Bidibidi w Ugandzie to największy obóz dla uchodźców z Sudanu Południowego. Zamieszkuje go ponad 300 tys. osób. Wśród nich pracują polscy werbiści – o. Andrzej Dzida i o. Wojciech Pawłowski.
W Sudanie Południowym życie straciło już kilkadziesiąt tysięcy osób. Blisko 3 mln znalazło się na uchodźstwie (ok. 2 mln poza granicami, pozostali to uchodźcy wewnętrzni). Obecnie kraj stoi w obliczu głodu. Niedożywienie dotyka blisko milion dzieci poniżej piątego roku życia.
Od 2016 r., kiedy rozpoczął się exodus Sudańczyków, Uganda jest jednym z krajów, które przyjmują największą liczbę uchodźców w skali świata. Aktualnie jest ich tam ok. 1,5 miliona. Dwie trzecie to dzieci i młodzież poniżej 18. roku życia. To ludzie z regionu praktycznie całej centralnej Ekwatorii. Z innych terenów Sudanu Płd. uciekali również do Etiopii, Kenii, Republiki Środkowoafrykańskiej, czy Demokratycznej Republiki Konga.
Do obozu Bidibidi jadę z ugandyjskim księdzem Davidem Okullu, z którym dzień wcześniej w wiosce Abye, na północy Ugandy, rozpoczęliśmy odwiert kolejnej studni głębinowej. Poprzednie powstały dzięki wsparciu polskich parafian, ta ostatnia – dzięki Polonii z USA, zachęconej przez polską misjonarkę s. Norbertę, która pracowała w Ugandzie, gdy krajem tym targała jeszcze 20-letnia wojna domowa. – Ludzie tu sami doświadczyli wysiedleń i strachu. Dlatego obecnie rozumieją i życzliwie przyjmują uchodźców z Sudanu Płd. – komentuje bieżące wydarzenia ugandyjski kapłan. Przed rokiem odwiedziliśmy mniejszy obóz Palabek (ok. 40 tys. uchodźców), w marcu br. byliśmy w Nimule po stronie sudańskiej. Napiętą sytuację widać zarówno w łagodnych twarzach tych, którzy stracili dobytek swego życia, jak i w nerwowych zachowaniach młodych mężczyzn, pobudzonych pitym od poranku lokalnym alkoholem. Choć wojnie domowej trwającej od 2013 r. formalnie kres dało kolejne porozumienie z sierpnia 2018 r.(poprzednie zakończyły się fiaskiem), to jednak w Sudanie Płd. wciąż działają oddziały rebelianckie, siejące terror pośród ludzi. Wiele o tym słyszymy. – Sudan Płd. zamieszkuje ok. 100 grup etnicznych. W rzeczywistości liczy się może 15. Porozumienie podpisały dwie największe – Dinkowie i Nueowie. Pominięto lud Bari, z południa. To dlatego dochodzi tam cały czas do zamieszek – tłumaczy o. Dzida.
Widzieli, jak maczetami…
Werbiści przybyli do Ugandy na przełomie lat 2016 i 2017. Wcześniej pracowali w Lainya w Sudanie Płd. – Ci ludzie od pół wieku mają sytuację kryzysową we krwi. Gdy zaczynała się wojna w ciągu kilku minut byli gotowi do ucieczki. To, o czym nam opowiadają, potrafi dokonać spustoszenia w psychice – przyznaje o. Wojtek. – Widzieli, jak maczetami cięli ich rodziny, jak gwałcili ich siostry. Wiele takich osób spotkałem.
Oprócz pracy duszpasterskiej misjonarze prowadzą działania terapeutyczne. Wiele tu traumy powojennej.
Obóz Bidibidi zaczął się rozwijać od lipca 2016 r. W tamtym czasie granicę codziennie przekraczało ok. 3,5 tys. osób. Obecnie nowi uchodźcy pojawiają się w zależności od wydarzeń w Sudanie Płd. Trzy miesiące temu przyjechały kolejne trzy autobusy.
Obóz podzielony jest na pięć stref. To sięgająca po horyzont przestrzeń, porośnięta buszem, który obecnie ustępuje miejsca kolejnym chatom i szałasom. – W Sudanie Płd. wciąż dochodzi do ataków. Tu, w Ugandzie, ludzie czują się bezpieczni. Mają jakoś zorganizowane życie – mówi misjonarz.
Każda rodzina otrzymuje tu kawałek ziemi, 30 na 30 metrów. Raz w miesiącu w obozie dystrybuowana jest żywność: ryż, mąka kukurydziana, olej, czasem mydło. – Był próby dawania pieniędzy, ale nie był to najlepszy pomysł. Kobiety skarżyły się, że mężczyźni wydają je na alkohol i hazard. Dostają więc żywność, a to, co chcą, sprzedają zaraz po dystrybucji na targu. Głodu tu nie ma. Bywają problemy z terminowością dostaw – dodaje o. Dzida.
Wyzwaniem jest edukacja. Większość w obozie stanowią dzieci i młodzież.
– Szkoły są przepełnione. Podstawówki liczą do 300 dzieci w klasie. Brak szkół średnich. Jest tylko jedna na każda strefę. Są też placówki poza obozem, ale te kosztują, bo to szkoły prywatne. .
Misjonarze pomagają ponad setce dzieci w nauce. Inny problem dotyczy drewna na rozpałkę.
– Nie starcza chrustu dla ludzi w obozie, a lokalna ludność chroni lasy przed wycinką przez uchodźców. Inny problem to brak dla uchodźców ziemi pod uprawę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.