Uzdrowienie siódmego dnia

Marcin Jakimowicz

GN 18/2011 |

publikacja 08.05.2011 20:32

Kto by pomyślał, że ten nieśmiały ksiądz z Indii będzie znanym na całym świecie kaznodzieją? Gdy modlący się nade mną człowiek rzucił: „Pewnego dnia będziesz charyzmatycznym kaznodzieją”, parsknąłem: „Nigdy!”. Ja??? Przecież nie potrafiłem wydukać kazania – wspomina o. James Manjackal. – A poza tym naprawdę nie lubiłem tych rozhisteryzowanych charyzmatyków.

Kto by pomyślał, że ten nieśmiały ksiądz z Indii będzie znanym na całym świecie kaznodzieją? Fot. www.poslanie.torun.pl Kto by pomyślał, że ten nieśmiały ksiądz z Indii będzie znanym na całym świecie kaznodzieją?

Czarna dziura, pustka, porażka – kotłowało się w głowie neoprezbitera. „Moi drodzy, moi drodzy” – dukał spocony jak mysz. Bezradnie patrzył w ambonę. Nie śmiał podnieść oczu na wiernych. Nieśmiałość sparaliżowała go. Był tak przerażony, że nie mógł wydusić z siebie nic więcej. Ludzie dyskretnie chichotali. Niezłe kazanie prymicyjne. – Nogi się pode mną uginały – opowiada dzisiaj ojciec James Manjackal. – Nie byłem w stanie wypowiedzieć nawet zdania. Widząc żałosne położenie, w jakim się znalazłem, proboszcz powiedział po paru minutach: „No, już dosyć tego kazania”. W poczuciu użalania się nad sobą i strasznego rozdarcia, zrobiłem, co kazał. W zakrystii proboszcz dobitnie podsumował: „On jest misjonarzem św. Franciszka Salezego, ale czego on będzie nauczał?”. Kto by pomyślał, że ten nieśmiały ksiądz z Indii będzie jednym z najsławniejszych kaznodziejów Kościoła? I charyzmatykiem, do którego ściągać będą tłumy?

Najście w szpitalu
Za charyzmatykami nie przepadał. Ot, dziwne, rozhisteryzowane towarzystwo. – W 1975 roku przeczytałem artykuły w amerykańskiej prasie dotyczące uzdrowień – wspomina. – Nie mogłem uwierzyć, że w dzisiejszych czasach ludzie są uzdrawiani dzięki wierze. Śmiałem się z daru języków, twierdząc, że muszą to być jakieś histeryczne lamenty kobiet. Mój umysł był wypełniony dumą związaną z moją wiedzą dotyczącą filozofii i psychologii. Po tym, jak zostałem wyświęcony na księdza 23 kwietnia 1973 roku, zostałem mianowany profesorem w seminarium w Ettumanoor. Marzyłem o wygodnej, zaszczytnej pozycji. Nie mógłbym nawet sobie wyobrazić przemieszczania się z miejsca na miejsce jak włóczykij, radzenia sobie w różnych nieprzewidywalnych sytuacjach. Szukałem bezpieczeństwa. Gdy na pewnych rekolekcjach w dniu wylania Ducha Świętego modlący się nade mną człowiek rzucił: „Pewnego dnia będziesz charyzmatycznym kaznodzieją”, roześmiałem mu się w twarz. „Ja? Nigdy!”. Tydzień po rekolekcjach po raz pierwszy w życiu poważnie się rozchorowałem. Byłem w dwóch szpitalach przez ponad cztery miesiące. Byłem słaby i blady – wspomina dzisiaj. – Nie mogłem jeść z powodu bólów brzucha. Miałem także okropne bóle pleców. Nie przyjmowałem nawet tabletek, ponieważ mój organizm wszystko odrzucał. Widząc mój okropny stan, wielu myślało, że niebawem umrę. W końcu usłyszałem diagnozę: gruźlica nerek.

Dodatkowo miałem w nerkach kamienie, wdarło się ogólne zakażenie. Trafiłem znów do szpitala. Siódmego dnia leczenia wydarzyło się coś wspaniałego, co zmieniło całe moje życie. Do mojego pokoju wszedł nagle jakiś 20-letni człowiek. Bez pardonu zapytał: „Ojcze, czy mogę pomodlić się o twoje uzdrowienie?”. Zatkało mnie. Jako ksiądz katolicki nie chciałem, by ktoś nieznany kładł na mnie ręce i głośno się modlił. Nie zdążyłem jednak niczego powiedzieć, bo ten młody człowiek położył mi na głowę ręce i zaczął się modlić: „Ojcze w niebie, ześlij Ducha swego syna Jezusa do tego księdza cierpiącego na gruźlicę nerek, kamienie nerkowe i infekcje i przywróć mu zdrowie duszy i ciała”. Pomyślałem, że może przeczytał moją kartę leczenia i stąd wie o moich dolegliwościach. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że modląc się nade mną, używał on daru słowa i mądrości. Wychwalał głośno Boga. Poczułem jakąś siłę płynącą z jego rąk. Zacząłem poznawać moc uwielbienia i głośnej modlitwy. Wcześniej tego nie doceniałem. Nagle pomyślałem o niewidomym żebraku Bartymeuszu, wołającym: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”.

Uzdrowienie „czarnego” i „grubego”
A potem ten nieznany chłopak wyszeptał słowa, które zmroziły zdumionego kapłana. Poczuł się tak, jakby ktoś głośno wypowiadał jego najskrytsze tajemnice, wyciągał na światło dzienne sekrety, o których nikt dotąd nie wiedział! To musiało być Boże działanie. „Panie, ten ksiądz jest dobrym księdzem, ale jest on niezdolny do tego, by głosić Ewangelię – modlił się nieznajomy. – Jest bardzo nieśmiały i lękliwy, ma kompleks niższości, który rozwinął się we wczesnym dzieciństwie. Stracił ojca, gdy miał 7 lat. Czuł się odrzucony przez inne dzieci. Jego matka, młoda wdowa, miała wiele problemów z wychowywaniem dzieci. Jego rodzeństwo wołało na niego »grubas«, a szkolni koledzy »czarny« z powodu ciemniejszego koloru skóry. To dziecko było bardzo zranione w dzieciństwie. Serce jego było przepełnione pogardą w stosunku do innych. Panie, ulecz jego wewnętrzne rany, uwolnij go z więzów niewoli. O Duchu Święty, napełnij jego serce Twą miłością!”. – Byłem zdumiony tą modlitwą. Słowo Boże przeszywało mnie do szpiku kości. Wszystko, co powiedział ten chłopak, było prawdą. Wiedziałem już, że nie było to zapisane w karcie szpitalnej. On czytał inną kartę, pochodzącą od Ducha Świętego.

We łzach przypomniałem sobie słowa Jezusa: „Wysławiam Cię Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom”. Zacząłem płakać. Wylewałem łzy nad swą dumą, szczególnie pychą intelektualną. Poczułem żywą wodę przepływającą przeze mnie i uwalniającą mnie. Wierzyłem w to, że Bóg mnie uzdrawiał i za to Go chwaliłem. Zacząłem szlochać. Modliłem się w desperacji: „Panie, uratuj mnie, grzesznika!”. I Bóg nie opuścił mnie w mej rozpaczy. Gdy weszła pielęgniarka z zastrzykami, zawołałem: „Zostałem uzdrowiony!”. Po chwili zjawił się lekarz, strofując mnie za brak posłuszeństwa. Powiedziałem: „Przepraszam, doktorze, powinienem wziąć lekarstwa, ale wiem, że zostałem uzdrowiony!”. Po modlitwie poszedłem na… godzinny spacer. A przecież jeszcze wczoraj nie byłem w stanie wstać z łóżka! Potem w kaplicy odprawiłem Mszę św. dla przeszło 150 osób. Czytałem historię Zacheusza i bez wcześniejszego przygotowania, w pełni polegając na Duchu Świętym, byłem w stanie głosić kazanie przez 18 minut. I to patrząc ludziom w oczy!

Obieżyświat
To był początek uzdrowienia. Odtąd o. James niestrudzenie podróżuje po świecie. Nieraz musiał stawić czoła wielu przeciwnościom: był porywany przez innowierców, więziony w krajach arabskich. Co ciekawe, niemal identyczne doświadczenie było też udziałem o. Emiliana Tardifa, autora bestselleru „Jezus żyje!”, czy rodaka o. Jamesa, o. Josepha Billa. Pełni ironii sceptycy po doświadczeniu uzdrowienia stali się gorliwymi misjonarzami. By mogli uwierzyć w ogromną moc sakramentu kapłaństwa, Jezus musiał dotknąć ich serc i przeczołgać ich przez rzeczywistość szpitala. A ponieważ wyszli z tej próby przemienieni, nie mogli już nie opowiadać o tym, co widzieli i słyszeli i czego dotykały ich ręce. Od kilkudziesięciu lat ojciec Manjackal z prawdziwym ogniem opowiada o Ewangelii. W jego ustach jest to dobra nowina, a nie nudna. Głoszeniu Biblii towarzyszą znaki, jakie Jezus obiecał uczniom w ostatnich słowach Ewangelii Marka.

Pochodzi z Indii, kraju będącego tyglem kultur i religii. W dniu, gdy zacząłem pisać ten tekst, agencje prasowe doniosły, że w Indiach zmarł właśnie Sai Baba, uważający się za awatara, wcielenie Chrystusa. Jeden z najbardziej czczonych współczesnych guru mówił bez mrugnięcia powiek: „Moje imię to Jezus”. Zmarł w dzień Zmartwychwstania. Przypadek? Przypadki są tylko w gramatyce. Ojciec James Manjackal głosi od lat Ewangelię prawdziwego Jezusa. Tego, który trzeciego dnia zmartwychwstał. Który dotyka, przemienia, uzdrawia. – Czuję, że Duch Święty organizuje wszystko – opowiada. – To rzecz, której nauczyłem się od Jana Pawła II. On zawsze mówił, że siłą ewangelizacji jest Duch Święty. Nie ma żadnej innej techniki. Niektórzy ludzie pytają mnie: „Ojcze, jaka jest twoja technika, metoda?”. Nie mam żadnej techniki i metody. Na naszych oczach spełnia się obietnica: „Oto czynię wszystko nowe! Niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, a ubogim głosi się Ewangelię”. Wie, co mówi. Przerobił to na własnej, śniadej skórze.

Ojciec James Manjackal
Misjonarz Zgromadzenia Świętego Franciszka Salezego. Urodził się 18 kwietnia 1946 roku w Cheruvally, w państwie Kerala w Południowych Indiach. Święcenia kapłańskie przyjął 23 kwietnia 1973 roku. W 1989 roku założył „Charis Bhavan” – centrum Odnowy w Duchu Świętym w Kerala. Jego książka „33 modlitwy charyzmatyczne” jest przetłumaczona na kilkanaście języków. Od 16 do 20 maja charyzmatyk poprowadzi rekolekcje dla kapłanów w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku (więcej informacji na: rekolekcje.bialystok.pl). W dniach 14–17 lipca o. James poprowadzi w tym mieście rekolekcje dla małżeństw. W tym roku będzie też posługiwał m.in. w Skarżysku-Kamiennej, Poznaniu i Toruniu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.