Telefony, telefony…

Czyli kwadrattrwaj albo powtórka z (niespecjalnej) rozrywki.

Reklama

Kilka miesięcy temu pisałem o bezdomnych, którzy zaczęli koczować we wnęce stojącej naprzeciwko kamienicy. Co stało się z tymi ludźmi? Najpierw zniknął jeden, następnie drugi, a krótko potem wspólnota mieszkaniowa wstawiła tam solidną kratę i… problem z głowy?

Nie wiem, czy pomogły moje telefony (a przecież do odpowiednich służb i instytucji dzwonili też inni). Czy komuś udało się przekonać tych mężczyzn, by jednak skorzystali z noclegowni. A może ktoś ich po prostu – przepraszam za kolokwializm - pogonił? W każdym razie telefonów wykonałem wówczas mnóstwo – i z rozmaitymi reakcjami było mi dane się zetknąć. Jedni podchodzili do zgłaszanego problemu z autentyczną troską, inni próbowali pozbyć się go metodą spychologii, jeszcze inni reagowali agresywnie (- Panie, co mi pan tu dzwonisz!? Ja w pracy jestem! Kawkę dopiero sobie zrobiłam, a pan mi tu jakimś pijusem-obdartusem głowę zawracasz!?). Niestety były i takie „rozmowy”.

Przypomniałem sobie o tym wszystkim, bo w ubiegłym tygodniu zaliczyłem swoiste, telefoniczne deja vu. Tym razem w związki z chorobą Żony (od dziś, za przykładem Wojciecha Kuczoka, Żona postanowiłem pisać dużą literą).

No więc Żona „leży plackiem”. Grypa? Angina? Covid? Jeszcze nie wiadomo. W każdym razie do przychodni trzeba zarejestrować się telefoniczne (chwilo, trwaj!), a później czekać, aż lekarz oddzwoni (trwaj do kwadratu, kwadrattrwaj). Ale udało się. I to tego samego dnia, w poniedziałek. I jeszcze nawet do apteki przed zamknięciem zdążyłem. Więc gdzie problem? Problem w tym, że Żona powinna jak najszybciej i to też najlepiej tego samego dnia zrobić „wymaz na covida”.

- Ale Panie doktorze, przecież mówiłem, że Żona plackiem leży. Jej jest ciężko z sypialni do łazienki przejść, a ma kilka kilometrów pod wymazobus iść i tam w długaśnej kolejce stać, jak ona ledwo się na nogach trzyma? Poza tym, wie Pan, my nie mamy samochodu, a taksówki w tej sytuacji zamówić nie można… 

- Takie mamy teraz procedury. Najpierw test. Jak najszybciej test. W ostateczności test następnego dnia. Ale najlepiej jednak dziś.

Oczywiście zrobienie testu tego samego dnia okazało się niemożliwe. A następnego stan Żony pogorszył się jeszcze bardziej. Więc znowu telerejestracja, znowu teleporada, cała ta „telefoniada”. Znowu kolejne leki i kolejne naciski na test. Ale we wtorek też nie była w stanie, a na pytanie o możliwość podesłania nam karetki wymazowej słyszymy, że pacjentka się nie kwalifikuje (za młoda).

Środa rano. Znowu słabo. I to wyjątkowo, bo Żona wpada na pomysł, że może na rowerze na test skoczy, choć ma problem by skoczyć np. do kuchni. Dzwonię na infolinię NFZ. Okazuje się, że aby zrobić test, mamy nie dzień, nie dwa, tylko całych dziesięć dni. Oczywiście najlepiej wykonać go jak najszybciej, ale w tej sytuacji niech się lepiej Żona kuruje.

- A jak się nie wykuruje? Czy Państwo mogą podesłać karetkę wymazową?

- My nie – mówi bardzo sympatyczna konsultantka z NFZ-owskiej infolinii - ale proszę spróbować pod 112.

Pod 112 dyspozytor rzeczowy, ale z gatunku „co on może”? Może mnie do ratowników medycznych przełączyć, o! Ale okazuje się, że oni też nie mogą mi „wymazetki” podesłać. Tylko lekarz rodzinny.

Do rodzinnego dzwonimy w czwartek (bo Żona ma już taką gorączkę + nowy ból głowy, że „odlatuje”). Czyli generalnie patrz: wtorek (telerejestracja, teleporada, „telefoniada”, kolejne leki). Ale widząc (a właściwie słysząc), co się dzieje, lekarka decyduje się jednak karetkę wymazową do nas wysłać. Tylko nie wiadomo kiedy przyjedzie, bo wiadomo… codziennie bijemy teraz kolejne pandemiczne rekordy.

Karetka przyjeżdża jakieś 36 godzin późnej, czyli mamy już późne piątkowe popołudnie. Dzięki Bogu czwartkowe leki zadziałały. Gorączka spadła. Jest nadzieja, że choróbsko się cofnie, choć oczywiście teraz to mnie zaczyna boleć gardło i głowa, ale jako neurotyk liczę na to, że to może jednak tylko dolegliwość psychosomatyczna.

Sobota. Czekamy aż na telefon przyjdzie SMS z informacją, że wynik wymazu już jest, a ja biorę się za pisanie tego felietonu, bo jak padnę, to na poniedziałek tekstu nie będzie. Żona? Fifty/fifty. Niby rano wrzuciła pranie do pralki, ale zaraz potem poszła się położyć. Przed południem zaczyna snuć fantazje o przesadzaniu kwiatków na balkonie. Czyżby gorączka wracała?

C.D.N.

Albo i nie…

A na koniec, do posłuchania, coś wiosennego, optymistycznego i… szpitalnego. Czyli The Divine Comedy i ich przebojowe „National Express”. Pewnie już tu kiedyś było, ale to taka piosenka, że można słuchać jej w kółko i zawsze człowiekowi humor poprawi:

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama