najmniej znane zakątki miasta, docierając do starszych i chorych, do których nie dotarła opieka społeczna. Wiedziała komu trzeba zrobić zakupy, posprzątać, czasem poczytać książkę, przyprowadzić księdza do domu. To ona wymyśliła pierwsze w Polsce wakacje, zwane oazą chorych. I choć wtedy, na początku lat siedemdziesiątych, nikt nie słyszał o wolontariacie, potrafiła skupić przy sobie (chyba źle powiedziane) liczne grono młodzieży, gotowej zrezygnować z części ferii lub wakacji i tak najnormalniej w świecie służyć ludziom, czasem nie będącym w stanie dosłownie nic zrobić przy sobie. Więc było mycie, karmienie, prowadzenie a czasem wręcz noszenie wózków (o podjazdach i windach nikt wtedy nie słyszał); były codzienne Msze święte i pielgrzymki do Grąblina; były wyjścia nad jezioro i pogodne wieczory. Jak na przewiezienie całego towarzystwa zdobywała najbardziej komfortowe wówczas autobusy – do dziś pozostaje tajemnicą. Dla młodych była to prawdziwa szkoła życia. Dla zamkniętych cały rok w domach chorych najbardziej jasne dni w roku.
Żarty powielały stereotypy. Wybór zakonu postrzegany był jako życiowa przegrana. Biedna, usłyszałem po latach, nawet w górach nie może zdjąć habitu. Z czasem tych powielanych klisz przybywało. Oliwy do ognia dolewały głośne odejścia. Niereformowalność, anachroniczne rzekomo posłuszeństwo, tłamszenie indywidualności… Nigdy nie odnosiłem wrażenia, że mam do czynienia ze zgorzkniałymi kobietami, przytłoczonymi ciężarem niepojętych decyzji przełożonych. Przeciwnie, emanowały radością i pogodą ducha, właściwą ludziom kochającym to, co robią. Wiem, bywa też inaczej. Ale chyba to inaczej nie jest zasadą.
Zastanawiałem się na czym polega fenomen zakonów. I tylko jedna myśl przychodzi mi do głowy. To Boża odpowiedź na problemy i bolączki Kościoła. Gdy chrześcijanie zastanawiali się na czym polega ewangeliczny radykalizm Bóg powołał Pawła i Antoniego, a po nich tysiące innych; gdy świat wartości starożytnych legł w gruzach powołał Benedykta i Scholastykę; po ciemnych wiekach Franciszka, Klarę i Dominika. Podobno jednej rzeczy Pan Bóg nie wie. Ile jest na świecie zgromadzeń zakonnych. Ale po co Bogu ta wiedza? Wystarczą same dzieła. One są Jego radością i chwałą. Ważne, by tak były postrzegane przez Jego uczniów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.