Przypięli skrzydła
Teresa, Alicja i Edward gościli u siebie dwóch kleryków. Ks. Roman Tomaszczuk/ GN

Przypięli skrzydła

Brak komentarzy: 0

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 35/2011 Świdnica

publikacja 19.09.2011 06:30

Jak tu ściągnąć kleryka z wyżyn i piedestałów do prozy swojego domu? Czy w ogóle tak wypada i czy się chłopak, znaczy kleryk, na to zgodzi? A i owszem. Czemu nie?

Osiedle XXX-lecia – w sam raz

Typowe komunistyczne blokowisko. Chociaż nie, bo tamte były szare do bólu i niczym pustynia, bez drzew, kwiatów i krzewów. Teraz jest inaczej. Pomalowane bloki, kilkumetrowe drzewa i kwiatki w rabatach pokolorowały świat. Ale to za mało, by zaprosić do siebie księdza. – Taka jest prawda – zapewniają Teresa i Edward Bawołowie z Nowej Rudy-Słupca. – My mamy więcej śmiałości, bo jesteśmy blisko Kościoła. Pomogło nam i to, że w rodzinie mamy kleryka. Jest na czwartym roku – wyjaśniają i tłumaczą, dlaczego ludziom nie jest łatwo zdecydować się na przyjęcie pod swój dach pielgrzymujących na Górę Igliczną kleryków. – Jedni mają opory z szacunku, a inni z mniemania na temat standardu życia księży – mówi Teresa. – Dla wielu z nas ksiądz to człowiek, który – nie licząc odświętnej i stresującej kolędy – nigdy nie zawita pod nasz dach. Czemu? Bo jest daleki i za bardzo inny. Jakby nie nadawał się na zwyczajne wypicie kawy w M-3 – żona patrzy na męża, ten podejmuje wątek. – Są i tacy, którzy wierzą w mity o bogactwie księży. Ci nie wpuszczą kleryka do domu, bo są pewni, że ten źle się będzie w nim czuł. Że wspólna łazienka czy pokój ze zwykłą meblościanką nie wystarczą, żeby mu dogodzić – zauważa.

Rozmowie przysłuchuje się Alicja. Milczy, bawiąc się obrazkiem, który zostawili na pamiątkę Sebastian i Kamil. Zwykli do bólu dwudziestokilkulatkowie, o których jedni myślą jak o herosach, a których inni traktują jak książątka. Dziewczynka patrzy na uśmiechniętą figurę Maryi Przyczyny Naszej Radości i w duchu wędruje na Górę Igliczną z dwoma chłopakami, którzy może kiedyś będą jej wikarymi. Wtedy na pewno zaprosi ich na kawę do rodzinnego M-3. Nie będzie miała oporów. Przecież są tacy zwyczajni.

Rak otwiera serce

Pewnie jest tak za każdym razem: najpierw słyszy się wyrok: nowotwór, a potem szuka się ratunku. Wszędzie. – A jednak nie zawsze tak musi być – zastrzega Halina Piksa z Walimia. – Jest jeszcze coś ważniejszego niż życie: to wola Boża i zbawienie – wyjaśnia i opowiada o swojej walce fizycznej i duchowej z chorobą. Na koniec dodaje: – I wtedy właśnie, gdy wciąż brałam chemię, osłabiona i rozbita, bo tak to na mnie działało, znowu przyszedł sierpień i ogłoszenie, że klerycy zatrzymują się w parafii na nocleg – wspomina wydarzenia sprzed roku. – Nie miałam wątpliwości, że będą naszymi gośćmi – patrzy na Józefa, swojego męża. – Nawet zaprosiliśmy do siebie o jednego więcej niż rok wcześniej. Było ich trzech. W tym roku pobiliśmy jednak nasz rekord o kolejnego – zaznacza Józef.

– Mamy dwóch synów – mówi Halina. – Chociaż od 80 lat teściowa modli się o powołanie do kapłaństwa z naszej rodziny, to nie doczekaliśmy się żadnego księdza – wyznaje, ale nie ma pretensji do Pana Boga o brak owoców tak długiego błagania. – Z naszych chłopaków księży już nie będzie. Ale rodzą się wnuki – dodaje z nadzieją w głosie. Duchu, przyjdź!

– Na śniadanie podałam kanapki z pomidorkiem, szyneczką, cebulką – Halina wraca do krótkiej wizyty kleryckich pielgrzymów. – To było tylko pierwsze śniadanie, bo po jutrzni w kościele chłopcy zostali podjęci posiłkiem na plebanii – wyjaśnia. – Byliśmy z naszymi klerykami na modlitwie, żeby ucieszyć się ich mocnym i budującym śpiewem i recytacją psalmów. Byliśmy także dlatego, że trzeba się modlić nie tylko z kapłanami, ale i za kapłanów – podkreśla i wspomina o pierwszoczwartkowych Mszach w intencji powołań i o tym, że parafianie zbawiają się ze swoim proboszczem, ale z kolei księża są tacy, jakie jest społeczeństwo.

oceń artykuł Pobieranie..