Prozaiczne szczęście co najwyżej się przydarza, a wszelakie nieszczęścia są adresowaną imiennie do mnie?
Podwyżki. Znowu. I dziurawe skarpetki, i to pojedyncze, pięć minut przed wyjściem. Jakaś praca na już, nie do odsunięcia w czasie. Drapanie w gardle wieczorem, niepokojące. Rodzący się w nas krzyk, kiedy potrzebna cierpliwość. Cała seria irytujących drobiazgów, tak jakby cały wszechświat sprzysiągł się przeciwko nam…
Uff, na szczęście to tylko złudzenie. Bo nie jesteśmy aż tak ważni, żeby aż wszechświat miał się nami tyle zajmować i knuć na naszą korzyść czy niekorzyść.
Skądinąd zadziwiające, w ilu sytuacjach towarzyszy nam to właśnie przekonanie, że prozaiczne szczęście co najwyżej się przydarza, a wszelakie nieszczęścia są adresowaną imiennie do mnie priorytetową przesyłką za potwierdzeniem odbioru. Nieszczęsne drobiazgi zauważamy w mig, te szczęśliwe mijają bezszelestnie: zapłacone rachunki, to, że skarpetki nie pasują do sandałów, a na dworze ciepło oraz inne codzienne itepe itede. Mniej oczywiste? A może właśnie bardziej wymagające uwagi?
No tak. Wysiłek, znowu wysiłek. Gdyby z nas byli malkontenci, byłby to kolejny kamyczek do naszego ogródka (znów negatywne powiedzenie!): fakt, że potrzeba uważności, by dostrzec codzienne znaki nadziei. Wysiłek skupiania się na świetle dziwnie nas drażni, ciemność dostrzegalna jest od razu (choćby w niedostrzeganiu niczego poza nią). Światło… Cóż, światło po prostu jest. Dzięki niemu wykonujemy te wszystkie prozaiczne czynności (bez niego byśmy nie dostrzegli przecież ani skarpetki, ani nogi – poprzestańmy na tej metaforze), nie skupia na sobie.
Wiara nas chyba nie uodparnia. W półmroku jak inni widzimy półmrok (to znaczy nie widzimy?), a nie pół światła, pół mroku. Jesteśmy skłonni zakasać rękawy, to fakt, by wreszcie coś z tym zrobić. „Z tym”, czyli własną słabością, irytacją, skarpetkami. Pokażę Bogu, że działam, a nuż zlituje się i przyjdzie – a ja dostrzegę światło w ten nagły, odkrywczy sposób, który tak lubimy. Tyle że zapewne nie o to chodzi – o jakiekolwiek gorączkowe działania mające zapewnić nam niebieską przychylność.
„Żyjemy, ponieważ jest w nas boskie tchnienie, boskie życie, boska chwała. Pytanie wobec tego brzmi nie: «Jak mam żyć na chwałę Boga?», lecz: «Jak mam żyć ja, który jestem tym, kim jestem, jak mam uwierzytelnić moje własne najgłębsze ja?»”. Zapisuje te słowa Henri Nouwen w swoim „Dzienniku z klasztoru trapistów”, gdzie przebywał (tłum. J. Doleżal-Nowicka, Poznań 1993). Mówi mu ojciec John Eudes Bamberger, pod którego duchową opieką jako „tymczasowy brat” pozostawał w Genesee: „Jesteś miejscem, w którem Bóg zgodnie ze swą wolą zamieszkał, jesteś topos tou Theou (miejscem Boga), a życie duchowe ni mniej, ni więcej polega tylko na tym, byś zezwolił na istnienie tej przestrzeni, gdzie Bóg może mieszkać, polega na tworzeniu przestrzeni, gdzie Jego chwała może się objawić”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).