Dobrze, że teraz ze strony autorów stanu wojennego pada słowo „Przepraszam” za cierpienia i dotkliwości spowodowane stanem wojennym. Jednakże bolesnych skutków tego zła nie da się wymazać z pamięci Polaków i z kart historii naszej Ojczyzny – powiedział w wywiadzie dla KAI prymas Polski abp Józef Kowalczyk
Z perspektywy czasu jeszcze mocniej kwalifikujemy stan wojenny jako zło społeczne. Również autorzy tego stanu, jak i cała opinia publiczna w Polsce, uznają go za zło. Różnice polegają jedynie na tym, że niektórzy ludzie nazywają go złem koniecznym lub mniejszym złem. Jakikolwiek byłby dodawany przymiotnik do tego rzeczownika, pozostanie on zawsze złem w historii naszego państwa i Narodu – powiedział prymas Polski abp Józef Kowalczyk.
Poniżej pełna treść wywiadu:
KAI: 13 grudnia 1981 roku został wprowadzony stan wojenny w Polsce. Co Ksiądz Prymas myśli o tym wydarzeniu?
– Stan wojenny wprowadzony w Polsce dnia 13 grudnia 1981 r. i trwający do dnia 22 lipca 1983 r. zapisał się boleśnie w pamięci Polaków i historii Polski ostatniego 20-lecia kończącego się stulecia i tysiąclecia. Tak też został odebrany w Europie i w szerokim wolnym świecie – zwłaszcza gdy się zważy tragiczne doświadczenia naszego Narodu i Ojczyzny związane z II wojną światową. Trzeba również pamiętać, że przy końcu ubiegłego stulecia świat spoglądał na Polskę w dużej mierze przez pontyfikat Ojca Świętego Jana Pawła II, który był orędownikiem, rzecznikiem i obrońcą pokoju na świecie. Przekonywał on, że właściwą drogą do rozwiązywania jakichkolwiek konfliktów – zwłaszcza społecznych – jest dialog, a nie wojna, odwołanie się do użycia siły, do wojskowego zamachu stanu. Tak na przykład udało się dzięki mediacji Stolicy Apostolskiej pod patronatem Jana Pawła II i na prośbę zainteresowanych krajów Argentyny i Chile zażegnać na drodze dialogu niebezpieczeństwo konfliktu o Kanał Beagle, a także inne konflikty.
KAI: Jak ocenia Ksiądz Prymas stan wojenny i jego skutki?
– W Ojczyźnie papieża w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia nie umiano skutecznie rozwiązywać konfliktów społecznych na drodze dialogu. Nikt też nie zwrócił się do Stolicy Apostolskiej (Ojca Świętego) – za przykładem innych krajów – o mediację. Wiadomo było powszechnie, że sytuacja egzystencjalna „pracującego ludu miast i wsi” była trudna, wręcz tragiczna, i stale się pogarszała, co prowadziło do napięć i protestów. Było to tym bardziej zatrważające, że ówczesna władza państwowa – jak podkreślano powszechnie – była władzą ludową wywodzącą się z „mas ludu pracującego”. Można więc było się spodziewać, że jeśli prawdą było to, co mówiła o sobie władza komunistyczna, to powinna ona być szczególnie wrażliwa na problemy ludzi pracy, znać i stosować sposoby rozwiązywania konfliktów na drodze dialogu. Przecież nie zapomniała chyba o tym, że wywodziła się z tego ludu i problemy egzystencjalne „klasy robotniczej” i „pracującego chłopstwa” winny być jej szczególnie bliskie i łatwe do rozwiązania bez odwoływania się do walki z Narodem.
Okazało się jednak, że „masy pracujące” straciły zaufanie do ówczesnej władzy oraz wiarę w to, że naprawdę jest to władza wywodząca się z „ludu pracującego”. Straciły wiarę w zdolność tej władzy do rozwiązywania dotkliwych problemów społeczno-egzystencjalnych, wreszcie straciły cierpliwość – co spowodowało masowe protesty i konkretne żądanie pod adresem władzy wykonawczej, która miała przecież z nich się wywodzić. Zamiast załagodzenia sytuacji i kompromisowego porozumienia, doszło do rozwiązań siłowych, które z żalem i bólem do dziś wspominamy.
Na temat stanu wojennego wypowiedziano w naszym kraju i poza jego granicami niezliczoną ilość słów, wygłoszono szereg opinii, zapisano tysiące stron papieru. Wypowiadali się ludzie, którzy ów stan wprowadzili, wypowiadali się i nadal się wypowiadają tysiące ludzi, którzy w sposób bolesny bezpośrednio doświadczyli wielorakich skutków wprowadzenia stanu wojennego. Wystarczy tylko wspomnieć śmierć ludzi niewinnych, boleść osieroconych rodzin, masowe uwięzienia i internowania, utratę zdrowia trudnej do określenia liczby ludzi, utratę pracy ze wszystkimi tego konsekwencjami. W końcu różnego rodzaju represje, weryfikacje i lęk przed jakimś złym, zaskakującym i niesprawiedliwym aktem, który mógł się stać udziałem każdego – i to bez podania jego powodów. A cóż powiedzieć o niezliczonych bolesnych ranach fizycznych i moralnych tysięcy ludzi, którzy do dzisiejszego dnia noszą je na sobie, a które pozostają ciągle niezabliźnione. Wielu doznało dotkliwego zniszczenia planów życiowych w wymiarze osobistym, rodzinnym i środowiskowym. Niektórzy musieli obierać niechcianą i bolesną drogę tułaczki po świecie w poszukiwaniu warunków pracy często upokarzających i życia na obczyźnie.
Dziś, z perspektywy czasu, kiedy to Trybunał Konstytucyjny orzekł dnia 16 marca br., że dekret Rady Państwa PRL wprowadzający stan wojenny w 1981 roku był niekonstytucyjny, jeszcze mocniej kwalifikujemy stan wojenny jako zło społeczne. Również autorzy tego stanu, jak i cała opinia publiczna w Polsce, uznają go za zło. Różnice polegają jedynie na tym, że niektórzy ludzie nazywają go złem koniecznym lub mniejszym złem. Jakikolwiek byłby dodawany przymiotnik do tego rzeczownika, pozostanie on zawsze złem w historii naszego państwa i Narodu. Dobrze, że teraz ze strony autorów stanu wojennego pada słowo „przepraszam” za cierpienia i dotkliwości spowodowane stanem wojennym. Jednakże bolesnych skutków tego zła nie da się wymazać z pamięci Polaków i z kart historii naszej Ojczyzny.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).