Nie wystarczy tylko mówić o Bogu, trzeba pokazywać, że się Nim żyje. To jest też jakaś misja lekarza.
Musiał Pan to wiedzieć wcześniej.
– Wziąłem to z domu. Mama sama wychowywała mnie i dwóch braci, i chyba nieźle jej się to udało. Ojca przejechała koparka, kiedy wracał z pracy. Miałem wtedy 13 lat. A tak naprawdę jako najmłodszy byłem takim synkiem babci. Moja babcia Karolina to święta osoba. Wdowa od 36. roku, pracowała od rana do wieczora. Często w dzieciństwie jeździłem do jej rodzinnej wsi Szare. Na początku lat 60. chyba nikt tam nie miał zegarka. Ale była dzwonnica i „Anioł Pański” był takim naszym zegarem. Zawsze w południe przestawaliśmy pracować w polu i modliliśmy się. Babcia codziennie odmawiała Różaniec. Często przyklękała przed naszym domowym ołtarzykiem z porcelanową Matką Bożą, którą dostała z austriackiego Altenbergu. Przynosiliśmy przed nią kwiatki. Jaka to była frajda – uciąć różę dla Matki Boskiej. Oczywiście w piątek nie jadło się mięsa. I broń Boże, żeby coś robić w niedzielę. Trzymam się tego do dziś. To dzień niepodobny do pozostałych dni.
Babcia wychowywała świadectwem, a Pan z żoną Waszą czwórkę?
– Moja żona jest zasadnicza i wymagająca. Najważniejsze, żeby dzieciom towarzyszyć. Mamy ich czworo – 22-letniego Jasia, który ma imię od Jana Vianneya, 21-letniego Adama, którego patronem jest brat Albert, 18-letnią Małgosię, która miała mieć imię Aniela, od bł. Anieli Salawy, i 11-letniego Filipa, którego patronem jest Filip Nereusz. Towarzyszymy im w życiu, ale także na katechezie. Przy okazji można się wiele nauczyć.
Czego?
– Pokory, świadomości, że wszystkiego się nie potrafi. Nam, dorosłym, wydaje się, że już wszystko umiemy, a dzieci czują swoją bezradność. Jak się ma różne tytuły, pokora łatwo nie przychodzi.
A czego uczy się Pan od pacjentów?
– Że ważna jest tolerancja, że nie każdy musi mieć takie poglądy jak ja. Zdarzają się niewierzący, którzy widzą, że jestem taki trochę nawiedzony. Bo ilu profesorów ma w gabinecie plakat z dwumetrowym papieżem, Matkę Boską i krzyż franciszkański?
Czy ktoś z chorych zwierzył się, że jest ateistą?
– Mam takiego jednego pacjenta, ale powiedział to z zazdrością, że nie potrafi wierzyć jak ja. Takiemu choremu poświęcam zdecydowanie więcej czasu. Nie staram się z nim dyskutować na temat wiary, bo mogłoby to wyglądać, że chcę kogoś na siłę nawracać. Ale poświęcam mu czas, bo potrzebuje więcej ciepła.
Każdy z nas potrzebuje.
– Ale wierzący ciepło mają z góry. Nie wystarczy tylko mówić o Bogu, trzeba pokazywać, że się Nim żyje. To jest też jakaś misja lekarza.
Miał Pan dużą więź z nieżyjącą już charyzmatyczką – s. Marią od Przenajświętszej Trójcy z Karmelu w Koszycach.
– W jednym z listów napisała mi, że codziennie, kiedy operuję, stoi koło mnie jej Anioł Stróż. Zostawiła mi go też po swojej śmierci. Widocznie jestem za słaby, ale w trudnych sytuacjach rzeczywiście dostaję jakiejś siły.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.