Ruchopozoranctwo

O zaliczeniu do grupy czerwonej czy żółtej nie decyduje liczba naprawdę chorych, ale decyzje o badaniach przesiewowych.

Reklama

Jest więcej wykrytych zakażeń,  trzeba więc pokazać, że coś się robi. Tak odbieram ostatnie decyzje dotyczące obostrzeń związanych z epidemią. Ci, których przeraziły większe ilości wykrytych zakażeń trochę się uspokoili. Rząd może powiedzieć, że coś robi. Nawet zazwyczaj dociekliwi dziennikarze ze zrozumieniem kiwają głowami. No tak, bo nie ich owe obostrzenia dotyczą. Ale mnie akurat, jako mieszkańca Rudy Śląskiej, będą dotyczyły. I widzę, że część z tych pomysłów, to kolejny, po kwietniowym zakazie wchodzenia na tereny zielone, absurd.

Do tej pory słyszeliśmy komunikaty, że nie ma powodu do paniki, że wszystko jest pod kontrolą, że to tylko ogniska. Jeśli tak, to  w czym problem, jeśli ognisk pojawiło się więcej, w różnych częściach kraju? Czy są sygnały, że w powiatach z dużą ilością wykrytych zakażeń pojawiła się – jak to fachowo mówił minister Szumowski – „transmisja pozioma”, która uzasadniałaby zaostrzanie rygorów dotyczących kontaktów społecznych, zwłaszcza noszenia maseczek na ulicach? Nie wiadomo. Wiadomo, że w skali kraju jest więcej  wykrytych przypadków zakażeń oraz że najwięcej jest ich w tym mieście i w tym powiecie. I tyle.

Trąbią naukowcy od dawna, że wiele osób przechodzi COVID-19 zupełnie bezobjawowo. Liczbę tych, którzy „mieli kontakt z wirusem” szacuje się zwykle na co najmniej dziesięć razy więcej niż liczbą wykrytych przypadków. Tymczasem w moim mieście od paru tygodni prowadzone są na jednej z kopalń badania przesiewowe. Wiadomo, w takich badaniach wykryje się zakażenia także u tych, u których stosując normalne procedury by się ich nie wykryło. A to znaczy, że niekoniecznie liczba zakażonych jest większa, ale że więcej takich przypadków wykryto. Tylko tyle. Wniosek nasuwa się sam: powiaty będą mogły być zaliczane do żółtej czy czerwonej strefy nie dlatego, że będzie tam faktycznie więcej zakażonych, ale dlatego, że władze zdecydowały o przeprowadzeniu na ich terenie badań przesiewowych. I to dla nowego pomysłu rządu jest właściwie dyskwalifikacja.

Tezę tę potwierdza statystyka. Z wczorajszych danych: w moim mieście na 445 osób u których obecnie stwierdza się zakażenie, jedynie 15 osób jest w szpitalu. Dziś jest podobnie. Proszę policzyć: to procentowo mniej więcej tyle, ile wynosi w Polce śmiertelność na COVID-19. Znaczy to najpewniej, że mamy w mieście wyraźną nadreprezentację bezobjawowych, a jednak wykrytych przypadków.

Nie wiem, czy obostrzenia dotyczące placówek kultury, kościołów, środków transportu  i innych są w tych realiach sensowne. W sumie można z ostrożności podmuchać i na zimne, choć trzeba pamiętać, że to dmuchanie dla niejednego jest dość dotkliwe. Mieszkańcy mojego miasta wskazują na wiele związanych z tym absurdów. Ot, komunikacja. Może w Warszawie nie wiedzą, że na Śląsku mamy coś, co nazywa się konurbacją – oficjalnie od paru lat metropolię – i komunikacja zorganizowana jest dla wielu powiatów wspólnie? Już to widzę: szlaban na granicy z Zabrzem, połowa ludzi z „szóstki” wysiada. Potem, jak wjedzie do Świętochłowic, znów może się tam napakować więcej. Albo kina: nie pójdą ludziska w Rudzie Śląskiej, pójdą w Chorzowie, Katowicach, Zabrzu czy Gliwicach. Co za różnica? Choć mieszkam, licząc od północy na południe, w połowie miasta, do południowych dzielnic  jadę tak samo długo, jak do Bytomia, Katowic czy Zabrza.... No, chyba że sprawdzoną w dawnych czasach metodą władza zdecyduje, że mieszkańcy Rudy Śląskiej będą musieli nosić na rękawach opaski z czerwoną kropką. A dla nieposłusznych? Zostawmy to skojarzenie....

Dla mnie i chyba dla większości mieszkańców Rudy Śląskiej najbardziej dokuczliwą dolegliwością będzie obowiązek noszenia masek „ w przestrzeni publicznej”. Zwłaszcza że temperatura zaczyna przekraczać 30 stopni. Z tymi maseczkami to w ogóle jakieś absurdy. Najpierw nie mieliśmy ich nosić, bo szkodzą. Potem musieliśmy je nosić, bo „transmisja pozioma”. Jeszcze później okazało się, że mają sens w przestrzeniach zamkniętych, a na ulicach wtedy, gdy nie można zachować dystansu społecznego. Czyli na zakopiańskich Krupówkach, na drodze do Morskiego Oka, na rynku w Krakowie, warszawskich Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie czy sopockim molo. Z całą miłością jaką mam do mojego miasta muszę jednak powiedzieć, ze takich miejsc u nas nie ma. Rozumiałbym, że w pewnych godzinach, w pewnych miejscach, ale cały czas i wszędzie? Nawet po 18, kiedy wszędzie już pustawo? Nawet na cmentarzu, na którym tłok, to może robią nieboszczyki, ale żywych na paru hektarach najwyżej kilkunastu? I to wszystko nie dlatego  – powtórzę – że na pewno jest u nas więcej zakażonych, że pojawiła się „transmisja pozioma”, ale dlatego, że władza zdecydowała się zrobić u nas badania przesiewowe?

Wydaje mi się, że zamiast wprowadzać tak drastyczne restrykcje wystarczyło na początek w „czerwonych powiatach” egzekwować te przepisy, które były: maseczki w zamkniętych pomieszczeniach, dystans społeczny itd. itp. I karać – wszędzie – tych, którzy przepisów nie przestrzegali. Ot, na niedawnych wiecach wyborczych, na konferencjach prasowych (w zamkniętych pomieszczeniach). Wybrano „pokazówkę” i „ruchopozoranctwo”. Szkoda....

 

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KORONAWIRUS

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama