Kto by pomyślał, że ten nieśmiały ksiądz z Indii będzie znanym na całym świecie kaznodzieją? Gdy modlący się nade mną człowiek rzucił: „Pewnego dnia będziesz charyzmatycznym kaznodzieją”, parsknąłem: „Nigdy!”. Ja??? Przecież nie potrafiłem wydukać kazania – wspomina o. James Manjackal. – A poza tym naprawdę nie lubiłem tych rozhisteryzowanych charyzmatyków.
Czarna dziura, pustka, porażka – kotłowało się w głowie neoprezbitera. „Moi drodzy, moi drodzy” – dukał spocony jak mysz. Bezradnie patrzył w ambonę. Nie śmiał podnieść oczu na wiernych. Nieśmiałość sparaliżowała go. Był tak przerażony, że nie mógł wydusić z siebie nic więcej. Ludzie dyskretnie chichotali. Niezłe kazanie prymicyjne. – Nogi się pode mną uginały – opowiada dzisiaj ojciec James Manjackal. – Nie byłem w stanie wypowiedzieć nawet zdania. Widząc żałosne położenie, w jakim się znalazłem, proboszcz powiedział po paru minutach: „No, już dosyć tego kazania”. W poczuciu użalania się nad sobą i strasznego rozdarcia, zrobiłem, co kazał. W zakrystii proboszcz dobitnie podsumował: „On jest misjonarzem św. Franciszka Salezego, ale czego on będzie nauczał?”. Kto by pomyślał, że ten nieśmiały ksiądz z Indii będzie jednym z najsławniejszych kaznodziejów Kościoła? I charyzmatykiem, do którego ściągać będą tłumy?
Najście w szpitalu
Za charyzmatykami nie przepadał. Ot, dziwne, rozhisteryzowane towarzystwo. – W 1975 roku przeczytałem artykuły w amerykańskiej prasie dotyczące uzdrowień – wspomina. – Nie mogłem uwierzyć, że w dzisiejszych czasach ludzie są uzdrawiani dzięki wierze. Śmiałem się z daru języków, twierdząc, że muszą to być jakieś histeryczne lamenty kobiet. Mój umysł był wypełniony dumą związaną z moją wiedzą dotyczącą filozofii i psychologii. Po tym, jak zostałem wyświęcony na księdza 23 kwietnia 1973 roku, zostałem mianowany profesorem w seminarium w Ettumanoor. Marzyłem o wygodnej, zaszczytnej pozycji. Nie mógłbym nawet sobie wyobrazić przemieszczania się z miejsca na miejsce jak włóczykij, radzenia sobie w różnych nieprzewidywalnych sytuacjach. Szukałem bezpieczeństwa. Gdy na pewnych rekolekcjach w dniu wylania Ducha Świętego modlący się nade mną człowiek rzucił: „Pewnego dnia będziesz charyzmatycznym kaznodzieją”, roześmiałem mu się w twarz. „Ja? Nigdy!”. Tydzień po rekolekcjach po raz pierwszy w życiu poważnie się rozchorowałem. Byłem w dwóch szpitalach przez ponad cztery miesiące. Byłem słaby i blady – wspomina dzisiaj. – Nie mogłem jeść z powodu bólów brzucha. Miałem także okropne bóle pleców. Nie przyjmowałem nawet tabletek, ponieważ mój organizm wszystko odrzucał. Widząc mój okropny stan, wielu myślało, że niebawem umrę. W końcu usłyszałem diagnozę: gruźlica nerek.
Dodatkowo miałem w nerkach kamienie, wdarło się ogólne zakażenie. Trafiłem znów do szpitala. Siódmego dnia leczenia wydarzyło się coś wspaniałego, co zmieniło całe moje życie. Do mojego pokoju wszedł nagle jakiś 20-letni człowiek. Bez pardonu zapytał: „Ojcze, czy mogę pomodlić się o twoje uzdrowienie?”. Zatkało mnie. Jako ksiądz katolicki nie chciałem, by ktoś nieznany kładł na mnie ręce i głośno się modlił. Nie zdążyłem jednak niczego powiedzieć, bo ten młody człowiek położył mi na głowę ręce i zaczął się modlić: „Ojcze w niebie, ześlij Ducha swego syna Jezusa do tego księdza cierpiącego na gruźlicę nerek, kamienie nerkowe i infekcje i przywróć mu zdrowie duszy i ciała”. Pomyślałem, że może przeczytał moją kartę leczenia i stąd wie o moich dolegliwościach. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że modląc się nade mną, używał on daru słowa i mądrości. Wychwalał głośno Boga. Poczułem jakąś siłę płynącą z jego rąk. Zacząłem poznawać moc uwielbienia i głośnej modlitwy. Wcześniej tego nie doceniałem. Nagle pomyślałem o niewidomym żebraku Bartymeuszu, wołającym: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).