Jeśli nikt nie kłuje nas szpilką, można pozwolić sobie na spokojną i wyważoną reakcję.
26 czerwca. Dwa dni przed pierwszą turą wyborów prezydenckich. Wszystko wskazuje na to, że po dwóch dniach przerwy związanych z ciszą wyborczą czekają nas kolejne dwa tygodnie jatki na górze. A potem się nie skończy. Różne mogą być tylko proporcje tego, co kto będzie mógł. I jak będzie mógł zrobić drugiej stronie kuku. Obie strony tego sporu nie uznają zwycięstwa innego, jak bezwarunkowa kapitulacja przeciwnika/przeciwników, więc to szybko się nie skończy. Podobnie jak nie skończy się w jakiej bliższej przyszłości epidemia. W Polsce dziś już jej dzień sto piętnasty.
Na niwie kościelnej wraca sprawa biskupa Edwarda Janiaka, oskarżanego o niewłaściwe reagowanie na informację o seksualnym wykorzystywaniu małoletnich przez jego podwładnego. Parę dni temu stał się bohaterem innego, sporego skandalu. Wczoraj, po wcześniejszym zleceniu metropolicie poznańskiemu sprawdzenia zasadności stawianych mu zarzutów, kolejna decyzja Watykanu: tymczasowym administratorem diecezji kaliskiej został mianowany metropolita łódzki, a biskup Janiak, do czasu podjęcia przez Stolicę Apostolska ostatecznych decyzji – rozumie się, że także po dokładnym zbadaniu spraw – ma przebywać poza diecezją.
Wśród katolików takich jak ja – czyli mających w tej sprawie jakąś wiedzę jedynie z drugiej ręki – zdania są podzielone. Jedni już biskupa skazali i są oburzeni, że Stolica Apostolska jeszcze tego ich wyroku nie zatwierdziła. I piszą gniewne komentarze, pewnie w obawie, że bez ich głosów sprawa może zostać zamieciona pod dywan. Inni próbują biskupa bronić. Też fakty znając jedynie w ograniczonym zakresie. A ja myślą sobie: poczekajmy. Ostatecznie od tego, że wstrzymamy się z wyrobieniem sobie w tej sprawie sądu do czasu jej wyjaśnienia przez kompetentne osoby, świat się nie zawali. Nie powinniśmy ani swojej podejrzliwości wobec innych, ani swojej ślepej wiary w nieskazitelność tego, który został biskupem, traktować jako obiektywnego sposobu na poznanie rzeczywistości. Po prostu – poczekajmy.
Jako psycholog – amator :) mam zresztą wrażenie, że i jedni i drudzy – i oskarżający i broniący biskupa (mowa oczywiście ciągle o katolikach, którzy wiedzą o sprawie tyle, ile pojawiło się w mediach) działają z podobnych pobudek: chcą wierzyć w Kościół święty i nieskazitelny. O ile muszą pogodzić się z oczywistością, że my, szarzy członkowie Kościoła, jesteśmy grzeszni, o tyle myśl o brudzie na szczytach kościelnej władzy wydaje im się już nie do zniesienia. „Usunąć” wołają więc pierwsi bolejąc nad tym, że działania są zbyt wolne. „Nic się nie stało, to tylko spisek” – skłonni są wołać drudzy. Tymczasem – moim skromnym zdaniem – problemem jest właśnie to, że na „szczyty władzy” patrzymy inaczej, niż na szeregowych katolików.
Słusznie? I tak i nie. Słusznie, bo od tych, którzy sprawują władzę wymaga się więcej. Niesłusznie, bo sprawowana przez nich posługa nie zmienia faktu, że biskupi są naszymi braćmi w wierze; przyjęli ten sam chrzest, to samo bierzmowanie i karmią się tym samym Ciałem Chrystusa. Są pasterzami, ale nie przestali być też członkami jednej owczarni jedynego Pasterza, Jezusa Chrystusa. Zwróćmy uwagę na to słowo: posługa. A my często widzimy w tym zaszczyty i władzę, słowo „służba”, jaką niewątpliwie powinno być bycie przełożonym w Kościele, traktując z przymrużeniem oka. Wypychamy ich swoim myśleniem i traktowaniem wysoko, ponad innych. Czyli de facto w samotność. A potem oburzamy się, kiedy nie wszyscy i nie zawsze potrafią się w tym po chrześcijańsku odnaleźć, kiedy nie spełniają naszych oczekiwań. A my, członkowie Mistycznego Ciała Chrystusa, zawsze potrafimy dobrze wypełnić nam powierzone zadania? Spełniamy oczekiwania, jakie ma wobec nas wspólnota Kościoła?
Nie trywializuję zła, nie rozmywam odpowiedzialności. Po prostu myślę, że nie wyrośliśmy z myślenia o Kościele w pochodzących z czasów feudalizmu kategoriach stanowych. My – oni. My jako tacy, oni mają być w każdy calu święci. Kiedy na pełniącego służbę kierowania Kościołem patrzymy jak na brata, jego zaniedbania, błędy, a nawet grzechy nie przestają być zaniedbaniami, błędami, a nawet grzechami. Ale przestajemy reagować na nie, jakby nas ktoś dźgnął szpilką w pośladek. Sami też bez grzechów nie jesteśmy, prawda?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.