Dzieje cudownej figury, która przyciąga pielgrzymów do Skrzatusza, są jak scenariusz filmowy. Wątki sensacyjne i legendarne fascynują jednak nie mniej niż świadectwo wiary modlących się tu pokoleń.
Sanktuarium wyrasta jak spod ziemi. Fasada barokowej świątyni, która właśnie otrzymała tytuł bazyliki mniejszej, pojawia się niespodziewanie wśród wielkopolskich pól i łąk. Piękne miejsce na dom wybrała sobie Maryja.
Niezatapialna Pieta
Historia skrzatuskiej Piety zaczyna się jednak w pobliskim Mielęcinie. To tu najpierw wizerunek Matki Bożej Bolesnej trzymającej na kolanach zdjęte z krzyża ciało Syna otaczany był czcią wiernych. Tak było do czasu antykatolickich rozruchów, które w XVI w. nie ominęły pogranicza Pomorza i Wielkopolski. Luterańscy reformatorzy sprofanowali mielęcińską świątynię, a figurę próbowali utopić w pobliskim jeziorze. Jak głosi legenda, Pieta, choć obciążona kamieniami, uparcie wypływała na powierzchnię. Potem próbowano ją spalić. Również bezskutecznie. Zniechęceni protestanci sprzedali więc figurę pewnemu garncarzowi z Piły. Od niego nabyła ją, z myślą o umieszczeniu w miejscowym drewnianym kościółku, Katarzyna Kadrzycka, mieszkanka Skrzatusza.
– XVIII-wieczna kronika ks. Andrzeja Delerdta lakonicznie opisuje to, co działo się na przełomie wieków XVII i XVIII. Wydarzenia, które miały miejsce po pogromie mielęcińskim w 1575 r., i okoliczności odnowienia kultu Maryi w Skrzatuszu są wciąż nieodkryte. Sama figura, która początkowo znajdowała się w bocznym ołtarzu, jest natomiast dużo starsza – opowiada ks. Henryk Romanik, diecezjalny konserwator zabytków.
Za Maryją przywędrowali do Skrzatusza pielgrzymi. Ich liczba znacząco się zwiększyła, gdy Pieta przypomniała o swojej niezwykłości pewnej nocy 1621 r. Bijąca od figury jasność skłoniła wiernych do przeniesienia jej do ołtarza głównego. Nim skończył się wiek XVII, drewniany kościółek zastąpiła nowa, murowana świątynia. W Skrzatuszu miał szukać wsparcia w 1690 r. nawet król Jan III Sobieski przed bukowińską wojną z Turkami. Kult skrzatuskiej Madonny przetrwał rozbiory, kiedy to okolice Wałcza zostały prawie całkowicie zgermanizowane, nie przerwała go też zawierucha wojenna.
Najstarsze korony
O tym, że jest to miejsce wyjątkowe, wybrane przez Boga, był przekonany bp Ignacy Jeż, który po utworzeniu diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej w 1972 r. ustanowił w Skrzatuszu główne sanktuarium diecezjalne. Kolejnym ważnym momentem stała się koronacja koronami papieskimi, której w imieniu Jana Pawła II dokonał 18 września 1988 r. prymas Polski kard. Józef Glemp. Przy tej okazji dokonano ważnego odkrycia. Otóż przed uroczystością koronacji w kościele przeprowadzono remont i wówczas okazało się, że korony, które włożył na głowę Maryi i Jezusa prymas Józef Glemp, nie były jedyne. Inne, niepozorne i z wyglądu tandetne, przez lata leżały w skrzatuskim skarbcu. Gdy trafiły w ręce specjalistów, którzy poddali je renowacji oraz badaniom, okazało się, że jest to najprawdopodobniej najstarszy zachowany tego typu zabytek w Polsce. – Nie wiadomo, kiedy i kto po raz pierwszy koronował Pietę ani kto podarował korony – czy to donacja książęca czy hrabiowska. Wiadomo jednak, że ten dar był wyrazem wdzięczności za otrzymane tutaj łaski – przyznaje Maria Szyszak administrująca sanktuaryjnym biurem.
Znaki i cuda
Poznańscy biskupi w XVII w. dwukrotnie przyznawali, że wizerunek Matki Boskiej Bolesnej ze Skrzatusza słynie łaskami. Co prawda pierwszy wykaz cudów, które dokonały się tu za wstawiennictwem Maryi, spłonął, ale powstała kolejna kronika niezwykłych i niewytłumaczalnych medycznie uzdrowień. Skrzatuski wikariusz ks. Andrzej Delerdt w XVIII w. archaiczną polszczyzną opisał 66 przypadków uzdrowień. W sanktuarium przechowywane są listy i mejle zawierające liczne świadectwa wyproszonych tu łask, najczęściej uzdrowień z nieuleczalnych chorób. – Nie mamy orzeczeń medycznych, nie powołujemy komisji teologicznej. Nie szukamy też „cudowności” na siłę. Spisujemy historie ludzi powracających do Boga, umacniających swoją wiarę – mówi ks. Wacław Grądalski. – A najmocniejszym świadectwem są długie kolejki do konfesjonałów – cieszy się skrzatuski kustosz.
Mieszkańcy Skrzatusza są oswojeni z cudami. – Tu niemal każdy ma swoją niezwykłą historię do opowiedzenia – kiwa głową Mariola Grygiel. – Mój syn miał dwa lata, kiedy poparzeniu uległo 25 proc. powierzchni jego ciała. W szpitalu powiedziano nam, że czeka go przynajmniej miesiąc leżenia, że będą potrzebne przeszczepy, że trzeba szyć specjalny kombinezon. Zamówiliśmy Mszę św. w sanktuarium. Po 10 dniach lekarz powiedział, żebym zabierała syna do domu. Dzisiaj jest dorosły i nawet blizny mu nie zostały – opowiada ze wzruszeniem w głosie. Jest doświadczoną pielęgniarką. W najtrudniejszych momentach powierza swoich maleńkich pacjentów z oddziału neonatologicznego i ich zrozpaczonych rodziców Skrzatuskiej Pani. Jan Łaptosz nie ma wątpliwości, że jego wnuk, ciężko ranny w Afganistanie, także zawdzięcza Jej życie. – Jego stan był beznadziejny, lekarze dawali mu parę godzin życia. Wierzę w to, że Matka Boska Skrzatuska miała w tym swój udział – opowiada mężczyzna.
Przesłanie nadziei
To, jak Skrzatusz zmienił się w ciągu ostatnich kilku lat, to też cud. Pod czułym okiem konserwatorów świątynia otrzymała nowe życie. Przy sanktuarium powstał Dom Pielgrzyma, z salą konferencyjną, kaplicą, czytelnią, herbaciarnią, kuchnią i jadalnią oraz pokojami dla stu osób. Niewiele jest weekendów w roku, kiedy dom pielgrzyma stoi pusty. Ludzie przyjeżdżają tu z całej Polski. Prawdziwe tłumy oblegają to miejsce w niedziele oraz dni, kiedy odbywają się różnego rodzaju pielgrzymki. Najważniejsza jest ta wrześniowa, gdy do Skrzatusza zjeżdżają tysiące diecezjan. Sobota poprzedzająca uroczystości od lat należy do młodych. Na modlitewnych czuwaniach gromadzi się nawet kilka tysięcy młodych ludzi.
Tegoroczny wrześniowy odpust jest wyjątkowy. Sanktuarium zostało podniesione do godności bazyliki mniejszej. – Przyznając taki tytuł, papież wskazuje na ten kościół, mówiąc całej diecezji, że to istotne miejsce, nasze duchowe centrum. Dlatego ogłoszenie papieskiej decyzji jest dla nas w tym roku najważniejszym świętem – mówi bp Edward Dajczak. Pieta znów zachwyci tysiące wiernych.
Niewielka, wykonana ręką dawno zapomnianego XV-wiecznego artysty figura przyciąga ich jak magnes. Nie przyjeżdżają jednak w poszukiwaniu artystycznych doznań. Skrzatuska Pani jest czczona jako Matka Miłości Zranionej i Naszej Nadziei. – To nie jest twarz zbolała. Pierwsze moje wrażenie po bliższym przyjrzeniu się było takie, że Maryja poprzez całą dramaturgię martwego ciała Jezusa wpatrzona jest już w zmartwychwstanie. To nie jest twarz matki zrozpaczonej. Ona niewątpliwie cierpi, ale w Bogu widzi już ten finał, dla którego przyjęła Jezusa. Ona patrzy dalej i jest to spojrzenie wiary. Niesie przesłanie dla całej diecezji. Jest to przesłanie nadziei – mówi bp Edward Dajczak.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Piotr Sikora o odzyskaniu tożsamości, którą Kościół przez wieki stracił.