Zdaniem hierarchy działania reżimu Daniela Ortegi spowodowały wzrost przemocy niespotykany od czasów zakończenia wojny domowej w 1990 roku i klęskę humanitarną. - Przeżywamy bardzo głęboki kryzys społeczny, polityczny i gospodarczy. Szaleje bezrobocie. Codziennie spotykam rodziny, których nie stać już nawet na dwa posiłki dziennie - podkreśla hierarcha. - W publicznej klinice widziałem umierającą kobietę, którą można byłoby uratować, ale nie było leków, pielęgniarka mogła jej dać jedynie napój energetyzujący. Wokół głód, ubóstwo i nędza.
Jednocześnie bp Álvarez zauważa, że w tych trudnych czasach ludzie szukają pociechy w wierze. - Nigdy wcześniej w naszych kościołach nie było aż tylu ludzi, myślę, że tylko tutaj czują się wolni. W Mszach uczestniczą nie tylko katolicy, ale także niewierzący. Ludzie widzą, że od początku kryzysu jesteśmy po jedynej możliwej stronie, po stronie biednych i tych, którzy cierpią.
Od czasu protestów z 2018 roku, gdy ludzie wyszli na ulice, aby sprzeciwić się próbie wprowadzenia drastycznych zmian socjalnych, Kościół katolicki w Nikaragui stał się tym, co papież Franciszek określa mianem "szpitala polowego". Otwarto świątynie dla tysięcy rannych podczas starć z policją, założono biura praw człowieka w celu rejestrowania przestępstw popełnionych przez rząd i siły porządkowe, a biskupi i kapłani pośredniczyli w dialogu z reżimem.
Od czasów zamieszek w Nikaragui zginęło prawie 400 osób, ponad 800 było niesłusznie więzionych, z czego kilkaset nadal przebywa w areszcie. Osoby, które zostały uwolnione nadal są inwigilowane, nachodzone przez agentów tajnej policji w swoich domach oraz we wspólnotach, gdzie przebywają. Szerzy się także donosicielstwo i bardzo ścisła kontrola społeczna, a protesty ze względu na terror i strach praktycznie ustały. - Nie było tu takiej przemocy od czasów zakończenia wojny domowej w 1990 roku - powiedział bp Álvarez.