Kościół na szpilkach

Starsza pani z różańcem? Siostra zakrystianka? A może sopran w chórze parafialnym? Łatwo stworzyć takie uproszczone kategorie. Tymczasem kobiety w przestrzeni kościelnej angażują się w wielu wymiarach.

Nerwy na wodzy

O tym, że są w Kościele funkcje, które z dużym powodzeniem mogą spełniać także świeccy, a w tym kobiety, mówi z przekonaniem Elżbieta Grzybowska, pierwszy rzecznik prasowy w spódnicy, od dwóch lat odpowiedzialna za kontakt płockiej kurii z mediami.

– Jestem zwolenniczką nowego feminizmu według Jana Pawła II. Chodzi o to, by kobieta była angażowana w różnych wymiarach Kościoła. To nieprawda, że nie możemy być prezesami jakiegoś poważnego stowarzyszenia katolickiego albo na przykład prawnikiem kurialnym, bo na to zezwalają przepisy. Są funkcje, które z równym powodzeniem mogą spełniać świeccy, w tym kobiety. W mojej pracy ważne jest stworzenie płaszczyzny dobrej współpracy i atmosfery zaufania. Staram się ułatwić kontakty mediom z duchowieństwem, ale tak, by księża mieli też poczucie, że przekaz informacji był obiektywny – mówi Elżbieta Grzybowska. – W tej pracy powinno się więc hamować emocje i trzymać nerwy na wodzy – dodaje.– Jeśli to się nie uda, trzeba ponieść konsekwencje.

Dla rzeczniczki z Płocka zainteresowanie teologią rozpoczęło się trochę przypadkiem, od kilku godzin katechezy w szkole. Ale podobno w życiu przypadków nie ma. Studia magisterskie, a potem doktoranckie w tej dziedzinie przydały się jej też w czasie dziesięcioletniej dziennikarskiej pracy w „Tygodniku Płockim”.

Którą z wielkich kobiet Kościoła ceni, gdy zagląda w głąb jego historii? Zawsze jest pod wrażeniem tych, które wybierały drogę radykalizmu ewangelicznego.

– Emocjonalnie jestem związana ze świętą Faustyną Kowalską. Podziwiam ją za walkę, jaką musiała stoczyć, wiedząc, że jej widzenia są prawdziwe i realne.

Non stop pomoc

– Moja recepta na życie to służba innym i trwanie w modlitwie. Bo jeśli w trudnych sprawach człowiek nie prosi Boga, nie powierza mu swojego losu, to nic się nie udaje – mówi Anna Kozera, płocka społeczniczka. – Najpierw trzeba być człowiekiem, coś z siebie dać, a wtedy dopiero chcieć za to uczciwą cenę. Taka jest moja filozofia życia – dodaje.

Na podstawie jej doświadczeń mogłaby powstać ciekawa, a nawet dramatyczna i długa powieść. Mimo to pani Anna mówi o sobie: – Jestem zwyczajną osobą. Urodzona w Ciechanowie, kilkakrotnie zmieniała miejsce zamieszkania, a nawet nazwisko, a to z powodu ukrywania się jej ojca, zaangażowanego w działalność partyzancką. Dobrze pamięta rok 1939, wojnę, powstanie warszawskie, rozłąkę z rodzicami i lata komunistyczne, gdy za prawicowe poglądy stale napotykała trudności.

Pani Anna skończyła 80 lat, choć patrząc na nią, trudno w to uwierzyć. Sypia do pięciu godzin na dobę i spędza długie godziny w pracy. – Wydaje mi się, że nic takiego nie robię, to po prostu są moje obowiązki. Nie mogłabym założyć kapci i usiąść przed telewizorem, bo nie rozumiem i nie znam takiego życia. Uważam, że trzeba pomagać innym i widzieć biedę – mówi. Od najmłodszych lat marzyła o medycynie, ale ostatecznie wybrała biologię. Wyszła za mąż w 1955 r., ma trójkę dzieci. Przez jakiś czas z rodziną mieszkała we Wrocławiu, gdzie założyła pierwszą w Polsce pracownię hydrobiologii. O medycynie nie mogła zapomnieć, dlatego jej kolejnym zajęciem była analityka lekarska. Po powrocie do Płocka zorganizowała pierwsze laboratorium analityczne na terenie Petrochemii. W połowie lat osiemdziesiątych wpadła jej do ręki broszurka o Bracie Albercie i właśnie wtedy postanowiła, że będzie pomagać płockim biednym. – Moje dzieci były już dorosłe, mogłam więc poświęcić się innym – dodaje.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11