Miał wielkie serce i słabe zdrowie. Kochał ludzi i... czytał książki, w tym jedną o „niebezpiecznym” zakończeniu. Wcześniej miał inne plany, ale bieg zdarzeń, tłum biedaków i grupka przyjaciół zmienili wszystko.
– Pod przewodnictwem ks. J. Pazdura w seminarium zebrała się grupka osób, które chciały coś zrobić dla tych ludzi. Wśród nich byli m.in. sędzia Władysław Kupiec, prawnik Lech Paździor. Pierwszą Mszę św. w schronisku odprawił ks. Aleksander Radecki, a w styczniu 1982 r. poświęcił je kard. Henryk Gulbinowicz. W gronie życzliwych temu dziełu byli m.in. ludzie z Komitetu Przeciwalkoholowego. Ofiarnie służył bezdomnym albertyn Marcin Wójtowicz, który przez pewien czas nawet co niedziela przyjeżdżał z Zakopanego do Wrocławia i odprawiał w schronisku Mszę św.
Na początek stara buda
Pierwszymi mieszkańcami schroniska byli ludzie odwiedzający przedtem seminaryjną furtę. Ks. Jerzy został kierownikiem placówki. Ksiądz Aleksander Radecki, który na jego prośbę zgodził się znaleźć w pierwszym zarządzie towarzystwa, wspomina, że schronisko przy ul. Lotniczej mieściło się najpierw w połowie starego baraku. Drewniana buda była w opłakanym stanie. Trzeba było ją oszklić, pomalować. – Pamiętam, jak przewoziliśmy szyby i inne materiały tramwajem. Schronisko ruszyło w Wigilię Bożego Narodzenia – opowiada ks. Aleksander. – Byłem wtedy wikarym na Brochowie. Za zgodą swojego proboszcza pojechałem tego dnia na Lotniczą, zabierając ze sobą wiadro, paczkę herbaty, jedną cytrynę, kilogram cukru i tzw. grzałkę nurkową. Przyszło chyba z 10 mężczyzn. Na stole ustawionym między łóżkami odprawiłem pierwszą w tym miejscu Mszę św. Panowie próbowali nawet śpiewać kolędy. Kiedy im zacząłem rozdawać opłatki, zanim skończyłem... już je zjedli. Dopiero po odpowiednich wyjaśnieniach za drugim razem zaczęli się nimi dzielić. Stół wigilijny przykryty był gazetami. Leżała na nim ryba przygotowana przez siostry zakonne, ciasto, stare radio. A ja wytrwale gotowałem w wiadrze wodę na herbatę.
Od początku nie brakowało trudności (m.in. boje z sanepidem), ale i pięknych chwil – choćby związanych z prowadzonymi dla podopiecznych rekolekcjami. Kilka miesięcy po powstaniu schroniska – gdy władze zorientowały się, że coś im się chyba wymyka spod kontroli – chciano je zlikwidować. Wrocławskie społeczeństwo oraz lokalna prasa zdecydowanie stanęły jednak w jego obronie. Zaciętą walkę toczył m.in. pan Kupiec, który kiedyś ponoć poszedł do wojewody i powiedział: „Jeśli pan chce zlikwidować schronisko, niech pan przyjmie tych ludzi do swojego mieszkania albo do urzędu”. Ostatecznie stanęło na tym, że placówka może istnieć do czasu, gdy nie zostanie wyremontowany na potrzeby bezdomnych budynek w Szczodrem pod Wrocławiem. Trwało to do 1988 r.
Święty Albert dla nieświętych
Ksiądz Jerzy już 30 lat mieszka razem z bezdomnymi – obecnie, od długiego czasu, przebywa w schronisku w Bielicach. Nie idealizuje ich. – Alkoholicy, byli kryminaliści to ludzie często nerwowi, obrażalscy. Mają swoje wady, winy, upośledzenia. Doznali zwykle wielu krzywd, pogardy. Są poranieni. Trudno jest z nimi pracować. Ksiądz Józef Pazdur zachęcał mnie kiedyś, by pomagać im, nie oczekując nawet, że ich zmienię. Może choć w chwili śmierci przypomną sobie okazaną im dobroć i zwrócą się do Boga – tłumaczy. Podkreśla jednak, że w schroniskach wielu bezdomnych przechodzi przemianę. Ich życie prostuje się – czasem tylko trochę, a czasem bardzo.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.