Wielkie słowa o godności i szansie na przyszłość warto przekuć na codzienność. Niekoniecznie tę z programów informacyjnych.
W natłoku bieżących wydarzeń tamto umyka, pojawia się w cieniu, przypomina o sobie zdjęciami, których nikt nie lajkuje. Bo i po co. Przecież to zaprzeszłe, inna epoka, prehistoria. Odsuwamy w niepamięć łudząc się, że to już bez znaczenia, bo mamy inne, ważniejsze sprawy na głowie. Życie kopie wystarczająco mocno, więc po co dodawać mu bólu i cierpienia, wspominając przeszłość.
A jednak… Widoku dziecka, niosącego na plecach martwego brata do krematorium nie da się wyprzeć z pamięci, zepchnąć do podświadomości, zamknąć w piwnicy. Nawet jeśli podejmiemy kolejne próby, będzie jak dobijający się do drzwi nieproszony gość, nocna mara budząca koszmarami, przy okazji zmuszając do stawiania pytań, jakich wolelibyśmy uniknąć.
Przesada? Dziennikarz Avvenire, Riccardo Maccioni, przypomniał w dzisiejszym krótkim komentarzu, że pułkownik Paul Tibbets chciał nadać lecącemu nad Hiroszimę bombowcowi imię jego matki – Enola Gay. „Piekło wyrzutów sumienia – napisał – chciało nazwać miłością to, co było samą śmiercią”. To samo piekło wyrzutów sumienia agresję potrafi nazwać obroną wolności, wartości chrześcijańskich, rodziny, miłością do Kościoła i Ojczyzny. Czyli usprawiedliwiając wzniosłymi deklaracjami wszystko, co atakując zmietli ze swojej drogi, uśmiercili.
„Wojna czyni ludzi szaleńcami” – to odczytane w Hiroszimie świadectwo Koji Hosokawy. Użył czasu teraźniejszego. Miał na myśli nie tylko wydarzenia sprzed lat? Chciał przywołać wszystkie dzisiejsze szaleństwa ludzi walczących o lepszą przyszłość przemocą, pogardą, deptaniem godności? Bo przecież – przywołajmy papieską refleksję – była to zbrodnia „nie tylko przeciwko człowiekowi i jego godności, ale także przeciwko wszelkiej szansie na przyszłość w naszym wspólnym domu”.
Wielkie słowa o godności i szansie na przyszłość warto przekuć na codzienność. Niekoniecznie tę z programów informacyjnych, sejmowych korytarzy (choć tam są bardziej niż kiedykolwiek potrzebne), politycznych debat. Od czego zacząć?
Przed dwoma tygodniami byłem na krótkim urlopie. Dwa dni spędziliśmy w Tatrach. Tu także czuć oddech wojny szaleńców. Przy czym nie chodzi o tłumy. Bardziej o zapędzenie, bezrefleksyjność, hałas. Co prawda jeszcze wielu pozdrawia na szlaku, ale już mało kto zatrzyma się by porozmawiać, przysiąść, by napatrzyć się zapierającymi dech widokami, zachwycić się, pomilczeć. A jeśli już ktoś się zatrzyma, to jedynie po to, by zrobić zdjęcie i pochwalić się nim w Internecie – zrobić fejm. Inna odsłona walki o sukces. Wojna na lajki. Jeszcze nie Hiroszima, ale już daleko od siebie.
Zwyczaj pozdrawiania na górskich szlakach i zatrzymywania się na krótką choćby rozmowę – warto zauważyć – w sposób szczególny ukierunkowany był/jest na idących w przeciwnym kierunku. Z tego wniosek, że życzliwość, chęć poznania, ciekawość, otwartość, nie muszą być związane z idącymi w tę samą, co my, stronę. Więcej. Zauważyłem, że idący w tę sama stronę niemalże nigdy się nie pozdrawiają. Jeśli, to mijają się w ciszy, przyspieszają krok, spuszczają lub odwracają głowę. Jakby wstydzili się, że nie potrafią dotrzymać kroku, iść razem…
By iść razem trzeba niekiedy, a może nawet często, zrezygnować ze swoich ambicji, dostosować się do tempa najsłabszego, na trudniejszych odcinkach podać mu rękę. Tu znów wielkie idee z Hiroszimy: budowanie pokoju, wspólnej przyszłości „oznacza niedopuszczalność narzucania innym swoich własnych interesów partykularnych, ale wymaga podejmowania działań dla wspólnego postępu, dla dobra wszystkich”.
W tym kontekście nieuchronnie pojawić się musi pytanie: co jest większym sukcesem: pierwsze miejsce na podium, czy wspólne dotarcie do celu. Pytanie wcale nie retoryczne. W cieniu rocznicy dramatu dwóch japońskich miast.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
13 maja br. grupa osób skrzywdzonych w Kościele skierowała list do Rady Stałej Episkopatu Polski.