Przypięli skrzydła

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 35/2011 Świdnica

publikacja 19.09.2011 06:30

Jak tu ściągnąć kleryka z wyżyn i piedestałów do prozy swojego domu? Czy w ogóle tak wypada i czy się chłopak, znaczy kleryk, na to zgodzi? A i owszem. Czemu nie?

Przypięli skrzydła Teresa, Alicja i Edward gościli u siebie dwóch kleryków. Ks. Roman Tomaszczuk/ GN

Kto to jest kleryk? Właściwie to… ksiądz, tylko bardzo młody. To nic, że bez święceń, to nic, że niedokształcony, to nic, że bez kościelnego wyrobienia. Z tym nie ma problemu. Za to poważnym zgrzytem jest… brak sutanny. Więc tym, co jej nie mają, trzeba pomóc. Koniecznie! Żeby wreszcie był już kompletny.

Dla nas i całego świata, i dla mnie

Dobiegła końca pobożna modlitwa. W kościele św. Barbary w Walimiu kilka niezawodnych uczennic Pana właśnie rozważało Jego miłość i miłosierdzie. Wychodzą z kościoła z rozpromienionymi twarzami i może chciałyby podzielić się swoimi wrażeniami, ale zwycięża lęk. Pędzą więc do domów. Uciekają przed burzą.

Na posterunku przed Panem, w Jego domu, zostaje Danuta Marcińczyk. Czuje się tu jak u siebie. Dumna z wystroju kościoła, chwali proboszcza za gospodarność i pracowitość. Uwij a się przy ołtarzu. Bez skrępowania, ale z taktem, dygając przed Najświętszym za każdym razem, gdy trzeba przejść z jednej strony na drugą. Mszał, ampułki, kielich i nakrycie ołtarza. A potem poprawić kwiaty, przetrzeć płycizny ołtarza, skubnąć z dywanu kilka paprochów. – Kocham Kościół – szepcze nieśmiało i milczy. Wreszcie dodaje: – Kocham Kościół mojego Pana – i znowu w zakrystii zalega cisza. Co teraz? Jak to powiedzieć? Żeby nie dać się złapać w dwuznaczność. – Kocham kapłanów, którzy dla nas i całego świata są darem Pana – wyznaje z ulgą. Teraz będzie już łatwo, bo wszystko jest już jasne.

Byle co nie dla Boga

– Nie jest dzisiaj łatwo być normalnym młodym człowiekiem, a co dopiero młodym księdzem, znaczy się klerykiem – przekonuje kościelna z Walimia. – Świat jest bardzo atrakcyjny, to nie czarno-szary, zgrzebny socrealizm, ale feeria barw, pokus i możliwości. A oni rezygnują z tego i twierdzą, że jest w życiu coś ważniejszego. Głupie! Głupie w oczach świata! – zapewnia, składając puryfikaterz. – A przecież tak naprawdę będą kiedyś odprawiać Mszę św., będą rozgrzeszać w imię Boga, będą znakami nadziei, dla nas, którym potrzeba Boga dotknąć – ciągnie wątek. – Dlatego nie jest łatwo wpuścić takiego człowieka do domu – mówi i znowu milknie. – Proszę na nich popatrzeć: przystojni, uzdolnieni, atrakcyjni i… nie dla nas – uśmiecha się. – Wiem, wiem, „Pan Bóg byle czego nie potrzebuje”, ale tak po ludzku, to oni na zmarnowanie idą – nie rezygnuje z tematu, nie rezygnuje z uśmiechu. – Dopiero jak się na takiego młodzika popatrzy z poziomu ołtarza, to wszystko się w sercu układa na swoim miejscu – rozładowuje napięcie. – A co mi powiedzieli na pożegnanie? – dopowiada. – Proszę się za nas modlić, żebyśmy wytrwali w powołaniu. Co to znaczy? Że oni wiedzą, że są tylko ludźmi i że świat jest bardziej atrakcyjny niż ołtarz? Chyba nie o to im szło. Myślę sobie… – cisza. Czekanie. Napięcie rośnie. – Myślę sobie, że oni już wiedzą, jak łatwo jest zmarnować życie. Trochę emocji pomieszanych z egoizmem i pychą, to takie ludzkie, i tragiczna decyzja gotowa. A potem życie z piętnem niewierności. Nie zazdroszczę – kończy. Pęk kluczy w garści. Burza już przeszła. Trzeba zbierać się do domu.

Osiedle XXX-lecia – w sam raz

Typowe komunistyczne blokowisko. Chociaż nie, bo tamte były szare do bólu i niczym pustynia, bez drzew, kwiatów i krzewów. Teraz jest inaczej. Pomalowane bloki, kilkumetrowe drzewa i kwiatki w rabatach pokolorowały świat. Ale to za mało, by zaprosić do siebie księdza. – Taka jest prawda – zapewniają Teresa i Edward Bawołowie z Nowej Rudy-Słupca. – My mamy więcej śmiałości, bo jesteśmy blisko Kościoła. Pomogło nam i to, że w rodzinie mamy kleryka. Jest na czwartym roku – wyjaśniają i tłumaczą, dlaczego ludziom nie jest łatwo zdecydować się na przyjęcie pod swój dach pielgrzymujących na Górę Igliczną kleryków. – Jedni mają opory z szacunku, a inni z mniemania na temat standardu życia księży – mówi Teresa. – Dla wielu z nas ksiądz to człowiek, który – nie licząc odświętnej i stresującej kolędy – nigdy nie zawita pod nasz dach. Czemu? Bo jest daleki i za bardzo inny. Jakby nie nadawał się na zwyczajne wypicie kawy w M-3 – żona patrzy na męża, ten podejmuje wątek. – Są i tacy, którzy wierzą w mity o bogactwie księży. Ci nie wpuszczą kleryka do domu, bo są pewni, że ten źle się będzie w nim czuł. Że wspólna łazienka czy pokój ze zwykłą meblościanką nie wystarczą, żeby mu dogodzić – zauważa.

Rozmowie przysłuchuje się Alicja. Milczy, bawiąc się obrazkiem, który zostawili na pamiątkę Sebastian i Kamil. Zwykli do bólu dwudziestokilkulatkowie, o których jedni myślą jak o herosach, a których inni traktują jak książątka. Dziewczynka patrzy na uśmiechniętą figurę Maryi Przyczyny Naszej Radości i w duchu wędruje na Górę Igliczną z dwoma chłopakami, którzy może kiedyś będą jej wikarymi. Wtedy na pewno zaprosi ich na kawę do rodzinnego M-3. Nie będzie miała oporów. Przecież są tacy zwyczajni.

Rak otwiera serce

Pewnie jest tak za każdym razem: najpierw słyszy się wyrok: nowotwór, a potem szuka się ratunku. Wszędzie. – A jednak nie zawsze tak musi być – zastrzega Halina Piksa z Walimia. – Jest jeszcze coś ważniejszego niż życie: to wola Boża i zbawienie – wyjaśnia i opowiada o swojej walce fizycznej i duchowej z chorobą. Na koniec dodaje: – I wtedy właśnie, gdy wciąż brałam chemię, osłabiona i rozbita, bo tak to na mnie działało, znowu przyszedł sierpień i ogłoszenie, że klerycy zatrzymują się w parafii na nocleg – wspomina wydarzenia sprzed roku. – Nie miałam wątpliwości, że będą naszymi gośćmi – patrzy na Józefa, swojego męża. – Nawet zaprosiliśmy do siebie o jednego więcej niż rok wcześniej. Było ich trzech. W tym roku pobiliśmy jednak nasz rekord o kolejnego – zaznacza Józef.

– Mamy dwóch synów – mówi Halina. – Chociaż od 80 lat teściowa modli się o powołanie do kapłaństwa z naszej rodziny, to nie doczekaliśmy się żadnego księdza – wyznaje, ale nie ma pretensji do Pana Boga o brak owoców tak długiego błagania. – Z naszych chłopaków księży już nie będzie. Ale rodzą się wnuki – dodaje z nadzieją w głosie. Duchu, przyjdź!

– Na śniadanie podałam kanapki z pomidorkiem, szyneczką, cebulką – Halina wraca do krótkiej wizyty kleryckich pielgrzymów. – To było tylko pierwsze śniadanie, bo po jutrzni w kościele chłopcy zostali podjęci posiłkiem na plebanii – wyjaśnia. – Byliśmy z naszymi klerykami na modlitwie, żeby ucieszyć się ich mocnym i budującym śpiewem i recytacją psalmów. Byliśmy także dlatego, że trzeba się modlić nie tylko z kapłanami, ale i za kapłanów – podkreśla i wspomina o pierwszoczwartkowych Mszach w intencji powołań i o tym, że parafianie zbawiają się ze swoim proboszczem, ale z kolei księża są tacy, jakie jest społeczeństwo.

– Święty ksiądz? To człowiek modlitwy, to po pierwsze. Za pobożnością idzie cała reszta: wyrozumiałość, otwartość, szacunek wobec ludzi i Boga – mówi Józef, a potem opowiada o znajomym księdzu, który przyjechał do nich z gromadą swoich małych parafian i rozbił w walimskim ogrodzie obozowisko. – Patrzyliśmy na niego z uznaniem, widzieliśmy jego radość z tego, co robi, i nie mieliśmy wątpliwości, że sam jest bardzo szczęśliwy – wspomina. – Takich nam trzeba! – zapewniają małżonkowie. – Tylko tacy mają szansę przebić się przez skorupę obojętności, a nawet wrogości i przekonać ludzi, że Jezus ich kocha. Jasne, ci ludzie są daleko poza murami świątyni, ale są też dziećmi Boga! A ksiądz? Czyż nie ma być pasterzem szukającym owieczek, a nie tylko czekającym na nie w wygodnej zagrodzie? Wygodnej i pustoszejącej… – Halina mówi ze smutkiem i modli się w Duchu i prawdzie za kapłanów.

Monterzy Pana Boga

Klerycy goszczący w rodzinach w drodze na Igliczną spędzili w nich zaledwie kilkanaście godzin, z czego większość przespali. Danuta Marcińczyk oddała im do dyspozycji swoje niewielkie mieszkanko, sama poszła na tę noc do swojej córki. Kiedy wróciła do siebie, zastała nie tylko wzorcowo posprzątany pokój, ale coś nieuchwytnego. Jakby duchowy prezent, na który wystarczy się zgodzić, by mógł rozświetlić wnętrze. Powiedziała swoje „Amen” i z nową siłą przekonała się, że Kościół, ten, który tak kocha, ma przyszłość, bo ciągle są młodzi gotowi do oddania mu swego życia.

Bawołowie mieli spore opory, żeby zabrać dla siebie trochę czasu z coraz krótszej nocy swoich gości. – Chłopcy… przepraszam, młodzi mężczyźni, przyszli do nas po 22.00, byli bardzo zmęczeni całym dniem marszu, więc szkoda nam ich było, ale nie umieliśmy zrezygnować z radości rozmowy z nimi. Rozmowy o tym, co wielkie, bo Boże. I… – zastanawia się Teresa. – Nie mam żadnych wątpliwości, że księża, także ci młodzi, bardzo nas potrzebują. Tak! Oni dodają nam skrzydeł, ale bez nas sami byliby uziemieni – uśmiecha się.

Kiedy Halina Piksa skończyła swoją opowieść o zwycięstwie nad rakiem, nie kryła wzruszenia i przekonania, że bez wiary nie dałaby rady pokonać zagrożenia. Jednak kiedy gościła kleryków, z nową siłą dotarło do niej i to, że wiara musi być wciąż karmiona (Eucharystią), oczyszczana (pokutą), umacniana (słowem). – Moja wiara tak mocno zależy od wiary mojego kapłana. Dlatego usilnie prosiłam Pana, by nie ustała wiara także tych, którzy do kapłaństwa się przygotowują. Potrzebują przecież skrzydeł, żeby wznieść się ku Bogu i nas do Niego podrywać – zamyśla się kołysana przez fotel, który upodobał sobie kleryk Sebastian.