Nikt nas nie uczył jak żyć w Kościele, będącym łodzią, płynącą niekiedy po wzburzonych falach.
Na początek dwie anegdoty. Co prawda związane z dość zamkniętym światem, jakim są seminaria duchowne, ale – być może – pomogą w zrozumieniu problemu, z jakim boryka się Kościół od samego początku.
Trwają tak zwane skrutynia. Czyli rozmowy rektora z kandydatami do kapłaństwa. Przed drzwiami kolejka. Wychodzi jeden z kleryków. Kolega zagaduje: o co cię pytał? – Czy nie mam problemów w czystością. – I co powiedziałeś? – Że nie mam. – Głupi, wróć i powiedz, że masz. Inaczej pomyślą, że jesteś niepełnym facetem.
Podobna sytuacja w seminarium Redemptoris Mater. Tu pytanie o kryzys. Nie przeżywasz kryzysu? – dziwi się rektor. Chyba coś nie tak z twoją wiarą. Jeśli jest żywa towarzyszy jej permanentny kryzys. Nie ma wzrostu bez kryzysu.
Na postrzeganiu wiary i Kościoła zaciążyły w naszej Ojczyźnie lata realnego socjalizmu. By przetrwać musieliśmy być monolitem. Episkopat mówił jednym głosem kardynała Wyszyńskiego. Tysiące na liturgicznych zgromadzeniach i pełne świątynie były znakiem religijności żywej, nie poddającej wątpliwościom i krytyce rzeczywistości wiary. Ominęły nas dyskusje związane z Soborem (teraz nadrabiamy lekcję, którą inni już dawno mają za sobą). Gdy na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wyszło kilka numerów Concilium przekład na język polski i druk kolejnych numerów wstrzymano by po pierwsze księżom w głowach nie mącić; po drugie by nikt nie miał wrażenia kryzysu w Kościele. Zamknięte granice też swoje robiły. Więc przeciętny Polak, ksiądz, a nawet biskupi, nie za bardzo wiedzieli, że – na przykład – w Rzymie ukazały się fałszywe egzemplarze L’Osservatore Romano, krytykujące Piusa XII. Dziś, gdy granice są otwarte, a Internet przyspiesza obieg wiadomości, po kilku minutach wiemy, że jakaś grupka duchownych i świeckich wysłała do papieża list, a wydarzenie natychmiast urasta do rangi światowej. A my nie wiemy co z tym fantem zrobić. Bo nie mieliśmy czasu na naukę życia w społeczeństwie, gdzie jest wiele punktów widzenia. Nikt nas nie uczył jak żyć w Kościele, będącym łodzią, płynącą niekiedy po wzburzonych falach. Dlatego wielu woli wyjść na bezpieczny brzeg, nie zauważając przy okazji, że Pan został w łodzi, dodając odwagi płynącym.
Jeśli tej łodzi przyjrzymy się uczciwie dostrzeżemy, że pierwsze kryzysy pojawiły się tuż po Zesłaniu Ducha Świętego. Ich owocem był wybór diakonów (przypomnijmy, że przyczyna była wręcz prozaiczna: „przy codziennym rozdawaniu jałmużny zaniedbywano ich wdowy”) i dekret tak zwanego Soboru Jerozolimskiego ( tu już sprawa poważniejsza, chodziło o obrzezanie). Druga sytuacja dała początek metodzie, jakiej Kościół jest wierny do dnia dzisiejszego – synod. Za każdym razem, gdy pojawiał się kryzys zwoływano synody (wydarzenia lokalne) lub sobory (te miały charakter powszechny). Dyskusje niekiedy bywały burzliwe, czasem przenosiły się na ulice i miejskie targowiska, bywało – część uczestników lądowała w więzieniach lub na wygnaniu. Ostatnie nie ominęło wielkich świętych starożytności, choćby świętego Jana Chryzostoma.
Historia zna wiele paradoksów. Jednym z nich jest adoracja Najświętszego Sakramentu. Gdyby nie późnośredniowieczne herezje i związane z nimi dyskusje nie byłoby święta Bożego Ciała i nie znanej w starożytności adoracji. Gdyby nie kryzys związany z przyjmowaniem Komunii świętej nie byłoby przykazania o obowiązku wielkanocnym. Dekretów Soboru Trydenckiego nie byłoby bez wystąpienia Lutra. Wszak papieże mieli w tym czasie inne, ważniejsze sprawy na głowie, a kwestie doktrynalne i dyscyplinarne nie były priorytetem (przynajmniej dla niektórych). Wstydliwie o tym nie mówiono, obawiając się zgorszenia maluczkich. Efekty wątpliwie. Przypominające wizytę kolędową w domu starszej, samotnej pani. Gdy ksiądz zapytał czy może skorzystać z łazienki zobaczył w jej oczach mieszankę strachu, przerażenia i zdziwienia. Gdy trochę ochłonęła, zapytała: to ksiądz też…?
Przed kilkunastu laty zaproszono mnie na diecezjalne forum młodych. Oprócz prelekcji był czas na pytania. Kierowano je do konkretnych osób. W pewnym momencie usłyszałem pytanie do księdza Włodzimierza Lewandowskiego: co by powiedział dziewczynie, przeżywającej kryzys wiary. Nie zastanawiałem się długo. „Że jest na bardzo dobrej drodze. Bo lepsza wiara pytająca i szukająca, niż bezmyślna”.
Przy tym zostanę nie martwiąc się zbytnio toczącymi się dyskusjami. A jeśli przy ich okazji czymś rzeczywiście będę się martwił, to sytuacjami, gdy zamiast Ewangelii, dokumentów soborowych, katechizmu i pism świętych, argumentem stają się pogróżki, inwektywy, zatrzaskiwane drzwi i zaciśnięte pięści. Takiego kryzysu już można się bać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.