„Na cały świat” znaczy też dziś „w Internecie”.
Połowa stycznia, epidemii w Polsce dzień 318. Od dziś można się już zapisywać na szczepienia. „Narodową kwarantannę”, wprowadzoną podobno dla uniknięcia „zakażeń świątecznych”, przedłużono na kolejne dwa tygodnie. Teraz z powodu obaw przed „koronawirusem angielskim”. Decyzja ta wywołuje sporą złość. Zwłaszcza w górskich miejscowościach wypoczynkowych. I nie dziwię się. Rząd po raz kolejny (który to już raz?) nie stosuje się do ustalonych przez siebie zasad. Wedle zapowiedzi z listopada przy tej ilości zachorowań mieliśmy wrócić do podziału na strefy czerwone i żółte. A jako że w tych miesiącach to nie powiaty z południa przodują w ilości wykrytych tygodniowo zakażeń na 10 tys. mieszkańców, można by tam pomyśleć o jakimś uruchomieniu infrastruktury turystycznej. Niestety rząd postanowił inaczej.
Nie samym koronawirusem ludzkość jednak żyje. W ostatnim czasie głośno zrobiło się o cenzurze w mediach społecznościowych. Głośno, bo tym razem dotknęła ona także kończącego swoje urzędowanie Donalda Trumpa. Za co? Ano za „ryzyko podżegania do przemocy” . Jeśli dotknąć to może tak ważną, liczącą się przecież w debacie publicznej postać, to dotknąć może właściwie każdego. A jak pokazuje niedawny przykład kardynała Duki, którego konto zablokowano z powodu wpisu o homoseksualizmie, pod takie oskarżenia podciągnąć można każdą wypowiedź niezgodną z poglądami medialnych potentatów. No bo jak udowodnić, że pisząc „nie zgadzam się z poglądami pana X” nie zainspiruję kogoś do dania panu X w gębę?
Myślę, że dobrze się stało, bo dzięki temu mogliśmy wszyscy zobaczyć, czym te media w istocie są: narzędziem propagandowym. Można tam skrzykiwać się na demonstracje, ale tylko te, które ich właściciele uznają za godne poparcia. Ot, antyrządowe w krajach „dyktatorskich”. Nieprawomyślne – won, przecież bronimy demokracji. I tak „demokratycznymi” stają się poglądy jednej, być może nawet stosunkowo wąskiej grupy ludzi.
A przecież takich możliwości sterowania co może, a co nie może być powiedziane jest znacznie więcej niż tylko usuwanie postów czy blokada kont, prawda? Kiedyś martwiło, dziś bawi mnie oglądanie statystyk polubień naszej strony na Facebooku. Od lat trzymają się w zaklętym rewirze 39-40 tysięcy. Serio, od lat. Okazuje się, że nowe polubienia prawie idealnie korelują z tymi cofniętymi. Wiem, że „cofnięte” to nie tak, że ktoś faktycznie je cofnął, ale także kwestia nieaktywnych kont i zapewne paru innych. Także jakichś niedoskonałości technicznych. Wiem też jednak, że oglądalność naszej strony zależy mocno od pory roku. Także liturgicznego. Naprawdę trudno mi uwierzyć, że akurat w kwestii facebookowych „polubień” ta cykliczność nie ma znaczenia.
Nie mam pojęcia co będzie. Nie sądzę, by w przewidywalnej przyszłości nastąpiła w tej kwestii jakaś zmiana na lepsze. Myślę, że zjawisko będzie raczej narastało, a coraz więcej poglądów znajdzie się na cenzurowanym. No, chyba, że epidemia, w której każe się nam preferować kontakty wirtualne, tak nas do nich zniechęci, że gromadnie porzucimy media społecznościowe na rzecz kontaktów z żywymi ludźmi. Wtedy media te będą musiały zabiegać o każdego, także klienta nieprawomyślnego (choć lepsze byłoby tu określenie nielewomyślnego) . Ale wydaje mi się to bardzo mało prawdopodobne. Wiem za to, że na tej ziemi, na tym lądzie, jakim są Internet i media społecznościowe, chrześcijanie muszą pozostać. Bo inaczej kraina ta stanie się całkiem bezBożną.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.