publikacja 14.03.2011 06:30
Zarozumiałość trzyma się zawsze w pobliżu odwagi i dlatego musimy mieć się przed nią na baczności. Czyha ona na nas na każdym kroku.
Fragment książki "Pokusy kapłańskie" wydanej przez wydawnictwo "Homo Dei" pod patronatem portalu wiara.pl.
SPIS TREŚCI
Na początku tych rozważań należy stwierdzić, iż „prawda o uczestnictwie w Chrystusowym kapłaństwie prowadzi w konsekwencji do momentu, w którym kapłan może odczytać prawidłowo swoją tożsamość wyłącznie w świetle tajemnicy Chrystusa czy też wychodząc od Chrystusa, co najdoskonalej wyraża się w maksymie sacerdos alter Christus”[1]. Z tego punktu widzenia każdy ksiądz jest wielki, bowiem jego posłannictwo zanurzone jest w Bogu. Jednak taka świadomość powinna likwidować wszelką pokusę wielkości, która stanowi zaprzeczenie jakiejkolwiek służby.
Pokusa wielkości jest niczym innym jak zarozumiałością. A ta z kolei polega na zadufaniu w sobie. Człowiek zarozumiały charakteryzuje się niskim samokrytycyzmem, co niewątpliwie odbija się na relacjach międzyludzkich. Świetnie o zarozumiałości w sprawach religijnych pisze klasyk życia wewnętrznego o. Frederic Wiliam Faber: „Jeśli chodzi o zarozumiałość, to uważam ją za błąd znacznie mniej rozpowszechniony niż przygnębienie. W sprawach religii trzeba by chyba matołka, by czuć się zarozumiałym. Niestety, jednak często sobie nie zdajemy sprawy, iż od tego matolstwa dzielą nas tylko dwa kroki. Św. Teresa stawia pokorę jako pierwszy wymagalnik zwykłej uczciwości w życiu; odwaga zaś jest, według niej, pierwszym warunkiem dla tych, którzy chcą wstąpić na pewien stopień doskonałości. Otóż zarozumiałość trzyma się zawsze w pobliżu odwagi i dlatego musimy mieć się przed nią na baczności. Czyha ona na nas na każdym kroku, dlatego warto o niej pomówić. Dobry początek – to czynu połowa, głosi przysłowie. Jednak nie sądzę, by miało to miejsce w rzeczach duchownych, a względem, który mnie do tego skłania, jest fakt, że tyle dusz, powołanych do pobożności i życia wewnętrznego, załamuje się w swym powołaniu i opuszcza ręce. Nie początek więc musiał być błędem skażony. Przeciwnie, mógł on być wystarczająco stanowczy, poczęty z miłości, pokorny. Błąd zakradł się później; raz był to wstręt do umartwień, który wreszcie wziął górę; innym razem powszechny przesąd co do działania łaski, który okazał się błędem i napełnił nas niesmakiem. Przesąd ten polega na wmówieniu w siebie, iż łaska winna działać na kształt jakiegoś uroku, bez współdziałania naszej woli”[2] Tak więc pokusa wielkości stoi po drugiej stronie ludzkiej mądrości, szlachetności i pokory. Warto uświadomić sobie, skąd się bierze.
Zarozumiałość jest ogromną wadą człowieka, a zarazem realizacją pokusy wielkości. Niestety, znana to cecha i opisywana także w Biblii. Klasycznym przykładem ulegania jej jest postawa synów Zebedeusza. Oto scena ewangeliczna, która pokazuje anatomię tej pokusy: „Wtedy podeszła do Niego matka synów Zebedeusza ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła. On ją zapytał: Czego pragniesz? Rzekła Mu: Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie. Odpowiadając, Jezus rzekł: Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić? Odpowiedzieli Mu: Możemy. On rzekł do nich: Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale [dostanie się ono] tym, dla których mój Ojciec je przygotował. Gdy dziesięciu [pozostałych] to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci” (Mt 20, 20–24).
Trafnym komentarzem do tej sceny wydają się słowa François Mauriaca: „Tak, Jego przyjaciele wraz z Nim okryci będą chwałą, i to najpierw ci najbliżsi. Szkoda tylko, że jest ich dwunastu – jakkolwiek miłują się wzajemnie, każdy chciałby zapewnić sobie najlepsze miejsce w nadchodzącym królestwie. Synowie Zebedeusza intrygują. Być może, iż Jan szepcze do Jakuba: »W gruncie rzeczy On woli mnie od Kefasa, ty zaś jesteś moim bratem…«. Na co Jakub: »Poproś Go o tron dla każdego z nas u Jego boku…«. Ale Jan: »Nie śmiem«. Wtedy musiała się wtrącić Salome, ich matka: »W takim razie ja się ośmielę!«. Zdaje się słyszeć ich szepty; żądna chwały dla swoich synów matka występuje z tłumu”[[3].
Podobno Benjamin Franklin miał powiedzieć, że zarozumiałość zasiada do śniadania z obfitością, do obiadu z biedą, a do kolacji z nędzą. I chyba jest to ponadczasowa prawda, bowiem chęć pokazania swojej wielkości jest zgubna. Może o tym świadczyć pewne krótkie opowiadanie, znalezione w przepastnych głębinach Internetu. Otóż do światowej sławy lekarza i bakteriologa przyszła raz na badanie tzw. pani z pretensjami. – Co pani dolega? – spytał uczony. – Przywykłam – zawołała urażona – by tytułowano mnie wielce szanowną panią. – Niestety, tej choroby nie jestem w stanie wyleczyć – odparł lekarz i wezwał następnego pacjenta.
Wydaje się, że z zarozumiałością można powalczyć skutecznie pod warunkiem dotarcia do jej źródeł. Jest ich bardzo wiele, ale przynajmniej sześć warto omówić, bowiem stanowią rdzeń wszelkich późniejszych konsekwencji w życiu kapłańskim.
I tak, pierwszym z nich jest zaniżona samoocena. Uważa się, że istotną determinantą zaburzeń psychicznych jest uczucie nieadekwatności i bezwartościowości[4]. Rozwój samooceny następuje szczególnie w okresie adolescencji, choć jego początki związane są z okresem przedszkolnym, co jest konsekwencji obserwacji i oceniania najbliższych osób i otoczenia. Trzeba pamiętać, że czas dojrzewania to kształtowanie się samooceny na trzech etapach[5]. Najpierw jest to samoocena niedojrzała, mająca charakter sytuacyjny i powierzchowny, następnie pogłębiona, charakteryzująca się wyraźniejszym i głębszym uświadomieniem sobie dodatnich i ujemnych cech osobowości. Ostatni etap to samoocena dojrzała, pokazująca stosunek człowieka do siebie w trzech aspektach: emocjonalnym, intelektualnym oraz społecznym[6].
Jeśli powyższy proces został zaburzony, dorosły człowiek egzystuje z nieadekwatną samooceną. Kapłan z zaniżoną samooceną będzie poszukiwał różnego rodzaju możliwości kompensacyjnych. A stąd już krok do pokusy wielkości, która zapewnia lepsze samopoczucie i świadomość własnej wartości. Niestety, wielu dorosłych nie chce się do tego przyznać i brnie w ciągłe afirmacje czy autoafirmacje. Zarozumiałość staje się wtedy nie do zniesienia.
Drugą przyczyną wchodzenia na drogę zadufania w sobie jest lęk przed ośmieszeniem, obnażeniem jakiegoś defektu lub braku. Zarozumiałość staje się wtedy mechanizmem obronnym. W koncepcji Adlerowskiej najważniejszą determinantą ludzkich zachowań jest świadomość, a zasadniczym celem jednostki dążenie do rozwoju i doskonalenia swojej osobowości. Rozwój natomiast polega na realizowaniu zadań życiowych (self realisation). Dążenie do rozwoju Alfred Adler nazywa „instynktem mocy”. Niezrealizowane takie dążenie prowadzi do poczucia niższości oraz kompleksów. Wytwarzają się wtedy mechanizmy kompensacji[7]. Kapłan bojący się odkrycia swej prawdziwej twarzy idzie w kierunku swoistej bufonady. Kreuje siebie na człowieka mocnego, mądrego i szanowanego za to, co sobą reprezentuje. W konsekwencji powstaje dość nieautentyczna postać, w której jest coraz więcej pokusy wielkości.
Kapłański lęk może być oczywiście związany z różnego rodzaju kompleksami, które nie zostały przepracowane w dzieciństwie czy młodości. W ich miejsce pojawia się nieodparte pragnienie dowartościowania. To z kolei rodzi chęć kreowania siebie za wszelką cenę.
Kolejnym źródłem omawianej pokusy jest egocentryzm stanowiący ogromną przestrzeń różnego rodzaju zniewoleń. Świetnie sytuację człowieka zranionego egocentryzmem opisują Pascal Zivi i Jacques Poujol. Otóż, „egocentryk posługuje się innymi, aby karmić swoje źle skonstruowane narcystyczne jądro. Brakuje mu uznania od dzieciństwa i oczekuje on od innych oznak uwagi, aby zaspokoić ten brak. To wzmacnia, podsyca jego neurozę i uśmierza lęk. W tym celu posługuje się on swoją władzą, renomą i wizerunkiem. Oczywiście, nigdy się do tego otwarcie nie przyznaje. Ale Kościół lokalny jest środowiskiem, gdzie sprawowanie funkcji odpowiedzialnego przysparza mu okazji do łagodzenia tej rany. Zapomina on, że nikt nie jest w stanie dać mu jako dorosłemu tego, czego zabrakło w dzieciństwie. Konsekwencją manipulacji narcystycznej jest to, że egocentryk tworzy wokół siebie dwór, środowisko, które dostarcza mu oznak uznania. Odrzuca zaś tych, którzy nie zaspokajają jego potrzeb lub robią to niezbyt często, wypychając ich z systemu. Nie lubi on konkurencji ani cienia, który nań rzucają inni. W gruncie rzeczy egocentryk kompensuje swoje narcystyczne zranienie, otaczając się osobami, które w tej relacji nie istnieją dla samych siebie. Potrzebuje on tego typu funkcjonowania, aby przeżywać swoją patologię. Nadużycie polega tu na tym, że egocentryk nigdy nie słucha osób z otoczenia, nie bierze ich pod uwagę dla nich samych, ale dla swoich własnych celów”[8]. Kapłan-egocentryk ma liczne pokusy stawania się wielkim, patrzenia na innych z góry.
Czwartym źródłem zarozumiałości może być klimat wychowawczy w seminarium. Różnego rodzaju nierozwiązane problemy w okresie formacyjnym rzutują na jakość życia późniejszego kapłana. Postulat w tej kwestii formułuje o. Józef Augustyn, który uważa, że „Bóg daje powołania kapłańskie w takich warunkach, w jakich żyje wspólnota Kościoła. Seminaria przyjmujące młodych ludzi zobowiązane są jednak do udzielania im takiej pomocy, jakiej potrzebują. (…) Pokonywanie ludzkich problemów, zwłaszcza tak głębokich jak uwikłania emocjonalne i seksualne, wymaga przede wszystkich wielkiego zaangażowania moralnego i duchowego. Pomoc psychologów bywa wówczas tylko skromnym wsparciem dla walki duchowej. Bez głębokiej modlitwy, opartej na słowie Bożym, bez Eucharystii, szczerej spowiedzi i kierownictwa duchowego rozwiązanie takich problemów jest – po ludzku rzecz biorąc – niemożliwe. Zranienia i uwikłania osób wstępujących do seminarium wymagają od nich ewangelicznego radykalizmu, dzięki któremu mogą wprowadzić w życie ideały związane z powołaniem do celibatu kapłańskiego”[9]. Kapłan mający problemy z realizacją rad ewangelicznych, ponieważ źle wykorzystał czas seminaryjny, ma wiele pokus, aby wejść na drogę zadufania w sobie.
Kolejną przyczyną powstawania pokusy wielkości u kapłana może być środowisko, w jakim się obraca. Niestety, w wielu przypadkach ksiądz jest „nadmuchiwany” różnego rodzaju komplementami, pochwałami, które wywołują w nim poczucie wyjątkowości. Są też parafie, w których wierni boją się albo nie chcą mówić nic negatywnego do swojego duszpasterza. Rośnie więc on w nimbie wspaniałości i niezastępowalności. W konsekwencji powiększa się w nim przestrzeń próżności. A przecież, jak pisał ks. Janusz Pasierb, „w księżach jest dużo cech irytujących, ale chyba najbardziej irytująca jest ta zasadnicza inność, na którą nie ma rady. Trudno załatać to największą nawet towarzyskością. W którymś punkcie ona się kończy i człowiek w sutannie pozostaje sam”[10]. Często więc próbuje ową inność zamaskować poczuciem wielkości i odrębności. W wielu przypadkach środowisko taką postawę akceptuje, a nawet podsyca.
Nie ma żadnej wątpliwości, iż ostatnim, ale chyba najważniejszym źródłem pokusy wielkości jest niska jakość życia wewnętrznego. Kapłan, który coraz rzadziej spotyka się ze swoim Mistrzem, pozwala na odradzanie się niebezpiecznych pragnień związanych z poczuciem ważności, z byciem kimś wyjątkowym. Brak jakości życia wewnętrznego likwiduje pokorę, a wzmaga nadętość i chełpliwość. Taki kapłan pielęgnuje w sobie wiele skłonności do pychy i osiągania coraz więcej sukcesów w celu zaspokojenia próżności. Zmienia się po prostu punkt odniesienia. Własne „ja” staje się najistotniejszą normą. A przecież „życie wewnętrzne to wewnętrzna wolność, piękne myślenie i pragnienia budzone w medytacji czy kontemplacji ewangelicznej, adoracji Najświętszego Sakramentu. Osoby samotne nie skupiają się wówczas, jak jest to w związkach małżeńskich, na współmałżonku, lecz na wielu osobach, z którymi wchodzą w relacje na płaszczyźnie zamiłowania do literatury, filmu, teatru, szeroko pojętej kultury. W samotności niezbędne są pasje, które wypełniają serce, czas, relacje z Bogiem i ludźmi. Nie można odczuwać bólu samotności jako doświadczenia, które trwa”[11].
Patrząc na powyższą analizę, nie mamy chyba wątpliwości, iż pokusa wielkości ma solidne korzenie zarówno w osobowości kapłana, jak i jego środowisku. Trzeba więc wejść w szczegóły i odsłonić kilka chorób kapłańskich, które wywołują pokusę wielkości.
DZIESIĘĆ CHORÓB GENERUJĄCYCH "PSYCHOPATOLOGIĘ WŁADZY"
Coraz większe uleganie pokusie wielkości może prowadzić wręcz do „psychopatologii władzy”. Oczywiście nie chodzi tu o jakiś rodzaj choroby psychicznej, a raczej o chorobę duszy. To ona uniemożliwia jakąkolwiek zdolność prowadzenia dialogu. Dodatkowo ktoś, kto wchodzi na drogę chęci dominacji, widzi wszystko tylko w dwóch kolorach.
Trzeba pamiętać, iż „czarno-biała wizja świata niesie ze sobą nieodpartą pokusę ułatwienia, rozszyfrowania rzeczywistości. Sekret tkwi w tym, że podejście emocjonalne oznacza łatwość oceny rzeczywistości. Pozwala natychmiast, bez zbędnego wysiłku poznawczego, zdefiniować świat, zadecydować, czy mamy do czynienia z wrogiem czy z przyjacielem”[12].
Trzeba też pamiętać, iż pokusa wielkości łączy się bardzo ściśle z poczuciem władzy, dominacji. W konsekwencji pojawia się wielka samotność. Antoni Kępiński tak opisuje ową zależność: „Atrybutem władzy jest samotność. Świat otaczający leży u nóg władcy, może on nim dowolnie kierować, jest jego własnością, lub gdy jego własnością nie jest, gdy nie może nim rządzić, jest mu obcy, wrogi, budzi zawiść i lęk. I nie może władca zaznać spokoju, póki nań swej władzy nie rozszerzy. Płaszczyzna związku z otoczeniem jest tu zawsze pochyła – władca u szczytu, świat u jego stóp, lub gdy nie jest on na swoim terenie, gdy nie może rządzić, wówczas pozycja jego automatycznie przesuwa się ze szczytu pochyłości na jej sam dół. W obu wypadkach ma uczucie samotności i lęku. W żadnej bowiem pozycji, górnej czy dolnej, nie ma on wokół siebie ludzi równych sobie; albo oni są automatami, którymi może dowolnie sterować, albo sam jest takim automatem przez nich kierowanym”[13].
Warto zatem przyjrzeć się tym wymiarom samotności, które stanowią pewien rodzaj dysfunkcji, powodującej wiele niepokojących zachowań kapłana. Oto dziesięć postaw prowadzących do ulegania pokusie wielkości.
Niereformowalność jest niezwykle uciążliwą przypadłością, bowiem niesie ze sobą pewnego rodzaju zawziętość i nieustępliwość, owocujące trudnym do zaakceptowania uporem. Ksiądz, który w swoim środowisku jest odbierany jako niereformowalny uparciuch, kreuje siebie na wielkiego kapłana, mającego monopol na dobre postępowanie.
Można przedstawić przynajmniej kilka schematów myślowych, które ową niereformowalność pogłębiają, przez co pokusa wielkości staje się coraz bardziej realna.
Schematy myślowe powodujące niereformowalność kapłańską
Kapłan niereformowalny zatrzymuje się na pewnym etapie rozwoju. Nie ma już miejsca na wzrastanie. Warto tu przytoczyć słowa ks. Jarosława Międzybrodzkiego: „Wzrost niekoniecznie musi być związany z dobrym samopoczuciem czy psychicznym komfortem. Odwrotnie – wzrastanie często wymaga trudu, powiązane jest ze zmaganiami z własną słabością i niemocą. Jeśli mamy wzrastać, musimy dotykać swoich słabych stron, grzechu, upadku, bezradności. Wzrost nigdy nie jest przechodzeniem od sukcesu do sukcesu, od przyjaźni do jeszcze głębszych relacji. Wzrastanie nie jest sielanką! (…) Kiedy wchodzimy we wspólnotę, po krótkim okresie fascynacji prędko odkrywamy, jak bardzo inni nas drażnią i denerwują. Oni rzeczywiście grzeszą, są nieodpowiedzialni, słabi, mają zupełnie inne przyzwyczajenia niż ja, wychowali się w innych środowiskach. Stosunkowo szybko można się zorientować, że nie da się wszystkich podporządkować sobie. Oni prawdopodobnie są niereformowalni! I w tym momencie zaczyna się prawdziwy wzrost. Właśnie wtedy, gdy tracimy we wspólnocie swój komfort psychiczny. Obecność innych wydobywa z nas reakcje, o których nie mieliśmy pojęcia, kiedy byliśmy sami”[14]. Trzeba pamiętać, że siostrą niereformowalności jest nieomylność, będąca odmianą dominacji.
Podejście do drugiego człowieka z pozycji siły musi wywołać jego sprzeciw, ale jednocześnie rodzić napięcia wśród samych „kapłanów-zdogmatyzowanych nauczycieli”, bowiem jak pisał Michel Foucault: „władza – to raczej sieć zawsze napiętych, zawsze aktywnych relacji (…), przejawiających się w ustawicznej walce”[15]. Zatem syndrom nieomylności to przeświadczenie, że inna postawa jest niemożliwa.
Niereformowalność w poglądach, która likwiduje wszelki sprzeciw i prowadzi do zanegowania partnerskich postaw pomiędzy księdzem a spotykanym przez niego człowiekiem, tworzy szereg współwystępujących cech świadczących o „dogmatyzmie edukacyjnym”:
A oto najczęściej spotykane przejawy nieomylności kapłańskiej:
Dobrym wprowadzeniem do pochylenia się nad ludzką pogardą są słowa o. Jacka Salija: „Przypomnijmy sobie, jak Pan Jezus odnosił się do złoczyńców. Przede wszystkim nikomu nie okazywał pogardy. Pogarda polega na wykluczeniu (subiektywnym oczywiście) kogoś z rodziny ludzkiej, dlatego jest nie do pogodzenia z miłością. Miłość bowiem to uznanie, że ktoś jest wart tego, żeby go chcieć dla niego samego – uznanie czynne, wyrażające się przekraczaniem własnego egoizmu, czyli życzliwością. Dlatego przedmiotem miłości może być tylko osoba, ktoś transcendentny wobec wszelkich uwarunkowań, korzyści, ról społecznych, całej doczesności. (…) Bardzo tego pilnujmy, aby nasze reakcje na zło płynęły z dobrych źródeł, a nie z jakichś ciemnych namiętności. Ale czymś nie mniej ważnym jest rachowanie się ze sobą w sumieniu, czy ja przypadkiem nie grzeszę brakiem reakcji na zło. Nie na każde zło muszę reagować. Obowiązek reagowania rośnie w miarę tego, im bliżej mnie dane zło się dzieje oraz im bardziej dotyka ono słabych i bezbronnych”[17].
Do życia kapłańskiego niepostrzeżenie może wkraść się pogarda, kiedy ksiądz nie dba o miłość w swoim życiu. Wtedy pojawia się brak szacunku i niechęć do niektórych osób. Można pokusić się o pokazanie pewnych śladów pogardy w życiu kapłańskim.
Ślady pogardy w życiu kapłańskim
Najlepszym komentarzem do tych zachowań są słowa André Seve’a: „Kiedy pogardzam drugim człowiekiem, kiedy odczuwam zazdrość, gdy kogoś ignoruję, sam odrzucam objawienie, które ustanawia jedyną przestrzeń, w której mogę być kochany przez Boga: Bóg kocha wszystkich ludzi, Bóg kocha nas jako lud”[18]. Nie da się ukryć, że człowiek, który pozwala sobie na pogardę, ulegać też będzie pokusie wielkości i zacznie patrzeć na innych z góry.
Anselm Grün w jednej ze swych książek napisał: „W rozmowie o kolegach z pracy albo przyjaciołach słyszy się niekiedy, że któryś z nich jest dziwny, bo ma kompleks niższości. Każdy obeznany jako tako z psychologią zna ten termin, który zajmuje szczególne miejsce w psychologii indywidualnej Alfreda Adlera. Z reguły kompleks niższości jest rekompensowany w ten sposób, że szczególnie chce się zwrócić na siebie uwagę, np. zachowując się arogancko. Człowiek buduje sobie wówczas fasadę z zarozumiałości, zadziera nosa i na wszystkich patrzy z góry. Często jest to znak, że za tą fasadą nie kryje się żadna okazała budowla, tylko nędzna chałupa, którą chce się za wszelką cenę ukryć właśnie za ową sztucznie stworzoną fasadą. Niekiedy taka osoba tuszuje swoje braki, przechwalając się zgromadzonymi pieniędzmi lub swoimi umiejętnościami”[[19]. Jest to klasyczny opis człowieka patrzącego z góry. Kapłan może także pokusić się o taką postawę, czego dowodzą poniższe przykłady.
Kapłańskie patrzenie z góry
Owo patrzenie z góry niesie ze sobą pokusę wielkości, która może się także przejawiać w postaci nieraz panicznej ucieczki przed dokonaniem oceny siebie. Wtedy kapłan wchodzi na drogę bezkrytycyzmu.
Trudno nie zgodzić się z poglądem, że „czasami ów fikcyjny obraz samego siebie jest aż tak odległy od rzeczywistości, że prowadzi to do poważnych zaburzeń psychicznych, uniemożliwia kontakt z rzeczywistością oraz budowanie harmonijnych więzi z ludźmi. Często podtrzymywanie mitu o własnej wielkości prowadzi do uzależnień chemicznych, gdyż substancje psychotropowe ułatwiają człowiekowi funkcjonowanie w świecie fikcji, zawężając i zniekształcając przeżywanie samego siebie. Człowiek dojrzały chce mieć rację w postępowaniu, a nie tylko w myśleniu, gdyż wie, że konsekwencje jego ewentualnych błędnych zachowań zgłoszą się do niego same. Z kolei im bardziej niedojrzały jest człowiek, tym bardziej bezkrytycznie zgadza się z własnym zdaniem na własny temat”[20]. Zaczyna się wtedy niebezpieczna przygoda przeniknięta brakiem dystansu wobec siebie. Ksiądz zaczyna uciekać przed oceną siebie, własnych wyborów i zachowań Jest w stanie opracować wiele „taktyk ewakuacyjnych”, byleby tylko nie odkryć prawdy o sobie. Oto kilka z nich.
Sposoby ucieczki przed samooceną
Niechęć do samooceny jest więc przemyślaną taktyką, która ma uchronić przed potrzebą zweryfikowania własnego życia. Pojawia się wtedy wyjątkowo niebezpieczna skłonność do grania, do bycia nieautentycznym. Wtedy najmocniej może zaatakować pokusa wielkości, szczególnie że kapłan lubi odwoływać się do faktu bycia księdzem (i to jakim!).
Odwoływanie się do swojego statusu
Gandhi mawiał, że służenie innym bez uczucia pokory jest jedynie zaspokajaniem egoizmu: zapatrzeniem się wyłącznie we własną osobę. I jest to niewątpliwie racja. Jeśli kapłan chce naprawdę służyć, musi choć trochę zapomnieć, kim jest. Musi się niejako wtopić w środowisko. Okazuje się, że coraz więcej Polaków twierdzi, iż księża potrafi ą być uczciwi, szczerzy, sprawiedliwi i że można im po ludzku zaufać. Jednak najbardziej denerwuje u księży zarozumiałość i obnoszenie się ze swoim bogactwem, a także podkreślanie, kim są.
Jakże świetnie pasują w tym miejscu słowa ks. Henriego J.M. Nouwena: „Jesteśmy grzesznymi ludźmi, którzy potrzebują tyle samo troski, co każda z tych osób, które zostały nam powierzone (…). Dlatego prawdziwa posługa musi być wzajemna. Gdy członkowie wiary nie mogą prawdziwie poznać i pokochać swojego pasterza, pasterzowanie staje się wkrótce zakamuflowanym sprawowaniem władzy nad innymi ludźmi i nabiera charakteru autorytarnego i dyktatorskiego”[21]. Istnieje wiele okazji do odwoływania się przez księdza do własnego statusu. Właśnie w ten sposób kapłan wchodzi na drogę owego kamuflażu władzy.
Wygodne sytuacje, aby przyznać się do bycia księdzem
Odwoływanie się do kapłańskiego statusu jest nierzadko przejawem pewnego cwaniactwa i z pewnością antyświadectwem. Wykorzystywanie swojej pozycji społecznej do załatwiania własnych interesów to nieuczciwość. Jest ona często przykrywana zachowaniem apodyktycznym, co niewątpliwie wyzwala omawianą pokusę wielkości.
Apodyktyczność to sposób bycia lub zachowania polegający na narzucaniu innym swojego zdania, na ogół wykluczający sprzeciw. To bardzo uciążliwa cecha charakteru, bowiem wywołuje cały szereg problemów w relacjach z drugim człowiekiem. Jest to postawa dominacji, nieliczenia się z drugą osobą. Stefan Kisielewski mawiał, że apodyktyczność stanowi formę żarliwej troski o skuteczność. Apodyktyczność i autorytaryzm w relacjach międzyludzkich to zawsze duży problem, bowiem tłumione przez drugą osobę emocje muszą w którymś momencie zostać „odwentylowane”. Trzeba też pamiętać, iż tłumienie uczuć stanowi postać szantażu emocjonalnego. Jest to szczególnie ważne w procesie wychowania dzieci[22]. A kapłan przecież tak wiele czasu poświęca nauczaniu i wychowaniu innych. Ma jednak pokusę stawania się coraz bardziej apodyktycznym. Przejawy owej apodyktyczności można łatwo wyliczyć.
Formy apodyktyczności
Apodyktyczny kapłan w wielu przypadkach staje się człowiekiem, który podświadomie coraz bardziej oczekuje uznania i poklasku. Wiele rzeczy w swojej pracy czyni „pod publiczkę”. A to już krok do pokusy wielkości.
W pewnym opowiadaniu opisane są usługi dla ludności oferowane przez amerykańskie zakłady pogrzebowe. Za odpowiednią cenę można sobie zamówić stosowne pośmiertne oblicze: poważne, świątobliwe, wesołe, anielskie czy ironiczne. Okazuje się, że makijaż zaciera po prostu wszelkie ślady, jakie pozostawia śmierć.
W swoim życiu kapłan może szukać osób, które poprawią mu twarz (samopoczucie). Szuka zatem uznania, które nieraz jest związane z pewnym syndromem. W dobie tzw. bezsilności w procesie wychowawczym może się okazać, iż wychowawca wpędził się w kompleks odrzucenia. Czuje, że utracił autorytet. Analizując syndrom utraconego autorytetu, można wyróżnić kilka jego objawów:
Odnosząc powyższe „markery” do życia kapłańskiego, można odkryć przynajmniej kilka przejawów takiego zabiegania o uznanie, które w konsekwencji staje się formą „podlizywania” się opinii publicznej.
Przejawy szukania uznania przez kapłana
Likwidowanie w sobie cierpienia spowodowanego brakiem uznania poprzez ciągłe o nie zabieganie niesie ze sobą kolejne niebezpieczne zjawisko. Kapłan zaczyna otaczać się osobami, które zawsze będą go chwalić i doceniać.
W przepastnych głębiach sieci można znaleźć ciekawą anegdotę. Otóż w pewnej ważnej instytucji rozpisano konkurs na naczelne stanowisko. Zebrała się wysoka komisja ze wszystkimi „czynnikami”. Przed jej obliczem stanął pierwszy kandydat, któremu powiedziano:
– Chodzi tu o prosty test, jaki chcemy przeprowadzić na pańskiej osobie, zanim otrzyma pan ewentualnie posadę, o którą się ubiega. Czy zgadza się pan na to? – Oczywiście – potaknął egzaminowany. – Ile jest dwa plus dwa? – zapytał przewodniczący komisji. – Cztery – odpowiedział bez zająknięcia. Przywołano drugiego kandydata. I znowu po wstępnym pouczeniu padło pytanie: – Ile jest dwa plus dwa? – Tyle, ile życzy sobie szef – wypalił jak z dwururki. Nie trzeba chyba dodawać, że to naczelne stanowisko otrzymał kandydat drugi.
Wydaje się więc, że rację miał ks. Luigi Sturzo, kiedy pisał: „Nie otaczaj się pochlebcami. Pochlebianie szkodzi duszy, pobudza próżność i fałszuje rzeczywistość. Przyjaciel pochlebca nie jest już przyjacielem i należy mieć się przed nim na baczności: może prosić o coś, czego nie powinno mu się udzielić. Jeśli już mu się na coś pozwoli, to nie ze względu na przyjaźń, lecz ze względu na pochlebstwa”[24]].
Ksiądz może mieć pokusę otaczania się osobami, które należy zaliczyć do grona pochlebców. Można nawet dokładnie podać opis typowego pochlebcy, korzystając ze znanych przysłów i sentencji.
Cechy pochlebców
Warto w tym miejscu przytoczyć nauczanie Kościoła: „Należy potępić wszelkie słowa lub postawy, które przez komplementy, pochlebstwo lub służalczość zachęcają i utwierdzają drugiego człowieka w złośliwych czynach i w przewrotności jego postępowania. Pochlebstwo stanowi poważne przewinienie, jeżeli przyczynia się do powstania wad lub grzechów ciężkich. Pragnienie wyświadczenia przysługi lub przyjaźń nie usprawiedliwiają dwuznaczności języka. Pochlebstwo jest grzechem powszednim, gdy zmierza jedynie do bycia miłym, uniknięcia zła, zaradzenia potrzebie, otrzymania uprawnionych korzyści”[25].
Kapłan musi mieć świadomość, że pogoń za uznaniem otwiera ogromną bramę do pokus związanych z wielkością. To z kolei prowadzi do stylu życia, w którym chodzi o zrobienie kariery. Następuje wtedy powolna, ale systematyczna rezygnacja z wielu wartości i ideałów. Etos kapłański zostaje zdeformowany. Pojawia się pokusa postępowania według zasady: cel uświęca środki.
Jean Paul Sartre w swej krótkiej autobiografii pt. Słowa opowiada, jak utracił wiarę. „Do niewiary nie przywiodły mnie sprzeczności dogmatów, lecz życie. Bo przecież wierzyłem – co dnia klękając w koszuli na łóżku, odmawiałem, złożywszy ręce, swój pacierz, alem o Bogu myślał coraz rzadziej. Kilka lat utrzymywałem jeszcze z Wszechmocnym stosunki oficjalne; prywatnie zaprzestałem składania Mu wizyt… A On coraz rzadziej na mnie spoglądał. W końcu odwrócił oczy. Pragnąłem Boga, dano mi Go. Przyjąłem ów dar, nie pojmując, żem Go szukał. Nie zapuściwszy korzeni w moim sercu, wegetował czas jakiś – potem umarł”[26]. I rzeczywiście, kariera może zniszczyć kontakt z Bogiem. A co można zrobić dla kariery? Kapłan, wbrew pozorom, ma wiele możliwości w tym względzie. Oto najczęstsze z nich.
Ku karierze kapłańskiej
Jak więc widać z powyższych refleksji, pokusa wielkości jest czymś wyjątkowo niebezpiecznym, zagrażającym współczesnemu kapłanowi. Co więcej, stanowi źródło innych pokus, które bardzo skutecznie walczą o księdza. W tym kontekście każdy kapłan powinien uświadomić sobie na nowo słowa Jana Pawła II: „Kapłani na mocy swej posługi są powołani, by (…) celebrować Ewangelię nadziei, głosić ją i jej służyć. (…) Winni oni upodobnić całe swoje życie i swoje działanie do Jezusa. (…) Przez sprawowanie swej posługi mają oni przedłużać obecność Chrystusa, jedynego i najwyższego Pasterza; a przez naśladowanie Jego stylu życia ukazywać Go w sposób przejrzysty powierzonej im owczarni. Żyjąc w świecie, ale nie będąc ze świata (por. J 17, 15–16), w obecnej sytuacji kulturowej i duchowej kontynentu europejskiego są wezwani, by być znakiem sprzeciwu i nadziei dla społeczeństwa chorego na horyzontalizm i potrzebującego otwarcia na Transcendencję”[27].
Aby te słowa zrealizować, należy walczyć z pokusą wielkości, która deformuje kapłańskie oblicze. Można zaproponować pięć środków odczulających, które będą skuteczne w walce z chorobą zarozumiałości i pychy księdza.
Każdy środek odczulający poprawia funkcjonowanie organizmu. Sprawia, że choroby związane z alergią stają się mniej dokuczliwe. Także w sferze ducha można zaproponować takie lekarstwa, które sprawią, że kapłan potrafi przezwyciężyć swoje „uczulenie” na małość, pokorę lub brak awansów. Chodzi tak naprawdę o pięć postaw, które powinny charakteryzować pokornego kapłana.
Pierwszą, niezwykle ważną postawę ukazuje sam Jezus, pouczając swoich uczniów słowami: „Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych” (Mt 18, 10). Jest to zatem postawa pochylenia się nad drugim człowiekiem, bez oglądania się na to, co sobą reprezentuje.
Aby tak mogło się stać, potrzeba konsekwentnej walki z pychą. Bardzo sugestywnie przedstawia ją mnich pontyjski, teolog i mistyk Ewagriusz, który „nazywa pychę urojeniem, złą gorliwością, mroczną ułudą, zarozumiałością ciała. Opanowany przez nią człowiek stawia się na miejscu Boga i podkreśla swoją niezależność. Wcześniej czy później sam staje się jak demon, który go opanował. Nie przyjmuje napomnień, przypisuje sobie wszystkie zasługi, gardzi innymi. Wszystkich dookoła uważa za głupców, którzy nie dostrzegają jego »wielkości«. Poucza i nie toleruje słabości innych, pogardza grzeszącymi. Lekarstwem jest pokora, posłuszeństwo Bogu, cierpliwe znoszenie przeciwności losu i zniewag. Tylko człowiek akceptujący swoją zależność od Boga i ograniczoność jest w stanie cieszyć się życiem i ma szansę zdobyć prawdziwą Bożą mądrość. Mnich powinien opłakiwać swoje grzechy, a nie cudze, pamiętać o krzywdach, jakie wyrządziły mu demony, nie chwalić się czynionym dobrem i słuchać swojego kierownika duchowego”[28].
A zatem kapłan w kontekście rozważań o pokusie wielkości powinien pamiętać, że każdy napotkany człowiek jest tak samo ważny. A także że każdy (nawet grzesznik) ma prawo do kapłańskiego czasu. Stąd też ksiądz powinien zdawać sobie sprawę z tego, iż każdy potrzebuje akceptacji. Tylko wtedy najważniejszy będzie Bóg przychodzący w drugim człowieku, a nie moje „ja”.
Autor natchniony przekazuje niezwykle ważną prawdę. Przestrzega: „Obrzydłe Panu serce wyniosłe z pewnością karania nie ujdzie!” (Prz 16, 5). Jakże zatem ważna jest skromność, będąca przecież bliską krewną pokory.
Niewątpliwie, zarozumiałość jest grzechem głównym, a związana z nim wyniosłość rodzi się w sercu, które przestało być badane. Stąd też kapłan powinien zastanowić się nad swoją skromnością i konsekwentnie nad nią pracować. Skromność to przecież pewien dystans, przyzwoitość w mowie, ubraniu, a także w zachowaniu. Skromność kapłana to także umiejętność poprzestawania na małym, a więc postawa umiarkowania. Przecież konsumpcjonizm w każdej formie ustawia hierarchię wartości, rodząc postawę roszczeniową u osób stykających się z takim kapłanem. Jest to brzemienne w skutkach – powoduje takie podejście do życia, w którym używanie zajmuje bardzo wysokie miejsce w hierarchii wartości.
Skromność w najściślejszym znaczeniu tego słowa porządkuje zewnętrzną stronę człowieka. Osoba skromna potrafi nie tylko zachować umiar, ale także kulturę i wyczucie sytuacji. W pracy nad skromnością ważną kwestią jest stosunek do siebie (także do własnego ciała). Skromny człowiek ma poczucie granicy: co może odsłonić, co powiedzieć, jak zażartować. Skromność wymaga także weryfikowania zachowań.
Jakże pięknym przykładem owej skromności był bł. Michał Sopoćko, o którym można powiedzieć, iż „pomimo że spotykał się z wieloma trudnościami, nie narzekał, nie skarżył się, przeciwnie, starał się owe trudności przezwyciężać mocą Bożej łaski. Odkrył, jak bardzo potrzebuje Boga, i to Boga miłosiernego, a ta osobista więź była źródłem natchnień i mocy w Jego pracy kapłańskiej i zabiegach o świętość swoją i każdego napotkanego człowieka. Czuło się, że jest bardzo blisko Boga, pisze ks. Ciereszko; Jego osoba – skromna, wewnętrznie wyciszona – promieniowała na zewnątrz Bożym pokojem”[29].
Jakże sugestywne są słowa Apostoła: „Odrzucaj natomiast światowe i babskie baśnie. Sam zaś ćwicz się w pobożności” (1 Tym 4, 7). Kapłan musi walczyć z pokusą zeświecczenia, bowiem tylko wtedy będzie go fascynował świat Ducha.
I tak, w pierwszej kolejności powinien zmagać się z pokusą światowości. Musi też zawsze wracać do korzeni i motywacji swojego powołania. Tylko wtedy nie będzie się oglądał na to, co powiedzą inni. Nie będzie oczekiwał wdzięczności.
Warto w tym miejscu przytoczyć słowa abpa Józefa Życińskiego skierowane do kapłanów: „Nie oczekujmy na oklaski, bo gdy Jezus niósł krzyż, nie był oklaskiwany, nikt nie dziękował Mu w godzinie konania na krzyżu. Umieć naśladować Chrystusa Pana w spokojnym przyjmowaniu oznak niewdzięczności to umieć nie oczekiwać na słowa uznania, na sprawiedliwą ocenę naszej pracy. Wtedy ból życia, doświadczenie samotności i niesprawiedliwej krytyki nie pogrążą nas w zniechęceniu czy rozpaczy, ale jeszcze ściślej zjednoczą z Tym, który przybijany był do krzyża. Jeszcze wyraźniej umocnią naszą solidarność z tymi wiernymi, których Izajasz nazywa ubogimi, bo odarto ich z wszelkich wartości. To ci, których serca są złamane. Oni potrzebują naszej wrażliwości serca, by nie czuli się zepchnięci na margines życia”[30].
Chodzi więc o prawidłowy kierunek patrzenia. Kapłan ma obowiązek ciągłego wchodzenia na drogę pobożności. Tylko wtedy będzie potrafił oprzeć się światowości, która tak bardzo kusi.
Ksiądz, kierując wzrok i serce w stronę Mistrza z Nazaretu, wypełnia swoje posłannictwo. Ma wtedy pewność, że sprawy życia doczesnego są ważne, ale mogą być odczytywane tylko w świetle Bożej Opatrzności. Dlatego też kapłan powinien pamiętać słowa Benedykta XVI, który mówił, że „autentyczne spotkanie z Bogiem prowadzi człowieka do uznania własnej nędzy i braków, własnych ograniczeń i grzechów. Pan jednak, bogaty w miłosierdzie i przebaczenie, pomimo tej słabości przemienia życie człowieka i wzywa go do pójścia za Nim. Świadectwo pokory Izajasza, Piotra i Pawła zachęca wszystkich, którzy otrzymali dar Bożego powołania, by nie koncentrowali się na własnych ograniczeniach, lecz wpatrując się w Pana i Jego zadziwiające miłosierdzie, odmienili serce i z radością wciąż »pozostawiali wszystko« dla Niego. On bowiem nie patrzy na to, co jest ważne dla człowieka: »Człowiek widzi to, co dostępne dla oczu, a Pan widzi serce« (1 Sam 16, 7), i czyni ludzi nędznych i słabych, ale wierzących w Niego, nieustraszonymi apostołami i głosicielami zbawienia”[31].
Św. Paweł nie pozostawia słuchaczom żadnych złudzeń, kiedy pisze: „Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też drugich” (Flp 2, 4). Otwartość leży u podstaw każdej służby. Kapłan, który jest przecież do niej powołany, musi być otwarty na drugiego człowieka. Nikt nie ma chyba wątpliwości, że zaangażowanie w sprawy bliźnich przybliża człowieka do drugiego. Z kolei wrażliwość likwiduje poczucie wyższości.
Pięknym komentarzem do tych słów Apostoła jest apel Benedykta XVI: „Kochajmy tego Jezusa, który tak całkowicie oddaje się w nasze ręce! Kochajmy Go tak, jak Go kochała Maryja! I nieśmy Go ludziom tak, jak Maryja zaniosła Go do Elżbiety, wywołując radość i wesele! Dziewica dała Słowu Bożemu ludzkie ciało, aby mogło przyjść do świata. My również oddajmy nasze ciało Panu, w coraz większym stopniu czyńmy z naszego ciała narzędzie Bożej miłości, świątynię Ducha Świętego! Nieśmy w świat niedzielę i jej wielki dar! Prośmy Maryję, by nas uczyła stawać się – tak jak Ona – wolnymi od siebie samych, by znaleźć w otwartości na Boga naszą prawdziwą wolność, prawdziwe życie, autentyczną i trwałą radość”[32].
Ksiądz w swojej pracy duszpasterskiej, w swojej posłudze nie może pozostać zamknięty na potrzeby spotkanych ludzi i tych, którzy na niego liczą. Musi zatem ciągle pracować nad swoją otwartością. Dla samoakceptacji każdego człowieka ważne jest, aby jego otwartość była uczciwa, szczera i autentyczna.
Nie można też zapominać, że otwartość to gotowość na wpuszczenie do swojego życia Kogoś lub czegoś. W pierwszej kolejności potrzebna jest decyzja woli. Trzeba chcieć kreować w sobie postawę otwartości. Otwarcie się na innych wymaga też od człowieka pozytywnego nastawienia do siebie. Adekwatna samoocena sprawia, że nie ma w nim lęku przed innymi.
Warto pamiętać, że nie można przeżyć autentycznego spotkania z drugim w dialogu bez gotowości dzielenia się sobą, otwierania przed nim choćby części swojego świata. Takie spotkanie byłoby z gruntu fałszywe, byłoby dowodem nieszczerości naszych intencji.
Kapłan świadom swojego powołania powinien zadbać o takie postępowanie, które będzie „rozszerzać” jego serce na spotkanie w dialogu z drugim. Tylko wtedy ma szansę wygrać z pokusą wielkości. Tylko wtedy jest w stanie obronić się przed pragnieniem stawania się coraz bardziej znaczącym.
Słowa Apostoła są doskonale czytelne, kiedy pisze: „Cokolwiek czynicie, z serca wykonujcie jak dla Pana, a nie dla ludzi” (Kol 3, 23). Kapłan, który pragnie służyć, musi być gorliwy. A to oznacza potrzebę patrzenia na swoje życie przez pryzmat wiary. To także potrzeba szukania okazji, aby dawać świadectwo. Kapłan musi też pamiętać o źródle i kresie swojego powołania – Jezusie Chrystusie.
Powinien być także świadom prawdy zawartej w słowach Benedykta XVI: „We współczesnym społeczeństwie, w którym tak liczne formy ubóstwa rodzą się z izolacji, z tego, że nie jest się kochanym, z odrzucenia Boga, i są następstwem tragicznego zaślepienia człowieka, który uważa, że może sam sobie wystarczyć lub że jego byt jest jedynie zjawiskiem nieistotnym i krótkotrwałym; w tym naszym świecie, który ulega alienacji, »kiedy powierza się tylko ludzkim projektom« (por. Caritas in veritate, 53), jedynie Chrystus może być naszą niezawodną nadzieją. To orędzie my, chrześcijanie, powinniśmy szerzyć każdego dnia poprzez nasze świadectwo. Głoście je wy, drodzy kapłani, w ścisłym zjednoczeniu z Jezusem i z entuzjazmem pełniąc swoją posługę, pewni, że niczego nie może zabraknąć temu, kto w Nim pokłada ufność. Dawajcie świadectwo Chrystusowi wy, drodzy zakonnicy i zakonnice, z radością i konsekwentnie żyjąc w duchu rad ewangelicznych, ukazując naszą prawdziwą ojczyznę, którą jest niebo”[33].
Postawa gorliwości kapłańskiej musi polegać na świadomości misji. Wzruszające są słowa wypowiedziane przed wielu laty przez kard. Augusta Hlonda do kapłanów: „Moi Kochani Kapłani! Znam Wasze mozoły, kłopoty i troski; znam Wasze trudności na poszczególnych duszpasterskich placówkach. Ale wierzę w Waszą gotowość i gorliwość kapłańską, w Wasz zapał apostolski wysłanników Chrystusowych, w Wasze kapłańskie umiłowanie nieśmiertelnych dusz, powierzonych Waszej pieczy. Powinniśmy pamiętać, że bez bezpośredniego duchowego kontaktu z ludem nie spełnimy posłannictwa, zwłaszcza wśród zawieruchy, która świat ogarnia. Wierni muszą czuć bliskość swego kapłana. Musimy zacierać to, co nas od nich niepotrzebnie oddziela. Otóż moi Kochani! Idźcie do nich z pełnym kapłańskim zaufaniem, z sercem ojca godnego zaufania. Bądźcie dobrzy dla nich! Nie zniechęcajcie się ich rozdrażnieniem czy ostrym słowem. Na zniechęcenie odpowiadajcie ufnością i wiarą! Gdy będą rozdrażnieni, odnoście się do nich z wielką dobrocią”[34].
Gorliwość kapłańska jest więc niezwykle ważnym orężem w walce z pokusą wielkości, która odbiera księdzu wewnętrzny spokój i chęć zaangażowania się w sprawy Boga, Kościoła i człowieka.
Roman Brandstaetter w książce Krąg biblijny przedstawił testament, jaki na kilka dni przed śmiercią przekazał mu jego dziadek Mordechaj Dawid Brandstaetter, znany prozaik hebrajski. Dziadek powiedział do niego: „Będziesz Biblię nieustannie czytał. Będziesz ją kochał więcej niż rodziców… Więcej niż mnie… Nigdy się z nią nie rozstaniesz… A gdy zestarzejesz się, dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, jakie przeczytałeś w życiu, są tylko nieudolnym komentarzem do tej jedynej Księgi”[35]. Ksiądz powinien pomyśleć o tym, jaki on sam zostawi testament. Czy będzie to testament człowieka szukającego wielkości, czy osoby pokornej? Z pewnością najtrafniejszą puentą powyższych refleksji są słowa z testamentu Jana Pawła II: „Wyrażam najgłębszą ufność, że przy całej mojej słabości Pan udzieli mi każdej łaski potrzebnej, aby sprostać wedle Jego Woli wszelkim zadaniom, doświadczeniom i cierpieniom, jakich zechce zażądać od swego sługi w ciągu życia. Ufam też, że nie dopuści, abym kiedykolwiek przez jakieś swoje postępowanie: słowa, działanie lub zaniedbanie działań mógł sprzeniewierzyć się moim obowiązkom na tej świętej Piotrowej Stolicy[36].
PRZYPISY