Ten Fundusz od początku miał dzielić. Nie pieniądze. Ludzi. I to zadanie spełnia do dnia dzisiejszego.
Opublikowany wczoraj w Rzeczpospolitej tekst o rekordowym Funduszu Kościelnym, po raz kolejny i prawdopodobnie nie ostatni, wywołał falę kontrowersji i komentarzy. Nie dziwi. Bo od początku taki był cel jego utworzenia. Zacznijmy jednak od początku.
Na przestrzeni wieków z powołaniem każdej jednostki kościelnej związane było utworzenie tzw. beneficjum. Czyli – najprościej – stworzenie materialnego zaplecza dla jej normalnego funkcjonowania. Najczęściej była to ziemia uprawna. Bywały także inne źródła dochodu. Na przykład z młynów, połowu ryb czy handlu. Warto przy tym zaznaczyć, że nie chodziło wyłącznie o utrzymanie księdza, ale całej instytucji. Dochód z kościelnego majątku zapewniał także byt kościelnemu i organiście, finansowano zeń remonty i budowę. Także istniejące przy jednostkach kościelnych dzieła: charytatywne, szkoły, przedszkola i inne. Ten system trwał w Polsce do zakończenia II Wojny Światowej. Konkretnie do roku 1950, kiedy to Kościół w Polsce stracił olbrzymią część swojego zaplecza materialnego, z którego utworzono wspomniany na początku Fundusz.
Teoretycznie miał być kontrolowaną przez państwo formą wsparcia Kościoła. W rzeczywistości od samego początku dzielił i był źródłem konfliktu. Stworzono państwową, niezależną od episkopatu Caritas, a zaangażowani w niej księża nazywani byli patriotami. Te dwie grupy były jedynymi beneficjentami funduszu. Pozostali nie mieli prawa do ubezpieczenia społecznego, a obiekty kościelne, w tym zabytkowe, pozbawione zostały materialnego wsparcia. W tych okolicznościach powstał system finansowania z tacy. Wymagający zresztą ochrony, gdyż parafie traktowane były jak prywatne firmy i miały płacić podatki od nadmiernych dochodów.
Oprócz finansowania państwowej Caritas i księży patriotów fundusz wspierał antykościelna propagandę. Służba Bezpieczeństwa wydawała różnego rodzaju periodyki, mające szkalować i konfliktować kościelne środowisko. Należała do nich między innymi Ancora. Byłem jednym z jej bohaterów. Gdy w 1985 roku, po ciężkim wypadku, ówczesny biskup włocławski umieścił mnie w domu księży emerytów w Ciechocinku, bym mógł kontynuować rehabilitację, jeden z jego mieszkańców żalił się w Ancorze, że biskup przysyła na wywczasy młodych leniuchów, a starzy księża nie mają co jeść.
Sytuacja radykalnie zmieniła się gdy w 1989 roku Sejm uchwalił ustawę, regulującą stosunki między państwem a Kościołem. Beneficjentami Funduszu stali się wszyscy księża i jednostki kościelne. Od lipca tego roku każdy ksiądz miał prawo do ubezpieczenia zdrowotnego i społecznego. Jak je wyliczano trudno dziś powiedzieć. Przyszła z ZUS-u decyzja wraz z książeczką do wpłat. Reszty nikt nie wyjaśniał. Dopiero kilka lat później, gdy ubezpieczyciel wprowadził deklaracje DRA, a wysokość składki była ustalana od konkretnego dochodu, wiadomym się stało kto, ile i za co płaci: duchowny całą składkę zdrowotną, chorobową i dwadzieścia procent składki emerytalnej, rentowej oraz wypadkowej. Resztę pokrywa Fundusz. 7,75% składki zdrowotnej może, podobnie jak inni obywatele, odpisać od podatku dochodowego. Ten z kolei liczony jest od ilości zameldowanych na stałe w danej parafii i pobierany jest w formie ryczałtu. Niezależnie od tego ilu mieszkańców faktycznie należy do Kościoła Katolickiego i z jego posługi korzysta. Trochę inne zasady obowiązują w przypadku, gdy duchowny zatrudniony jest w innych instytucjach. Na wsparcie Funduszu mogą także liczyć administratorzy zabytkowych obiektów sakralnych. Każdego roku jego część przeznaczona jest na ich konserwację.
W dyskusji umyka fakt, do czego jeszcze wrócimy, że nie tylko Kościół Katolicki jest beneficjentem funduszu. Także inne wspólnoty wyznaniowe w Polsce. Choć, ze względu na ilość obiektów i osób, KK czerpie z niego najwięcej. Przy okazji wzbudzając najwięcej kontrowersji. Nie zawsze mających merytoryczne uzasadnienie. Bo tenże sam budżet finansuje także instytucje czy dzieła nie zawsze – delikatnie ujmując – wpisujące się w światopogląd osoby wierzącej. Co wcale nie musi oznaczać, że – na dłuższą metę – Fundusz jest dobrym rozwiązaniem. Nie jest. Tym bardziej nie będzie, gdy zmieni się układ sił w parlamencie. Trzeba szukać innych rozwiązań, dających Kościołowi niezależność, także materialną, od bieżącej polityki.
Pierwsze próby zostały podjęte przed kilkunastu laty gdy zaczęto rozważać praktykowaną w innych krajach możliwość dobrowolnego odpisu podatkowego. Rozmowy zatrzymały się w martwym punkcie. Bynajmniej nie z powodu wysokości odpisu. Zgodę nań musiały wyrazić także inne związki wyznaniowe. Łatwo przewidzieć powody sprzeciwu części z nich. Najwięcej traciłby nie Kościół Katolicki, ale małe, liczące kilka tysięcy wyznawców wspólnoty.
Nie ma, póki co, odpowiedzi na pytanie co dalej. Dwie kwestie nie ulegają wątpliwości. Po pierwsze istnienie Funduszu, w dalszej perspektywie, nie ma racji bytu. Trzeba szukać nowych sposobów finansowania kościołów. Korzystając także ze wzorców już sprawdzonych w innych krajach. Po drugie, jak widzimy na przykładzie publikacji w Rzeczpospolitej, ale i wsłuchując się w towarzyszącą jej dyskusję, Fundusz dalej spełnia swoje zadanie. Czyli dzieli. W ten sposób – paradoksalnie – ułatwiając, ale i utrudniając Kościołowi pełnienie jego misji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).