Pogadać z Matką Bożą

Zapamiętałem modlitwy więźniarek-morderczyń, kiedy obraz przybył do miejsca ich osadzenia. „Matko, pomóż, aby moje dzieci zrozumiały, dlaczego to zrobiłam” – prosiły. Z Marcinem Krawczykiem rozmawia Beata Gruszka-Zych.

Reklama

Barbara Gruszka-Zych: Czy grając księdza w serialu „Plebania”, inspirował się Pan konkretnym kapłanem?
Marcin Krawczyk: – Od roku już nie jestem księdzem, bo serial się skończył. Teraz jestem ojcem moich dzieci. Ale na poważnie – żeby przygotować się do roli, oczywiście podpatrywałem księży, aż trafiłem na ks. Wojciecha Drozdowicza z warszawskich Bielan. Obserwowałem, jak sprawował Msze, ale też sporo z nim rozmawiałem. Chciałem, żeby „mój” ksiądz miał podobny temperament, był trochę luzakiem, życzliwym i bardzo otwartym na ludzi. A poza tym jak zwykle przygotowując się do roli, chodziłem po Bydgoszczy – mieście rodzinnym mojej żony – w sutannie. Przełomem w budowaniu każdej kreowanej postaci jest dla mnie zawsze wyjście na ulicę w kostiumie.

I jak wypadł test?
– Mijający mnie przechodnie mówili: „Szczęść, Boże” albo „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Większość się uśmiechała, ale niektórzy odwracali głowy. Ja sam, przekonany, że kapłan nie może być nachalny, przechodząc starałem się podnosić wzrok, żeby nie wymuszać żadnej reakcji. Jak się okazało, w dużych miastach pozdrawianie księdza na ulicy nie jest dziś tak oczywiste.

Nikt nie okazał się niemiły?
– Nie, ksiądz to w końcu dobra postać. Zdecydowanie gorzej było, kiedy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie musiałem grać mordercę w „Morderstwie” Janocha Lewina… Trudnym, ale interesującym wyzwaniem była też rola bezdomnego – Pchełki w monodramie „Antygona w Nowym Yorku”. Przez miesiąc chodziłem wtedy jako bezdomny po Wrocławiu, jeszcze ucząc się w tamtejszej Szkole Teatralnej. Włożyłem ciuchy z second-handu, a że chodziłem po śmietnikach i spałem na dworcu, od razu zrobiły się nie pierwszej świeżości. Na dodatek byłem zarośnięty, więc bezdomni mogli mnie wziąć za swojego. Raz w nocy trafiłem na śmietnik, gdzie znalazłem książkę o Morrisonie. Czytałem ją przy świeczce, kiedy lekturę dość brutalnie przerwał mi stale odwiedzający ten rejon. „Co się w[…] w mój rewir?” – usłyszałem. Ale że jestem dość duży, nie zdezerterowałem, tylko wszedłem z nim w dialog i zacząłem łapać jego język. Przegadaliśmy całą noc.

O czym?
– Opowiedziałem mu swoją wymyśloną historię bezdomności. Że jestem z Tomaszowa Lubelskiego – to akurat było prawdziwe, że matka mi zmarła, a ojciec ma już inną kobietę i traktuje mnie jak śmiecia. Że pierwszy raz trafiłem na ulicę. Wtedy on odpłacił mi swoją przerażającą, bo prawdziwą, opowieścią. Żona z kochankiem wyrzuciła go na bruk. Tylko raz w tygodniu spotykał się z nastoletnią córką. To było dla niego święto – wtedy mył się i schludnie ubierał. To wyjątkowe spotkanie zainspirowało mnie po czasie do przyjrzenia się bliżej problemowi bezdomności. Od dwóch lat zbieram materiały do filmu dokumentalnego. W skrócie jest to opowieść o bezdomnych, którzy sami budują jacht, żeby popłynąć nim w rejs dookoła świata.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| DOKUMENT, FILM, WIARA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama