Mówi ks. prof. Leszek Adamowicz, oficjał Sądu Metropolitalnego Lubelskiego.
Dziś główną przyczyną stwierdzania nieważności małżeństwa są zaburzenia procesu decyzyjności, a także uzależnienia od różnych nowych zjawisk, zarówno w świecie cyfrowym jak i życiu społecznym – mówi KAI ks. dr hab. Leszek Adamowicz. Profesor KUL i oficjał Sądu Metropolitalnego Lubelskiego zaznacza, że sprawa przyjmowana jest w sądzie dopiero wtedy, kiedy małżeństwo definitywnie się rozpadło.
Z perspektywy 30-letniego doświadczenia pracy w sądzie kościelnym ks. Adamowicz ocenia, że nastąpiło znaczne osłabienie osobowości tych, którzy zawierają małżeństwo: jest mniejsza odpowiedzialność, samodzielność, bardzo lekkie podejście do małżeństwa, myślenie w stylu „jakoś tam będzie”. Zdaniem duchownego ujawnia się tu problem braku definitywności decyzji, która ma być decyzją na całe życie.
„Musimy eksponować wątek wiary, bo zdarza się, że zgłaszają się pary, które są niereligijne, niepraktykujące, ale chcą zawrzeć ślub w kościele, bo są ochrzczeni i takie jest oczekiwanie ich otoczenia” – mówi ks. Adamowicz.
Tomasz Królak (KAI): Temat procesów w sądach kościelnych jest wciąż obecny w mediach, sądzę wręcz, że zyskuje na popularności. Jak Ksiądz odbiera tego rodzaju publikacje?
Ks. dr hab. Leszek Adamowicz: Wśród różnych publikacji dotyczących kanonicznych procesów małżeńskich można wyróżnić te, które w tonie sensacyjnym i opartym tylko na domysłach (bo przecież nie na informacjach z akt procesowych) relacjonują procesy osób publicznych i publikacje o charakterze w pewnym sensie poradnikowym (także nie zawsze precyzyjnych w warstwie merytorycznej), w których czytelnik może znaleźć informacje o przyczynach nieważności małżeństwa i procedurach sądowych. Jednak zdarzają się publikacje, w których używane są potoczne, zdradzające brak wiedzy dotyczącej katolickiego rozumienia małżeństwa, sformułowania nawiązujące do procesów świeckich, których celowo tutaj nie cytuję.
Pracownicy sądów kościelnych, rozpatrujący sprawy o orzeczenie nieważności małżeństwa, wciąż mają wiele pracy. Czy są widoki na to, że to się zmieni?
Niestety, nie. Z jednej strony to niedobrze, bo świadczy to o tym, że wiele małżeństw zawartych w kościele, niestety, rozpada się. Ale z drugiej strony wielość wnoszonych spraw dowodzi wrażliwości moralnej tych osób. Nie chcą one subiektywnie oceniać swojego statusu małżeńskiego, lecz właśnie poddać go pod refleksję sądu. Niedobrze by było, gdyby każdy sam decydował o tym, czy jego małżeństwo było ważne czy nieważne, jak wygląda sprawa ewentualnego kolejnego małżeństwa, a co za tym idzie kwestia korzystania z sakramentów świętych.
To, że nie brakuje nam pracy świadczy o tym, że osoby wnoszące swoje sprawy są wrażliwe religijnie i chcą uspokoić swoje sumienie, jak pisał o tym papież Franciszek we wstępie do motu proprio „Mitis Iudex Dominus Iesus” z 2015 roku, dokonując reformy kościelnego prawa procesowego.
Ile spraw o stwierdzenie nieważność wnoszonych jest rocznie do sądów kościelnych w Polsce?
Może najpierw kilka danych statystycznych o procesach przed sądami powszechnymi. Według statystyk GUS w roku 2021 zawarto w Polsce 168 324 małżeństwa zarejestrowane w USC (zawarte w formie cywilnej lub wyznaniowej). W tym samym roku orzeczono w Polsce 60 687 rozwodów i 751 separacji cywilnych. Zestawiając te liczby widać, że około 36% małżeństw kończy się rozwodem cywilnym lub separacją. Według tego samego źródła danych w Polsce w 2021 roku było 552 800 związków niesformalizowanych oraz 2 294 400 rodziców samotnie wychowujących dzieci. Oznacza to, że aż około 28% mieszkańców Polski nie pozostaje w sformalizowanych małżeństwach, a 26,7% dzieci w Polsce rodzi się poza sformalizowanym cywilnie małżeństwem.
W tym samym roku do sądów kościelnych w Polsce wpłynęło około 5 tysięcy pozwów o orzeczenie nieważności małżeństwa. A więc: 5 tysięcy do 60 tysięcy rozwodów, czyli niewielki ułamek. Oczywiście, trzeba tu wziąć pod uwagę to, że część spośród wnoszących o cywilny rozwód to nie są katolicy, część stanowią osoby, które dwu lub kilkukrotnie wchodzą w nowe związki.
Niektórzy nie są zainteresowani procesem o nieważność małżeństwa, bo nie wchodzą w nowe związki, więc takie orzeczenie nie jest im potrzebne. Ale jeśli nawet połowę w ten sposób odrzucimy, to widać jaka jest skala wpływających pozwów.
Ile z tych około 5 tysięcy corocznie składanych wniosków kończy się stwierdzeniem nieważności?
Myślę, że w skali ogólnopolskiej, jest to około 60-65 procent. Trzeba wziąć tu pod uwagę, że w sądach „filtrujemy” tych, którzy przychodzą w celu uzyskania jakiejś informacji, bo takie poradnictwo też prowadzimy. Jeżeli ewidentnie nie ma podstaw, to zdarza się, że mówimy: ma pan/pani prawo wnieść pozew, ale my nie widzimy tu argumentów przemawiających za nieważnością. Nie rozbudzamy więc nadziei, nie „chwytamy” klientów i nie narażamy na koszty. Tak więc sprawy, wobec których sugerowaliśmy, że nie rokują orzeczenia nieważności, mogą w ogóle do sądów nie wpływać. Oczywiście nawet w takiej sytuacji pozew może złożyć.
Podczas wizyty ad limina w 2021 r., poinformowano polskich biskupów, że pod względem liczby spraw wnoszonych do Trybunału Roty Rzymskiej nasz kraj znajduje się na drugim miejscu w świecie. Wysoko…
Przy tej przysłowiowej łyżce dziegciu, czyli fakcie, że takie sprawy w ogóle istnieją, beczką miodu jest to, że nasi wierni są wrażliwi i chcą rozpatrywania spraw przez sądy kościelne. W skali światowej nie jest to zjawisko oczywiste.
Czyli ta duża liczba świadczy, paradoksalnie, na naszą korzyść?
Oczywiście, nie jest dobrze, kiedy małżeństwa się rozpadają, ale fakt, że jesteśmy na drugim miejscu w statystykach rotalnych pokazuje, że ci, którzy w polskich sądach kościelnych nie otrzymują orzeczenia nieważności, idą ze swoją sprawą dalej, właśnie do Roty Rzymskiej. Większość spraw, które rozpatruje ten sąd, to apelacje od wyroków, które orzeczono w sądach lokalnych pro vinculo, czyli przeciwko tezie o nieważności. Fakt, że w Rocie Rzymskiej tych spraw jest dużo dowodzi tego, że nasi wierni chcą dalej rozwiązywać sprawy swojego sumienia, poddając sprawę pod osąd sądownictwa kościelnego.
Kilka tysięcy, rocznie, orzeczeń o nieważności małżeństwa. Wydaje mi się, że to bardzo dużo, i że takie orzeczenie powinno być czymś absolutnie wyjątkowym. Nie odnosi Ksiądz wrażenia, że cały proceder sądowniczy uległ niebezpiecznemu „umasowieniu”?
Nakładają się tu dwa czynniki. Po pierwsze dzisiaj doświadczamy pewnej słabości ludzkiej, zwłaszcza w obszarze dojrzałości i odpowiedzialności, a po drugie jest też lepsza informacja dotycząca możliwości sądowego dociekania nieważności. Dostępność tych informacji też swoje robi. Często księża rozmawiają o tych sprawach w czasie kolędowej wizyty duszpasterskiej, przy okazji chrztu lub Pierwszej Komunii świętej dziecka.
Dostępność i wymiana informacji, bliskość sądu - to wszystko ma swoje znaczenie i wpływa na liczbę wnoszonych spraw. Może mieć to oczywiście także aspekt negatywny, bo sprzyja rozpowszechnianiu się postaw typu: a może i ja spróbuję, może i mnie się uda.
Dlatego na początku rozmów z osobami zamierzającymi wnieść pozew zwracamy uwagę, że proces to poszukiwanie prawdy o małżeństwie, a wyrok „zdobyty” fałszywymi zeznaniami będzie – można powiedzieć dosadnie – diabła wart. Pana Boga i własnego sumienia oszukać się przecież nie da….
Spotykamy się obecnie, niestety, z fałszowaniem dokumentów czy kupowaniem ich na różnych forach internetowych. To jest straszna plaga, ale nie jesteśmy w większości przypadków stanie spowodować, by oszuści byli ścigani przez państwowe organy ścigania. Chociaż są wyjątki i sądy powszechne wymierzają kary takim oszustom.
Plagą są także osoby czy kancelarie prawne, które oferują pomoc w sprawach o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Na stronie archidiecezji lubelskiej znalazłem przestrogę, iż osoby te często nie mają uprawnień do występowania w sądach kościelnych jako adwokaci, a ich działania są motywowane chęcią łatwego zysku…
Mieliśmy do czynienia na przykład z sytuacją, kiedy to narzeczeni całą dokumentację przedślubną kupili w internecie, włącznie z dokumentami dotyczącymi wcześniej przyjętych sakramentów i potwierdzenie przygotowania do ślubu, włącznie ze sfałszowanymi pieczątkami parafii. Gdy już po ślubie sprawa wyszła na jaw, zainteresowani tłumaczyli, że kupili te dokumenty, bo nie mieli czasu na odbycie przygotowania…
Jakie przyczyny są najczęściej wymieniane jako powód orzeczenia nieważności małżeństwa przez sądy kościelne w Polsce?
Sprawozdania, jakie corocznie sądy sporządzają dla Stolicy Apostolskiej, pokazują, że głównym problemem jest brak zdolność do podjęcia obowiązków małżeńskich, a co za tym idzie także zrealizowania tego, co jest celem zawieranego małżeństwa.
A o co konkretnie chodzi?
Osoba, która chce zawrzeć małżeństwo musi najpierw wiedzieć, do czego się zobowiązuje. Ogólnie rzecz biorąc tę wiedzę narzeczeni posiadają, choć niekiedy ułomna, m.in. ze względu na negatywne doświadczenia rodzinne.
Jednak istnieje grupa przyczyn, które mogą prowadzić do nieważności małżeństwa, a leżących w szeroko pojętej sferze intelektualnej. Nie chodzi tu jednak, jak wspomniałem, o wiedzę „encyklopedyczną” o małżeństwie, lecz o zaburzoną hierarchię wartości, dotyczących praw i obowiązków małżeńskich, wynikającą z doświadczeń w rodzinie generacyjnej: mentalność rozwodowa, nietrwałe małżeństwa czy patologiczne relacje oddziałują na sferę intelektualną i wyobrażenie o małżeństwie.
Drugi wątek to sfera wolitywna, a więc: wola lub negacja realizacji celów i przymiotów małżeństwa. Z tym także bywa różnie, bo daje o sobie znać selektywne podejście do różnych elementów małżeństwa. Na przykład: wykluczenie potomstwa: nie chcę mieć dzieci w ogóle. Nie to, że odkładam na późniejszy czas, bo odłożenie potomstwa w czasie może wynikać z odpowiedzialnego rodzicielstwa (warto w tym kontekście przypominać zasady zapisane świetnie w encyklice „Humanae vitae” przez św. Pawła VI).
Innym powodem orzekania nieważności małżeństwa może być wykluczenie nierozerwalności i wierności w małżeństwie czy też jego sakramentalności. Chodzi więc o wybiórcze traktowanie pewnych nienaruszalnych składowych małżeństwa.
Ale wybiórcze, jak rozumiem, już w chwili zawierania małżeństwa.
Tak, mówimy o tym właśnie momencie. Zdarza się, że z sumy pewnych składowych tworzących małżeństwo, wybierane są tylko te, które wydają się wygodne. Następnie tworzy się z nich pewną swoją „konstrukcję”, czyli własną wizję małżeństwa. Spotykamy się tu z bardzo różnymi sytuacjami i postawami, które w odniesieniu do tradycyjnych systemów wartości wyglądają wręcz patologicznie. Małżonkowie mówią na przykład: owszem, będziemy ze sobą, ale jesteśmy otwarci na inne relacje, dajemy sobie wolną rękę, nie wymagamy od siebie wierności.
I to się dzisiaj zdarza wśród par chcących zawrzeć sakramentalne małżeństwo?
Tak, niestety, zdarza się. Wychodzi to potem w procesach sądowych, gdy te osoby się do tego przyznają. Bywa, że narzeczeni, którzy chcą odbyć ceremonię kościelną wyłącznie z powodów estetycznych, społecznych czy wynikających z tradycji, korzystają z wiadomości zaczerpniętych z Internetu i wiedzą jak odpowiedzieć księdzu, “żeby było dobrze”. Te wypowiedzi są więc wyuczone, a nie poparte przekonaniami. To bardzo złe zjawisko.
Jeszcze co do kwestii zdolności zrealizowania tego, co jest przedmiotem przysięgi małżeńskiej. Otóż, z perspektywy ponad 30 lat pracy w sądzie mogę powiedzieć, że nastąpiło znaczne osłabienie osobowości tych, którzy zawierają małżeństwo. To znaczy: jest mniejsza odpowiedzialność, samodzielność, bardzo lekkie podejście do małżeństwa, myślenie w stylu „jakoś tam będzie”. Ujawnia się tu problem braku definitywności decyzji, która ma być przecież decyzją na całe życie.
Papież Franciszek przestrzegał swego czasu przed tzw. kulturą tymczasowości czy prowizoryczności. Kiedy wszystko jest tymczasowe, chwilowe, chwiejne, a w związku z tym relatywne, przekłada się to na małżeństwa. Niektóre osoby nie są zdolne do podjęcia decyzji dotyczącej całego życia. Tu osłabienie jest wyraźne. Chodzi nie tylko o ewidentne, opisane przez psychologów zaburzenia osobowości, choć z tym oczywiście też mamy do czynienia, ale o zaburzenia występujące w lżejszej postaci, kiedy ktoś po prostu nie jest w stanie sam podjąć decyzji. Może to wynikać z tego, że jego osobowość ukształtował fakt długiego pozostawania w rodzinie generacyjnej. On czy ona są co prawda w stanie podjąć decyzję, ale postanowienie takie jest prowizoryczne. Warto zaznaczyć, że dotyczy to nie tylko kandydatów do małżeństwa, ale też do kapłaństwa i życia zakonnego.
Chodzi o lęk przed decyzją, która ma mnie obowiązywać przez całe życie?
Powiedziałbym, że raczej o niezdolność do podjęcia całożyciowej decyzji, której lęk może być jednym ze składowych. Tę niezdolność zauważamy chociażby na etapie postępowania sądowego. Zdarza się na przykład, że osoby, które pozostawały ze sobą jakiś czas, nawet całe lata, bez formalizowania swojego statusu, decydują się na ślub, po czym wkrótce (nawet po paru miesiącach) ten związek się rozpada. Okazuje się, że decyzja o ślubie do niczego partnerów nie zmotywowała.
Drugi wątek związany z definitywnością jest taki, że niektórzy nie chcą podjąć wiążącej decyzji. Są w stanie, ale nie chcą. Daje o sobie znać myślenie w stylu: po co się będę wiązać na stałe, skoro mogą wystąpić jakieś problemy a w końcu rozwód? Takie postępowanie przekłada się na różne kwestie. A przecież najbardziej istotną sprawą jest dobro dzieci. Dziecko, którego rodzice nie podjęli definitywnej decyzji o byciu ze sobą, nie zyskuje bynajmniej poczucia bezpieczeństwa. Może to być dla niego wręcz dramatyczne, bo każda kłótnia budzi w nim lęk o to, czy tym razem rodzice się nie rozstaną. A skoro nic ich formalnie nie łączy, to o taki krok nietrudno.
Wśród przyczyn niezdolności do realizowania celów małżeństwa mogą być też obciążenia wynikające z uzależnień, zresztą nie tylko od alkoholu czy narkotyków. Pojawiają się nowe zjawiska, na przykład lekkomyślne znajomości zawierane przez środki komunikacji elektronicznej, coraz częstsze uzależnienie od hazardu, także gier w sieci. I to rujnuje życie małżeńskie. Oczywiście mówimy o nieważności małżeństwa tylko w takiej sytuacji, kiedy taki stan rzeczy miał miejsce w czasie jego zawierania, a nie po jakimś czasie jego trwania i wspólnego życia.
Jeśli dwoje ludzi jest jednak ze sobą ileś tam lat, to może można byłoby w jakichś wypadkach uleczyć ich sytuację głęboką rozmową z duszpasterzem, spowiedzią, wizytą w poradni życia rodzinnego czy sesją u terapeuty?
Jak najbardziej tak, i taka jest idea. My przyjmujemy sprawę w sądzie dopiero wtedy, kiedy małżeństwo definitywnie się rozpadło.
Czyli nie „pomagacie” mu się rozpaść tylko stwierdzacie, że go nie było.
Proces dotyczący nieważności małżeństwa to proces poszukiwania prawdy o nim: czy było ono zawarte ważnie czy też nie. To dociekanie przypomina nieco pracę archeologa: musimy dokopać się do przeszłości, co czasami jest to bardzo trudne, a niekiedy wręcz niemożliwe. Ale w przypadku, kiedy mamy jakąkolwiek wątpliwość, sąd nie może wydać wyroku pro nullitate czyli za nieważnością. Nawet jeśli 99 proc. argumentów przemawia za nieważnością, a jeden przeciw, to orzekamy na nie. Musi być stuprocentowa moralna pewność.
Czy, syntetycznie ujmując, przyczyny orzekania nieważności małżeństwa wyglądają dziś wyraźnie inaczej niż, powiedzmy, kilkadziesiąt lat temu?
Kiedy zaglądam do archiwum spraw z lat 50. lub nawet przedwojennych (choć tylko część ocalała z pożogi wojennej), to widać wyraźnie, że głównym wątkiem wnoszonych spraw były małżeństwa zawierane pod przymusem. Wątki natury psychologicznej, osobowościowej w ogóle wtedy nie istniały.
Nieżyjący już dziekan Trybunału Roty Rzymskiej śp. bp Antoni Stankiewicz, tłumaczył przed laty, że postęp nauk, zwłaszcza psychologii czy psychiatrii, pozwala odkryć pewne dysfunkcje psychiczne czy osobowościowe, które mogły zadecydować o tym, że małżeństwo zostało zawarte nieważnie.
W pełni zgadzam się z tym spostrzeżeniem. Co do przyczyn odkrywanych przez naukę, to są to przyczyny nieważności, które dotykają naturalnej struktury człowieka i, także, samej natury małżeństwa, prawa naturalnego. Prawo naturalne jest zaś niezmienne, z definicji.
Przyczyny, dla których wnoszone są sprawy o stwierdzenie nieważności małżeństwa na przestrzeni lat raczej się nie zmieniają?
Raczej nie. W kanonie 1095 Kodeksu prawa kanonicznego prawodawca sformułował bowiem dość ogólne stwierdzenie, że nieważnie zawiera małżeństwo ten, kto albo jest pozbawiony zdolności używania rozumu, jest dotknięty defektem oceniania rozeznającego dotyczącego praw i obowiązków małżeńskich albo jest niezdolny do podjęcia obowiązków małżeńskich.
Natomiast jeśli chodzi o szczegółowe źródła niezdolności, które następnie decydują o przyczynach orzekania nieważności, to owszem, spektrum tych źródeł w ciągu ostatnich dekad niewątpliwie się zmieniło. O ile powiedzmy 20 lat temu wszystkie kwestie dotyczyły różnego rodzaju defektów osobowości, w tym zaburzeń psychicznych, o tyle teraz przyczyną główną są zaburzenia procesu decyzyjności, a także uzależnienia od różnych nowych zjawisk, zarówno w świecie cyfrowym jak i życiu społecznym.
W naszych, polskich realiach w ciągu ostatnich 20 lat dochodzi jeszcze kwestia emigracji (jednak dość znacznej) i zaburzonych relacji już na etapie przedślubnym. Narzeczeni są z dala od siebie, a jeśli nawet razem, to w sytuacji dla siebie obcej.
No, ale ostatecznie decydują się jednak na małżeństwo, „dobrowolnie i bez żadnego przymusu”...
Decydują się, ale jakaś część spośród ludzi decydujących się na taki krok, nie pogłębia tej decyzji, powiedziałbym, że do niej nie dorasta. “Jesteśmy ze sobą, czujemy oczekiwanie społeczne, rodzinne, więc zawieramy małżeństwo, bo tak wypada” - tak mniej więcej myślą. Powtarzam: chodzi o zdecydowaną mniejszość, bo gros małżeństw zawieranych jest z pełnym przekonaniem i świadomością. Znakomita większość podchodzi do sprawy właściwie i odpowiedzialnie.
Ale bywa, że powielane są stare schematy, które dawno już zostały ocenione negatywnie, a mianowicie myślenie w stylu: po ślubie przyjdą obowiązki to wszystko się zmieni, spróbujmy. Więc próbują: jedni przed ślubem, a inni – po. Cały czas podkreślam, że chodzi o pewien odsetek małżeństw, które zawierane są dość pochopnie. A w tle, niestety, mamy olbrzymi odsetek osób, które w ogóle nie decydują się na jakikolwiek związek formalny. Nie mówię już o małżeństwie, w przypadku katolików, sakramentalnym, ale małżeństwie choćby cywilnym. Trzeba bowiem dodać, że wedle danych GUS, obecnie w Polsce ponad jedna czwarta dzieci rodzi się poza jakimkolwiek sformalizowanym związkiem.
Media i fora internetowe intensywnie popularyzują wiedzę dotycząca stwierdzania nieważności małżeństwa. Do tego dochodzą niekiedy bardzo spektakularne, bo dotyczące znanych postaci, przypadki takich orzeczeń. Z jednej więc strony Kościół stara się krzewić wiedzę o sakramentalnej sankcji małżeństwa i wynikającej stąd powadze tego aktu, z drugiej zaś społeczeństwo odbiera wiele sygnałów, że w razie czego można dostać ten “kościelny wyrok”...
Zgadzam się, że właściwemu rozumieniu małżeństwa jako sakramentu nie służą różne spektakularne i manifestacyjne, ponowne ceremonie zaślubin. Ale co do takich sytuacji mogę powiedzieć tyle, że orzeczenie nieważności opiera się na moralnej pewności uzyskanej przez sędziów.
Czasami, kiedy proces kończy się orzeczeniem nieważności, jedna lub obie strony otrzymują zakaz zawarcia małżeństwa, który to może być uchylony po spełnieniu jakichś dodatkowych warunków. Przykładowo: u kogoś zostaje zdiagnozowane zaburzenie osobowości, które spowodowało niezdolność do podjęcia obowiązków małżeńskich. Orzeczono więc nieważność małżeństwa, stwierdzono stan wolny, ale pojawia się pytanie, czy to zaburzenie ustąpiło.
W większości przypadków, gdy wyrok jest pozytywny, postawione są różne dodatkowe warunki. W 90 proc. przypadków stwierdzenia nieważności małżeństwa z przyczyn osobowościowych, określany jest jakiś warunek, bez spełnienia którego zawarcie nowego związku jest niemożliwe. Czasami tym warunkiem jest podjęcie terapii. To nie jest tak, że ktoś się „uwolni” i tyle. Jeżeli była przyczyna, ona musi ustąpić, by nie narazić na nieważność następnego małżeństwa.
No właśnie, co zazwyczaj dzieje się z osobami, które uzyskały wyrok orzekający nieważność małżeństwa. Czy większość z nich wchodzi w nowe związki i czy są one już trwałe czy zdarzają się też przypadki nieważnie zawartych małżeństw z ich udziałem?
Zdarzają się, ale bardzo rzadko. Zazwyczaj gdy ktoś wnosi sprawę o nieważność małżeństwa, jest już w drugim związku – nie formalnym czy cywilnym. Rzadko się zdarza, by ktoś przychodził do sądu kościelnego po to, żeby sobie zrobić „porządek w papierach”, raczej towarzyszy temu konkretny kontekst personalny.
Wracając do pytania: tak - choć sporadycznie, niezwykle rzadko – zdarza się, że ktoś wraca do sądu zaskarżając kolejne małżeństwo.
Może też chyba założyć, że w Polsce żyje ileś tam par, które - w świetle przepisów i z perspektywy Kościoła - zawarły małżeństwo nieważnie, i na podstawie owych przepisów miałoby mogłoby być uznane za zawarte nieważnie, a jednak tworzą trwały związek?
Tak, ale domniemanie ważności pozostaje prawomocne i dlatego ważności małżeństwa nigdy nie potwierdza się żadnym wyrokiem. Jeżeli odbyła się ceremonia, mamy domniemanie ważności. Wyrok stwierdzający nieważność małżeństwa jest obaleniem tego domniemania.
Czasami zdarza się, że ktoś, kto sprawę wnosi, po jakim czasie przychodzi i deklaruje, że rezygnuje z postępowania sądowego. „Dlaczego pan wycofuje sprawę?” - pytamy. „A, bo drugi związek już mi się rozpadł”. Zdarza się i tak, że para się pogodzi. Co prawda rzadko, ale i to się zdarza. A bywa i tak, że po wyroku orzekającym nieważność, ludzie wracają do siebie i deklarują, że chcą zawrzeć małżeństwo, tym razem już „na poważnie”.
Przy okazji wizyty ad limina w Watykanie w 2021 roku, zachęcano polskich biskupów, by w sprawach o orzekanie nieważności małżeństwa wykazali większą inicjatywę, korzystając z nowych przepisów papieża Franciszka z 2015 roku. Jak wiadomo, biskup ma bowiem możliwość przeprowadzenia skróconego postępowania w tych sprawach. Jak działają te normy w polskich warunkach?
Powiedziałbym, że chodzi o sytuacje nadzwyczajne, dlatego że możliwość ta jest obwarowana bardzo rygorystycznymi warunkami. Jednym z nich, który jest nie do przejścia w większości przypadków, to jest to, żeby pozew o nieważność małżeństwa był wniesiony wspólnie przez obie strony. Zazwyczaj one jednak są skonfliktowane i wspólny pozew zdarza się bardzo sporadycznie.
Drugim, bardzo trudnym do zrealizowania warunkiem, jest obowiązek dołączenia do pozwu takich dowodów, które wskazują na ewidentną nieważność. Niektórych rzeczy nie da się, że tak powiem, „wpiąć” do akt. Oczywiście np. w przypadku choroby psychicznej, czy też innych, ewidentnych okoliczności, które można wykazać dokumentami, taki warunek można spełnić. Warunki te muszą być zrealizowane łącznie, tzn. wspólny pozew i dowody. Dodam, że de facto to nie biskup prowadzi taki skrócony proces lecz sąd, a biskup wydaje wyrok na podstawie materiału dowodowego zgromadzonego przez sąd.
Na co, zdaniem Księdza, powinien zwracać dziś uwagę Kościół w Polsce, by budować kulturę pro-małżeńską, to znaczy sprzyjać temu, by małżeństwa były zawierane i, by były one trwałe, a związku z tym, … żeby sądy kościelne miały jednak trochę mniej pracy? Czy w ogóle Kościół, w dzisiejszym świecie, może mieć na to realny wpływ?
Po pierwsze, praca sądowa jest pracą duszpasterską. W tym sensie – mówiąc obrazowo – że poprzez odkrywanie prawdy o małżeństwie, na nowo otwieramy tabernakulum dla tych ludzi, dla których pozostawało ono zamknięte, ze względu na ich pozostawanie w związkach nieformalnych. Uporządkowanie spraw małżeńskich pozwala na powrót do życia eucharystycznego, sakramentalnego. W 1990 roku w pięknym przemówieniu mówił o tym św. Jan Paweł II, wskazując, że nie można antagonizować prawa i duszpasterstwa.
A jaka powinna być odpowiedź Kościoła powszechnego na obecne problemy w relacjach małżeńskich? Odpowiedzią jest dokument Stolicy Apostolskiej z czerwca 2022 roku, dotyczący przygotowania do małżeństwa. Wskazuje się tam na katechumenat przedślubny i kładzie nacisk na dobre przygotowanie do tego sakramentu.
Wraz z ks. prof. Piotrem Majerem (z UPJP2), w komentarzu dla duszpasterzy wyraźnie sugerujemy, by mieli oni czas dla narzeczonych na ich dobre przygotowanie. Rozmowy z narzeczonymi to nie jest kwestia załatwienia spraw biurowych, tu nie chodzi tylko o sporządzenie dokumentów. Wszystkie dokumenty, które znajdują się później w archiwum parafialnym stanowią tylko relację z rozmowy duszpasterskiej. Dlatego sugerujemy, by bezwzględnie pierwszym punktem spotkania księdza z narzeczonymi była modlitwa. Niedawno jeden z proboszczów powiedział mi: być może wtedy ci narzeczeni pierwszy raz się wspólnie modlą?
Wydaje się też, że dziś duszpasterz powinien mieć więcej czasu dla narzeczonych, na rozpoznanie ich konkretnej sytuacji.
Tak i to nie tylko dla tych, którzy są na etapie bezpośredniego przygotowania do małżeństwa, ale też obficie ofiarować młodzieży czas w ramach katechizacji. To jest okazja do tego, by dotrzeć także do tych, którzy, jak to ujmuje Franciszek, są gdzieś na peryferiach życia Kościoła i nie zawsze mają dobre wzorce w rodzinach. Ważna jest także odpowiednia formacja we wciąż licznych ruchach i grupach duszpasterskich. Myślę, że zintensyfikowanie pracy na tym polu może zaowocować, oczywiście w połączeniu z wysiłkiem duchowym, większą odpowiedzialnością i przygotowaniem ze strony tych, którzy przygotowują się do małżeństwa.
Musimy eksponować wątek wiary, bo zdarza się, że zgłaszają się pary, które są niereligijne, niepraktykujące, ale chcą zawrzeć ślub w kościele, bo są ochrzczeni i takie jest oczekiwanie ich otoczenia.
Wątek wiary w relacji do małżeństwa sakramentalnego podjęty był przez papieża Benedykta XVI oraz w dokumencie Międzynarodowej Komisji Teologicznej. Można powiedzieć, że małżeństwo jest rzeczywistością, która funkcjonuje w świecie w dwóch postaciach: jako małżeństwo naturalne, wynikające z porządku stworzenia, i do którego mają prawo wszyscy, oraz małżeństwo, posiadające „bonus” w postaci łaski sakramentalnej w przypadku, gdy zawierają je ochrzczeni. Wypunktowanie tego wątku łaski w procesie przygotowania do małżeństwa jest czymś niezwykle ważnym.
Zdając sobie sprawę z trudności i złożoności problemów związanych z powołaniem do małżeństwa, warto przywołać słowa papieża Franciszka, który przypomniał, że „radość miłości przeżywana w rodzinach jest także radością Kościoła (…) i pomimo licznych oznak kryzysu małżeństwa, pragnienie rodziny jest stale żywe, zwłaszcza wśród ludzi młodych i motywuje Kościół” („Amoris laetitia”, 1).
***
Ks. dr hab. Leszek Adamowicz jest profesorem KUL, oficjałem Sądu Metropolitalnego Lubelskiego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.